Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 11 z dnia 15.03.2005

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Omnibus z Czelina
Duży sukces małej Kasi
Dużo słów, mało konkretów
Wszystko w rękach kuratora
Straż miejska może dużo
Jak Königsberg stawał się Chojną (4)
Nadodrzańskie Wędrówki w toku
Medalowe hokeistki
Druga kolejka też przełożona

Jak Königsberg stawał się Chojną (4)

Dziś kolejny fragment ponad 200-stronicowego raportu niemieckiego starosty Königsbergu Reuschera z ostatnich dni jego urzędowania w styczniu i lutym 1945 roku. Jest to część dokumentacji, zebranej przez byłego mieszkańca miasta - Kurta Speera.


Do lutego 1945 roku w budynku tym mieściła się siedziba starostwa powiatu Königsberg/Nm. Teraz budynek należy do Straży Granicznej.
Burmistrz uciekł z miasta
W nocy z 31.01 na 1.02.1945 r. pojawił się u mnie powiatowy inspektor Ohmert, prosząc o samochód dla rodziny. Użyczyłem mu samochodu Czerwonego Krzyża, który kursował wahadłowo między Königsbergiem i Schwedt. Nocą paliłem w kotłowni różne ważne dokumenty.
Wczesnym rankiem 1 lutego posłaniec z chojeńskiego urzędu pocztowego przyniósł mi wiadomość, że telefonować można tylko na terenie miasta. Tym sposobem nawiązałem kontakt z redaktorem "Königsberger Zeitung" Elsnerem, który wiernie, odważnie i spokojnie pełnił służbę w ratuszu przy telefonie jako "strażnik miejski". Powiedział mi, że burmistrz Flöter i policja "zwiali" z miasta. Ok. 10 pojechałem na rynek. Tam natknąłem się na dużą grupę ludzi. Wszyscy byli oburzeni, że burmistrz i jego policja opuścili miasto. To wyglądało jak rewolucja. "Kapitan powinien tonąć ze swoim statkiem, a nie uciekać w popłochu do Schwedt!" - słyszałem. Kobiety zażądały, żeby sprzedawcy nie zamykali sklepów i nie żądali tylko marek.
W ratuszu zarządziłem to, co należało do burmistrza: otworzyłem kasę, ustanowiłem odpowiedzialnych za rozdział żywności, transport, grzebanie zmarłych, opiekę nad chorymi i na koniec mianowałem redaktora Elsnera burmistrzem komisarycznym. Elsner przyjął tę funkcję.
Na stołach w ratuszu nadal leżała jeszcze broń i amunicja, którą zrzuciłem na podłogę. Zażądałem, aby ludzie opuścili miasto, ale znaleźli się tacy (także przeciwnicy NSDAP), którzy nadal nie wierzyli, że ze strony Sowietów może czekać ich coś złego. "Aż taki zły to ten Rusek być nie może" - mówili jedni. - "Przyjmiemy ich tu dobrze i będziemy robić wszystko, co nam każą". Niektórzy zostali w domach, bo bali się głodu, który zaczął doskwierać na obszarze między Odrą a Łabą z powodu przeludnienia.
Pojawiło się kilka samochodów, które - mimo protestów ludności - próbowały wywozić produkty żywnościowe firmy C. A. Schmidt (własność Schulzego). Burmistrz Flöter wysłał wcześniej samochody po broń składowaną jeszcze w Vierraden. Niestety, dopiero później dowiedziałem się, że było też 10 tysięcy butelek koniaku, należących do Zrzeszenia Kupieckiego EDEKA.
Do swego mieszkania pojechałem z uczuciem, że udało mi się nieco uspokoić ludzi i zacząłem się pakować. Wartościowe srebrne przedmioty ukryłem pod klepkami podłogi, gdyż wciąż miałem trochę nadziei, że za dwa tygodnie będę mógł tu wrócić. Wziąłem jeszcze moją starą ulubioną strzelbę, parę sztuk amunicji i wszystko to zapakowałem do samochodu.

Zostawiam swe miasto po 24 latach
Potem wyjechałem. W mieście na Kaiserstrasse (dziś ul. Kościuszki) spotkałem rektora Wolfa, któremu powiedziałem, że dostałem rozkaz przejęcia dowództwa nad batalionem nad Odrą w rejonie Neuhagen/Bralitz. Nie powinien myśleć, że uciekam tak jak Flöter. Zapytałem, czy chce jechać ze mną. Odpowiedział, że zostaje.
I tak oto w smutku i rozpaczy opuszczałem Königsberg, w którym żyłem i pracowałem 24 lata. Miasto wyglądało na całkowicie wymarłe, ulice były puste, panował nastrój końca świata. Współpracownicy starostwa rozrzuceni byli nie wiadomo gdzie. Część wyjechała 1 lutego o 4 rano ostatnim pociągiem do Szczecina, część jeszcze gdzieś się tu ukrywała.
Na Hermann-Göring-Strasse (dziś Jagiełły) zabrałem ze sobą ciotkę mojej sekretarki, wdowę po nauczycielu Hildebrandcie. Miałem zamiar udać się do Schwedt i tam porozmawiać z Flöterem o sytuacji w mieście. Następnie chciałem wrócić do Königsbergu, aby zająć się uspokajaniem mieszkańców. Po drodze wyprzedziłem jeszcze parę kolumn uciekinierów. W Niederkränig (Krajniku Dolnym) spotkałem znów powiatowych żandarmów, kapitana Voigta, porucznika Brodhagen i Retzlaffa. Wyraziłem zdziwienie, że bez mojego rozkazu wycofali się aż tu, na granicę powiatu. Odpowiedzieli mi, że mieli zamiar udać się do gospody, ale dotarli tutaj. Kłopotliwe milczenie i odpowiedź: dostali rozkaz, żeby samodzielnie, bez względu na mnie jako starostę, połączyć się z ostatnimi walczącymi oddziałami. To kończyło sprawę i nie miałem prawa ich za to ganić. Zarzuciłem im tylko, że mogli mnie przynajmniej poinformować.
W następnych dniach udali się do Königsbergu, gdzie zaprowadzili porządek. Uspokoili awanturników politycznych i opanowali sytuację w kobiecym obozie koncentracyjnym przy lotnisku, który oswobodził się po wycofaniu się stamtąd Luftwaffe. Magazyn kuchenny lotniska, sklepy w mieście i magazyn na dworcu kolejowym zostały splądrowane przez więźniów. Zrozumiałe, że było to następstwem ich ciężkiej sytuacji, jednak sposób, w jaki plądrowali, był zły: obiema rękami grzebali w marmoladzie i maśle, a potem bezsensownie je rozrzucali.
Oczywiste jest, że kobiety chciały uchronić się przed agresją Sowietów. Kobiety z obozu pracowały na ostatek w pobliżu dróg w lesie mętnowskim przy plantowaniu lądowisk dla samolotów, które tam pozostały. W Niederkränig (Krajniku Dln.) zostawiliśmy jęczącą dziewczynę ze złamaną kością udową. Zanim zabraliśmy ją do Schwedt, by przekazać pielęgniarce, zostałem szczegółowo wypytany przez żandarmów.
Burmistrza Flötera nie znalazłem w Schwedt. Jego volkssturmistów zabrano do szkoły i okopywali przyczółek mostowy. Tam zostawiłem dla Flötera polecenie, by zatroszczył się o swoje miasto.

Ostatnie decyzje starosty
Samotnie pojechałem w kierunku Angermünde i Oderbergu. Po drodze, tak jak wcześniej, mijałem kolumny uchodźców. Pogoda raptownie się zmieniła i zaczęło gwałtownie tajać. Niespodziewanie w jakiejś miejscowości spotkałem jadącą wozem panią von Keudell z córką , panią von Wallenberg i siostrzenicą Rosi von Harling. Na koźle siedziała prywatna sekretarka nadleśniczego von Keudella - hrabina Platen. Udawali się w kierunku Meklemburgii. Pani von Keudell powiedziała mi, że jej mąż jest jeszcze po tamtej stronie Odry i próbuje zabrać ludzi ze swego majątku w Hohenlübbichow (Lubiechowie Górnym).

