Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 9 z dnia 1.03.2005

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Co może przewodniczący?
Dodatki dla nauczycieli w gminie Chojna: pieniądze są, ale nie ma
Uroczystości w Czelinie
Straż miejska wraca do Chojny
Burmistrz nie przekroczył uprawnień
Wracają wiatraki
Fałszywa historia, fałszywa tożsamość
Jak Königsberg stawał się Chojną (2)
MDK w Gryfinie przestaje istnieć
Ferdinand Chifon w Odrze

Fałszywa historia, fałszywa tożsamość

Bulwersują nas ostatnio sytuacje, kiedy zagraniczne media (zachodnie, ale też i rosyjskie) używają nieraz określenia "polskie obozy koncentracyjne", w tym w odniesieniu do Auschwitz. Nasze oburzenie jest uzasadnione, choć najprawdopodobniej większość tego typu przypadków wynika nie ze złej woli, lecz z ignorancji, niechlujstwa lub zbyt daleko posuniętych skrótów językowych. Niektórzy międzynarodowi dziennikarze tłumaczą się, że "polski obóz" znaczy tylko tyle, iż znajduje się w Polsce. Jednak słabo wykształcony czy młody czytelnik rozumie to jednoznacznie.

Życie w kłamstwie nie popłaca
Ale jeśli od innych oczekujemy uczciwości, to również sami musimy postępować uczciwie. Tymczasem w Polsce przez kilkadziesiąt lat po wojnie żyliśmy w grzechu kłamstwa oświęcimskiego. Nie była to jego klasyczna wersja, w której zaprzecza się istnieniu komór gazowych i krematoriów. Wręcz przeciwnie, nasze życie społeczne, sztuka, wychowanie przesiąknięte były obozową martyrologią. Brakowało tylko jednego "drobnego" szczegółu: informacji o tym, kto był główną ofiarą. W rezultacie o zagładzie Żydów mieliśmy pojęcie blade albo żadne. Wpajano nam, że w czasie wojny zginęło 6 mln Polaków, ale nikt nam nie mówił, że połowa z tego to byli polscy Żydzi. Wiedzieliśmy o hekatombie ofiar Oświęcimia, ale przemilczano przed nami to, że blisko 90 procent zamordowanych stanowili Żydzi. Dla ich masowego mordowania hitlerowcy budowali zresztą specjalne obozy zagłady (np. Birkenau, Sobibór, Treblinka), ale o tym też uczono nas w szkołach niespecjalnie. Nie przyjmowaliśmy do wiadomości niczego, co mogłoby naruszać heroiczny obraz Polaków ani niczego, co wskazywałoby, że ktoś cierpiał bardziej niż my. Do dziś wstydzimy się mówić o kolaboracji z okupantem czy wręcz zdradzie narodowej górali podhalańskich (wszak w oficjalnej wersji naszej historii szczycimy się, że w Polsce nie było kolaboracji). Wstydzimy się też mówić (sprawa ta dopiero ostatnio ujrzała światło dzienne) na przykład o funkcjonowaniu w obozach koncentracyjnych - w tym w Oświęcimiu - domów publicznych dla więźniów. W oficjalnej wersji więźniowie wyłącznie cierpieli i ginęli - nic poza tym.
Odmianą kłamstwa jest też wieloletnie milczenie: np. o pogromie kieleckim w 1946 roku, o udziale Polaków w mordzie w Jedwabnem i w innych podobnych, choć nieodkrytych jeszcze miejscach. Ten rodzaj kłamstwa okrywa nas szczególną niesławą...

1000 lat niemieckiej okupacji
Innym rodzajem kultywowanego przez nas kłamstwa jest obchodzenie rocznic "wyzwolenia" Szczecina, Chojny, Dębna itd. Skoro przed 1945 rokiem były to niemieckie miasta (zresztą od setek lat), to odpowiednim słowem jest tu "zdobycie" lub "zajęcie". Co prawda niektórzy uważają, że sprawa jest bardziej złożona, bo nawet część Niemców używa terminu "wyzwolenie", rozumiejąc przez to wyzwolenie od hitleryzmu. Jednak czerwonoarmiści zachowywali się tu nie jak wyzwoliciele, lecz jak zdobywcy. No bo nawet przyjmując, że wyzwolili te ziemie (jak nie dla "dobrych" Niemców, to dla Polaków), to dlaczego zaraz grabili je, wywożąc na wschód najcenniejsze maszyny, sprzęty, a nawet całe fabryki i tory kolejowe?
Niewątpliwie nie ma najmniejszego usprawiedliwienia na używanie w przypadku Ziem Zachodnich tak groteskowych określeń, jak rocznica "wyzwolenia spod okupacji niemieckiej". Chyba że chodzi o okupację trwającą blisko 1000 lat. To już kabaretowy dowód ignorancji. Pół biedy, gdyby był to tylko humor ze szkolnych zeszytów. Gorzej, gdy określenia takie pojawiają się w poważnych gazetach.
Podobnie jest z określeniem "60-lecie powrotu do macierzy". Do jakiej macierzy?! Ziemie te były we władaniu Polski najpierw przez ok. 40 lat za Mieszka I i Chrobrego oraz potem trochę za Krzywoustego. Nie były to rdzenne ziemie piastowskie, lecz traktowane jako zdobycz obszary kresowe. Walczyliśmy o nie nie tylko z Germanami, lecz również (czasami częściej i bardziej krwawo) z braćmi Słowianami: Wieletami, a także z hołubionymi dziś Gryfitami. W 1005 r. słowiańscy Pomorzanie oderwali te tereny od Polski, a 115 lat później Bolesław Krzywousty opanował na jakiś czas Pomorze Zachodnie drogą zaciekłych walk z Warcisławem, który nie dawał za wygraną i np. w 1126 r. w porozumieniu z niemieckim cesarzem Lotarem III najechał na Polskę. Po kolejnych stu latach inny książę z dynastii Gryfitów - Barnim I w zamian za ochronę przed Piastami uznał zwierzchnictwo brandenburskie. To tylko garść przykładów średniowiecznych realiów historycznych - niejednoznacznych i dalekich od stereotypowych wyobrażeń.

Mamy prawo do tych ziem bez podpierania się kłamstwem
Po wojnie przez blisko 45 lat trudno było o prawdę w kraju rządzonym przez kłamstwo. Ale dzisiaj możemy śmiało i z podniesionym czołem mówić o naszym prawie do tych ziem, opierając się na prawdzie (decyzja światowych mocarstw, częściowa rekompensata za zabrane Polsce wschodnie tereny) i nie ma żadnego powodu, by nadal powtarzać kłamstwa o "prastarych ziemiach piastowskich".
Nie da się budować własnej tożsamości indywidualnej czy zbiorowej na fałszu, bo wówczas ta tożsamość będzie także fałszywa. Prędzej czy później obraca się to przeciw nam samym. Złośliwy los już się na nas zemścił, przynosząc doniesienia o "polskich obozach koncentracyjnych".
Robert Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska