Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 09 z dnia 01.03.2016

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Jeszcze wolni
VAT do odzysku
Radni nie chcą Związku
A po trzech dniach zaczyna śmierdzieć
Posterunki nie wrócą automatycznie
Na wyższy szczebel
Targowisko uratowane
Nietypowe odwołanie
Sport

Jeszcze wolni

25 lutego rozpoczął się jubileuszowy 10. Gryfiński Festiwal Miejsc i Podróży „Włóczykij” (tu cały program: www.gazetachojenska.pl/gazeta.php?numer=16-08&temat=1).
W sali Gryfińskiego Domu Kultury otworzyli go: autor i pomysłodawca imprezy Przemek Lewandowski (łącznik między jawą a snem, co na tej imprezie jest przydatne), burmistrz Gryfina Mieczysław Sawaryn i dyrektorka GDK Maria Zalewska.


Jerzy Grębosz
Prawdziwi podróżnicy (nie mylić z wycieczkowiczami) to ludzie niezwykli, niekonwencjonalni, których nie sposób zewidencjonować w kategorii racjonalnych działań. A zresztą co to jest racjonalność, gdy się ma prawdziwą pasję? Jak można sobie wyobrazić fizyka jądrowego z tytułem doktora habilitowanego, pracownika naukowego, członka Polskiej Akademii Nauk, autora wielu mądrych podręczników, który dzieli swój drogocenny czas między instytutem a życiem wśród pierwotnych plemion? Jerzy Grębosz, bo o nim mowa, swoimi niecodziennymi opowieściami zainaugurował w czwartek Włóczykija. Na wyspach Oceanii był już wiele razy, chcąc dotrzeć do plemion jeszcze nieskażonych cywilizacją – ludzi wolnych, którzy nie chcą żyć inaczej niż ich przodkowie. Gręboszowi to się udało na jednej z wysepek archipelagu Vanuatu, chociaż wiele się natrudził, bo cywilizacja dotarła już wszędzie i bez trudu można zobaczyć podróbki ludzi pierwotnych, którzy są przebierańcami, żyjąc w skansenach, do których z łatwością docierają wycieczkowicze. Jerzego Grębosza to nie interesowało i dotarł pieszo do wioski, w której styl życia nie zmienił się od 4 tysięcy lat. Aby zostać zaakceptowanym, musiał ubierać się tak jak oni, przyjąć ich zwyczaje i żywić się ichnim pożywieniem. Za cały strój męski służyła pochewka – plecionka na członka z miotełką zasłaniającą jądra. Plecionka była przywiązana czubkiem do góry tasiemką przez biodra. Panie miały podobną miotełkę, tylko wokół pasa. Nasz podróżnik powiedział, że strój nie był dla niego żadnym problemem, lecz miejscowe kulinaria. Dodam, iż to nie były parodniowe wypady, które można było przeżyć o głodzie i wodzie, bo pobyty dochodziły do paru miesięcy, więc rad nie rad, musiał pałaszować to, co oni. Pewnego razu miał spory kłopot, bo w dowód wielkiej sympatii został poczęstowany świeżo upolowanym ptaszkiem (z piórkami) i nie miał sposobu, aby wymówić się od poczęstunku. Wybawiła go troskliwa Matka Natura, bo akurat rozpoczęło się... trzęsienie ziemi. Kataklizmy są tam udręką, bo gdy był tam ostatnim razem, to tajfun tak ogołocił dżunglę, że drzewa wyglądały jak u nas pod koniec listopada i tylko gdzieniegdzie zachowały się listki. Tubylcy mają sposoby, żeby i takie huragany przetrwać, lecz zdarzają się wypadki śmiertelne. Jak żyją na co dzień, w co wierzą, jak się bawią, jak sobie radzą z chorobami, jaka jest hierarchia w plemieniu i o wielu innych sprawach opowiadał fizyk antropolog. Zapewne gdyby zebrał ten materiał i wydał książkę, byłaby nie mniej ciekawa niż fizyka jądrowa, chociaż jej niuanse też muszą być frapujące, bo gdy autor Włóczykija Przemek Lewandowski zapytał, czy to prawda, że napisał fachową książkę o objętości 1700 stron, to autor poprawił go, że trochę więcej.
Przemek Lewandowski przedstawia Bartosza Malinowskiego
Na zakończenie swej prezentacji Grębosz przedstawił przekonywujący antyrasistowski dowód. Sfotografował wśród czekoladowych tubylców (prawie pod groźbą kary śmierci - tak się chłopcy wstydzili) dwóch białych gołych chłopaków z Europy, którzy dotarli do wioski. Wyglądali ohydnie.
Tadeusz Wójcik


Drugim czwartkowym gościem Włóczykija był Bartosz Malinowski, który wraz ze swą dziewczyną Joanną Lipowczan 4 stycznia zakończył 120-dniową wyprawę przez Wielki Szlak Himalajski. W jego bardzo barwnej i sugestywnej relacji wielkie wrażenie robiły nie tylko opowieści o 1700 km wędrówki w upale i przy minus 45 stopni, czasem powyżej 6 tys. metrów n.p.m., w dżungli i w śniegu, wśród skał, bagien i rzek, opowieści o wspinaczkach i zejściach bez niezbędnego sprzętu, tragarzy i przewodników, o groźnych wypadkach, o bólu fizycznym. Bo może najbardziej poruszała opowieść o dwojgu ludzi, będących ze sobą bez przerwy przez cztery miesiące, najczęściej na odludziu, w małym namiocie, w warunkach ekstremalnych, wielokrotnie cudem unikając śmierci. Bartek przyznał, że parę razy ogarniał go głęboki kryzys i całkowita rezygnacja (nawet z chęci ratowania się z bardzo ciężkiego położenia), a podnosił się tylko dzięki Joannie. Mówi się, że w podróży najlepiej poznaje się człowieka. W takiej podróży z pewnością!

W przerwie między prezentacjami można było skosztować kuchni czeskiej, oczywiście z knedliczkami i piwem, a także z demonstrowanym przez prażanina Pavla Trojana absyntem (w Czechach legalnym). Był też wielki tort i wystrzałowe konfetti z okazji dziesiątych urodzin Włóczykija.
(tekst i fot. rr)

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska