Wciąż skromnie
Rozmowa z dyrektorką Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury w Mieszkowicach Barbarą Nowicką
„Gazeta Chojeńska”: - Gdy w roku ubiegłym składała Pani podczas sesji Rady Miejskiej roczne sprawozdanie z działalności swojej placówki, upomniała się Pani o większe finanse. Coś się zmieniło?
Barbara Nowicka: - Troszkę tak. Nie ma co prawda wyraźnego skoku dotacji, bo wzrosła ona tylko o stopień inflacji, ale udało mi się wywalczyć zatrudnienie na niepełnym etacie nowego pracownika. Jest nam bardzo pomocny, bo pełni rolę zarówno instruktora, jak i osoby znającej się na sprawach technicznych. Prowadzi też stronę internetową.
- Ile w sumie zatrudniacie osób?
- Łącznie z księgową i sprzątaczką 6, z tym że są to niepełne etaty. Po zsumowaniu wychodzi 4 etaty z jakąś cząstką.
- I płacowo - jak słyszałem - nie jesteście rozpieszczani.
- Niestety, nie. I nie daje się nic wywalczyć. Jesteśmy najniżej opłacani w stosunku do innych ośrodków kultury.
- Jaki jest roczny budżet waszej instytucji?
- Łącznie z przychodami, czyli m.in. zwrotami za projekty unijne, to około 380 tys. zł, a dotacja z gminy na 2013 rok wynosi 288 tys.
- To rzeczywiście skromnie, bo porównywalny ośrodek w Trzcińsku ma sporo więcej. TCK otrzymało w 2012 roku 367 tys., a Centrum Kultury w Baniu 325 tys. zł. A na organizację Dni Mieszkowic otrzymujecie dodatkowe wsparcie?
- Nie, robimy w ramach swojego budżetu. Z urzędu dostajemy jakąś pomoc w formie usług komunalnych czy nagród, które burmistrz funduje. Dysponujemy też przychodami z umów za rozstawiane stoiska, ale nie są to duże pieniądze.
- To ile przeznaczacie na święto miasta?
- To są trochę śmieszne pieniądze, bo w granicach 65 tys. zł.
- Ale zazwyczaj sporo pozyskujecie z projektów unijnych.
- Tak, od 2006 roku (z wyjątkiem 2009) dzięki współpracy polsko-niemieckiej realizujemy projekty, lecz potrzeba dużo zabiegów, aby znaleźć aktywnych partnerów po obu stronach granicy. W tym roku refundacja za imprezę wyniesie 24 tys. zł.
- Czy zamawiacie artystów poprzez pośredników?
- Absolutnie nie ma takiej potrzeby, bo wchodzi się na stronę internetową i bezpośrednio negocjuje z menadżerem artysty. Tak robimy od wielu lat.
- Patrząc na program Dni Mieszkowic (rozmawiamy 20 czerwca), widzę jak zwykle prezentację własnego dorobku.
- To naturalne, że trzeba go pokazać. Zapraszamy też w ramach współpracy okoliczne zespoły (w tym roku z Trzcińska), no i w ramach wspólnego projektu niemieckie. Oni mają wysoką kulturę muzyczną i prezentują zazwyczaj dobry poziom.
- Czego oprócz pieniędzy brakuje Pani do szczęścia?
- Właściwego odbioru kultury, aktywności i życzliwości ze strony społeczeństwa. Nieraz boli to, że ktoś nas krytykuje, nie będąc ani razu na imprezie. Powiedzenie, że nic tu się nie dzieje, jest krzywdzące, ale chyba nagminne nie tylko u nas. Organizujemy około 40 imprez w roku. Chcielibyśmy też aktywniejszej współpracy ze szkołami. Można np. zorganizować lekcję wychowawczą u nas, pokazać, jakie są tu możliwości czy przyjść razem z klasą na imprezę, warsztaty przez nas organizowane itp. Trzeba przecież uczyć korzystania z lokalnych dóbr kultury.
Rozm. i fot. Tadeusz Wójcik