Tak więc wieczorem tego smutnego dnia 1 lutego 1945 roku przybyłem do Bralitz w powiecie Königsberg/Nm. Mój zastępca w batalionie - Dornbusch przyjął mnie w swym domu, gdzie z przerwami przebywaliśmy do kwietnia.
Następnego dnia zameldowałem się u starosty Bad Freienwalde - von Thaera, żeby przejąć mój batalion i zaopiekować się resztą powiatu. Ustanowiłem powiatową kasę oszczędności (kierownikiem był John), powiatowy urząd wyżywienia (kierownik Behrens z Lubuskiego Związku Agrarnego). W starostwie w Bad Freienwalde otrzymałem niezbędne pomieszczenia. Następnie zająłem się organizowaniem broni dla batalionu. Moją żandarmerię i chojeńską policję ściągnąłem w całości do Bralitz.
Późnym wieczorem podjechałem do mostu przy Hohenwutzen. Tam w oberży Tharun miał siedzibę kapitan Möller jako komendant bojowy. Opowiedział mi, że kierownik NSV (Narodowosocjalistycznej Ludowej Opieki Społecznej) - nauczyciel Z. z Niederwutzen (Osinowa Dolnego) zdenerwował się, że kobiety ze starostwa 31 stycznia wieczorem przeszły przez most.

Pożegnanie z miastem
Następną noc (z 2 na 3.02.45) poświęciłem na wypad w kierunku Königsbergu. Po drodze w fabryce celulozy wziąłem jako sanitariusza Jakubka z Königsbergu. Jego pistolet maszynowy był naszą jedyną bronią. Ruszyliśmy w kierunku Zehden (Cedyni). Na rozjeździe we Wrechow (Orzechowie) stał posterunek. Podobnie jak i w Cedyni, było tu spokojnie.
W Klein Mantel (Mętnie Małym) chwilę rozmawiałem z właścicielem majątku von Saldernem - starostą powiatu Soldin (Myślibórz), który odmówił opuszczenia swych dóbr. Został, ale swojej rodzinie pozwolił wyjechać za Odrę. Bez przeszkód dojechaliśmy do Königsbergu.
(Mijając płonące lotnisko Reuscher i Jakubek ciemną nocą docierają do wolnego jeszcze od wroga miasta - przypis K. Speera)
Zatrzymałem się przed ratuszem. Elsner, wyznaczony przeze mnie na komisarycznego burmistrza, był nadal na posterunku. Razem z nim rektor Kindel, przedsiębiorca przewozowy Zibell i rzeźnik Kastner. Usiedliśmy przy jednej świeczce. Powiedzieli mi, że sowiecki wóz zwiadowczy lub motocyklista podjechał już pod starostwo, ale się wycofał. Rektor Kindel dla uspokojenia nerwów poczęstował mnie koniakiem
Po ulicach jeździły pojedyncze samochody Waffen-SS. Jakubek poszedł do domu swych rodziców na Schwedter Str. (dziś ulice Młyńska i Basztowa). Ja razem z rektorem Wolfem pojechałem do mego mieszkania służbowego na Kaiserstr. 11 (ul. Kościuszki). Nikogo nie było w domu. Zapakowałem jeszcze trochę ubrań i pojechałem do oddalonego o 300 m mego majątku rodzinnego. Tam trafiłem na panią Schulze i naszą rosyjską pomoc domową. Szarym świtem 3 lutego 1945 roku bez przeszkód wyjechaliśmy z Jakubkiem ponownie.

Następnego dnia, 4 lutego, Armia Czerwona zajęła Königsberg.
Tłum. Jakub Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska