Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 44 z dnia 30.10.2007

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Powyborcze obrachunki
Gorąco wokół Laguny
ZSP 1 w Chojnie chce gimnazjum, gimnazjum w Mieszkowicach nie chce ZSP
Bieda nie krzyczy
Nagroda do Bielawy
Symbol współpracy
Tylko wielki żal
Bitwa pod Cedynią rozegrała się w Europie
Cóż to za zagranica?
Eurorajd po informacje
SPORT

Tylko wielki żal

W ciągu ostatnich dwóch lat często słyszało się o potrzebie wzmacniania świadomości historycznej Polaków, czemu służyć miało realizowanie tzw. polityki historycznej. Ale jak ma się to do faktu, że liczba białych plam w polskich dziejach wcale się nie zmniejszyła? Chyba że nasza tożsamość narodowa ma wzmacniać się przez omijanie trudnych tematów, czego dowodem jest cenzurowanie w ostatnich miesiącach przez Ministerstwo Edukacji Narodowej szkolnych podręczników historii: kilka zaopiniowano negatywnie, bo informowały o przedwojennym polskim antysemityzmie i zajęciu czeskiego Zaolzia. Twórcy polityki historycznej uważają więc, że gdyby uczniowie dowiedzieli się o tym, to byliby gorszymi patriotami. Tymczasem jest dokładnie na odwrót.

Jedną z wielkich białych plam w naszej świadomości są stosunki polsko-żydowskie. Ich dramatyzm podczas hitlerowskiej okupacji ilustruje dokumentalny film niemieckiej pisarki i publicystki Helgi Hirsch pt. "Ziarenka kawy", który będzie można zobaczyć w sali widowiskowej Centrum Kultury w Chojnie w czwartek 8 listopada o godz. 18. Wstęp wolny. Po projekcji - spotkanie z autorką. Przedsięwzięcie odbywa się w ramach projektu "Po śladach...", realizowanego przez Niemiecko-Polskie Towarzystwo w Brandenburgii i Polsko-Niemiecki Klub Dziennikarzy "Pod Stereotypami". W powstałym w 2005 r. półtoragodzinnym filmie widzimy, jak pierwszy raz po 60 latach przyjeżdża do Kolbuszowej pod Rzeszowem Norman (przed wojną Tadeusz) Salsitz, który do 1945 roku był żydowskim mieszkańcem tego miasteczka, a teraz żyje w USA.

W Kolbuszowej w połowie XVIII w. Żydzi stanowili już połowę mieszkańców. W herbie miasta do dziś widnieje grecki krzyż, gwiazda Dawida i splecione w uścisku dłonie. Norman odnajduje swój dom i obcesowo domaga się od obecnych właścicieli, by go wpuścili. Ci zgadzają się, ale bez obecności kamer. Wybucha kłótnia, ujawniająca silne obustronne podskórne emocje: dawny właściciel jest oburzony obiekcjami Polaków i krzyczy na nich. Z kolei oni obawiają się, iż konsekwencją wizyty może być odebranie im domu. Ale w końcu emocje opadają i nazajutrz gospodarze w zgodzie oprowadzają Normana po jego dawnym domu.

Salsitz jedzie do obozu zagłady w Bełżcu, gdzie Niemcy zamordowali pół miliona Żydów, w tym całą jego rodzinę. - Zabrali moją matkę, siostrę Gelę i jej męża Rubena i ich córkę Szejndl, moją siostrę Rajczę i jej męża Dawida oraz ich dwoje dzieci Blimcię i Dobcię, moją bratową i ich troje dzieci. Zabrali też moją siostrę Liwę, jej męża Mojsze Kornfelda i ich dwoje dzieci. Zabrali moje siostry Matlę i Rachelę i moją dziewczynę Różę - wylicza. Ojca Niemcy zabili wcześniej, jeszcze w Kolbuszowej, na jego oczach.

Z Ameryki przyjechał z córką i trzema wnukami. Idą na cmentarz w Kolbuszowej, Norman szuka śladów swych bliskich. - Wszystkich ich pamiętam. Zamordowano ich bez żadnego powodu. Młodych, starych, dzieci - mówi z płaczem. Córka pociesza go: - Będziemy o nich pamiętać. Oni stanowią część Polski, tak samo jak ty. - To twoje zwycięstwo, bo jesteś tu z rodziną - mówi wnuk. - Tak, ja wygrałem, bo mam trzech wnuków - stwierdza dziadek. - W sercu zawsze kochałem Polskę. Byliśmy tu 300 lat i uważałem, że to wystarczy, by być patriotą - opowiada. Pamięta, jak w święta narodowe śpiewał w synagodze "Jeszcze Polska nie zginęła" i "Boże coś Polskę".

Ciemne karty
Ale są i inne wspomnienia o Polakach. Bo okazuje się, że Żydów mordowali nie tylko Niemcy. Bohater filmu opowiada, jak Polacy organizowali obławy na Żydów, którzy uciekli z getta i ukrywali się przed zagładą w lasach. Był jednym z takich uciekinierów. - Uciekło nas 55. W ciągu tygodnia Polacy znaleźli 30, zawołali niemiecką policję, która tych Żydów zastrzeliła - opowiada. Potem, jak wielu innych z getta, przez wiele miesięcy chronił się w lesie. - W jednej ziemiance ukrywało się ok. 40 ludzi, głównie staruszków. Przyszedłem i zobaczyłem ich z poderżniętymi gardłami, całych we krwi. Wszystkich zabito w ciągu jednej nocy. Także matkę z niemowlęciem, które tu się urodziło - wspomina. - My nie chcieliśmy, żeby nas ukrywali. My chcieliśmy tylko, żeby nas nie zabijali - mówi o Polakach.
Ktoś powie, że to tylko subiektywna pamięć i pojedyncze losy. Ale niestety, o mordowaniu Żydów przez Polaków podczas okupacji i tuż po niej piszą niekwestionowane autorytety, jak np. profesorowie Tomasz Szarota i Andrzej Paczkowski ("Trudne pytania w dialogu polsko-żydowskim" - Warszawa 2006).

Salsitz postanowił wstąpić do AK, ale akowcy dostali rozkaz zabicia go, bo panowała opinia, że po wejściu Rosjan Żydzi wydają akowców w ręce NKWD. Norman zostaje tylko lekko ranny i udaje mu się zastrzelić tego, który miał zastrzelić jego. Teraz, po ponad 60 latach, wspomina to wspólnie z rodziną owego nieszczęśnika. Rozmawiają swobodnie, bez urazy, Polacy wyciągają rękę na zgodę, nie żywią urazy. Tłumaczą, że takie były wtedy czasy. Idą razem na grób tamtego akowca: - Nie był moim wrogiem. A ja nie byłem jego wrogiem. Chciałem tylko przeżyć - mówi Norman. - Nie mam nienawiści, ale mam wielki żal. Niemcy mordowali Polaków, mordowali Żydów. Mieliś-my wspólnego wroga. Dlaczego nie mogliśmy być razem i walczyć z tym wrogiem? - pyta. W ostatnich latach okupacji ukrywał się w polskiej chałupie na wsi. Najpierw brali od niego pieniądze, ale potem nie było o tym mowy. Po wojnie od rządu Izraela dostali za to medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". W filmie Norman spotyka się w tym samym miejscu z córką nieżyjących już gospodarzy - jego wybawców. Śpiewają stare polskie piosenki - te same, które wtedy śpiewał z jej matką.

"Ziarenka kawy" rok temu podczas Lubuskiego Lata Filmowego w Łagowie otrzymały nagrodę Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. To trzeci film Helgi Hirsch. Znana jest głównie jako pisarka i dziennikarka. W latach 1988-94 była warszawską korespondentką "Die Zeit". Jest autorką m.in. książek "Zemsta ofiar: Niemcy w obozach w Polsce 1944-1950" (1999), "Nie mam keine buty" (2002) i "Ciężki bagaż. Ucieczka i wypędzenie jako temat życia" (2004). Sześć lat temu otrzymała Niemiecko-Polską Nagrodę Dziennikarzy. Przeszła długą ewolucję: od radykalnej lewicy przez fascynację Polską i "Solidarnością" aż do kontrowersyjnego poparcia Centrum przeciw Wypędzeniom w Berlinie. Na polskie zarzuty relatywizowania niemieckiej winy odpowiada: "W ostatnich 30 latach naprawdę bardzo dużo dyskutowaliśmy w Niemczech o winie Niemców i chyba tylko dlatego teraz mamy odwagę, żeby też pamiętać o własnych ofiarach. Rozumiem, dlaczego Polakom, którzy jak dotąd czuli się tylko ofiarami, jest trudno akceptować też szare strony własnej historii, ale przez to nie zmieniają się zasadnicze fakty historii, że właśnie Polacy obok Żydów najbardziej cierpieli podczas wojny" (cyt. za onet.pl).

Kochać drugą osobę prawdziwie i dojrzale można tylko z jej zaletami i wadami, z jasnymi i ciemnymi stronami. Inaczej to tylko powierzchowne zadurzenie. Dokładnie tak samo jest z miłością do ojczyzny. Jeśli nie chcemy wiedzieć o ciemnych rozdziałach jej historii, to nasz patriotyzm stoi na glinianych nogach i może runąć przy byle wietrze. Dlatego trzeba osadzać go na mocniejszych fundamentach, a nie na mitycznych wyobrażeniach o wyjątkowości i nieskazitelności własnego narodu. Dlatego warto obejrzeć film Helgi Hirsch.

Robert Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska