Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 24 z dnia 14.06.2005

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Uratował życie bliźniemu
Muzyka z wysokiej półki
Dni Chojny 2005 - program
Oświata poza kontrolą?
Obietnice dla wsi
Rowery na Trasie Słoneczników
Jak Königsberg stawał się Chojną (10)
Barwny peleton PCK
Piłka nożna

Oświata poza kontrolą?

Przed tygodniem pisaliśmy o stanowisku konwentu wójtów, burmistrzów i prezydentów województwa zachodniopomorskiego, w którym domagają się oni ograniczenia przywilejów nauczycielskich, wynikających z Karty Nauczyciela. Samorządowcy chcą mieć większy wpływ na zatrudnianie i wynagradzanie nauczycieli, postulują też zwiększenie tygodniowego pensum godzin. Jednocześnie burmistrzowie uważają, że należy odebrać kompetencje kuratorom oświaty i pozbawić ich prawa veta przy przekształceniach (a więc także likwidacji) szkół i przy sprawach kadrowych.
Poruszane przez burmistrzów kwestie są bardzo istotne dla funkcjonowania polskiej oświaty, dlatego wracamy do nich także dziś, zwłaszcza że stanowisko to wpisuje się w prowadzoną na naszych łamach od ponad pół roku debatę oświatową.

Czy postulaty burmistrzów są uzasadnione? W dużej mierze tak, ale... Ale przy zastrzeżeniu, że samorządy gminne funkcjonują prawidłowo, a burmistrzom rzeczywiście zależy przede wszystkim na poprawie skuteczności dydaktycznej i wychowawczej szkół. Niestety, codzienna rzeczywistość bywa daleka od tego idealnego modelu.
Polska oświata od dawna wymaga uzdrowienia. I nie chodzi w pierwszej kolejności o krytykę konkretnych szkół i konkretnych nauczycieli, lecz o uzdrowienie niewydolnego systemu i nadal archaicznie skonstruowanych programów. W największym skrócie można to scharakteryzować tak: proporcjonalnie do nakładu sił, środków i czasu efekty są niewspółmiernie kiepskie. Soczewką, w której chyba najboleśniej widać niską skuteczność, jest nauczanie w szkołach języków obcych - pewnie dlatego, że znajomość języka najszybciej można zweryfikować w życiu. Ale dotyczy to oczywiście także innych przedmiotów. Trudno uznać za normalną sytuację, w której od dzieci wymaga się rozwiązywania równań czy znajomości encyklopedycznych szczegółów, kiedy jednocześnie mylą im się nazwy miesięcy czy inne zupełnie elementarne wiadomości.
Jednym z narzędzi, mających służyć poprawie funkcjonowania oświaty, miało być ponad 10 lat temu przejęcie podstawówek przez gminy. Należałem do gorących zwolenników tego pociągnięcia, ale kilka następnych lat ostudziło mój zapał. Owszem, przejęcie szkół przez samorządy okazało się bardzo dobrym rozwiązaniem, lecz dopiero przy spełnieniu pewnych warunków. Ustawa przymierzona została do idealnych warunków, zakładających, że wszystkie gminy, wszyscy burmistrzowie i radni będą stali na straży jakości nauczania i interesów dzieci - swych najmłodszych mieszkańców. Prowadzone przez gminy szkoły skorzystały niewątpliwie materialnie, bo samorządy dużo chętniej dofinansowują placówki będące ich własnością. Ale gorzej jest z tym, co najważniejsze: z nauczaniem i wychowaniem. Zbyt często gminna oświata przeobrażała się przede wszystkim w pole rozgrywek polityczno-personalnych, a dobro dzieci schodziło na daleki plan. W małej miejscowości po przejęciu szkół burmistrz stał się największym lokalnym pracodawcą i zaczął wykorzystywać to do umacniania swych wpływów i budowy swoistego dworu, co w dobie dużego bezrobocia nie było trudne. Dobór kadr następował według starej zasady: "mierny, bierny, ale wierny". Ustawa między wierszami zakładała, że istnieje opinia publiczna, rady rodziców, związki zawodowe z prawdziwego zdarzenia, odpowiedzialni radni, opozycja itd. W takim modelu oddanie gminom szkół mogło przynieść tylko korzyści. Ustawa nie przewidziała jednak, że te elementy kontroli społecznej mogą z różnych względów nie funkcjonować jak należy. I wówczas gminna oświata staje się niemal prywatnym folwarkiem, na którym właściciel może zrobić cokolwiek zechce. Jednym słowem oddanie niekontrolowanemu przez nikogo burmistrzowi tak ogromnego pola i władzy nad tyloma ludźmi przyrównać można do podarowania małpie ostrej brzytwy.
Burmistrzowie uważają, że obecne prawo oświatowe ubezwłasnowolnia ich i dyrektorów szkół. Ale jak można wierzyć w czyste intencje tych burmistrzów, którzy sami w ubezwłasnowolnieniu dyrektorów mają wybitne "osiągnięcia"? Jeśli dzisiaj, przy ograniczonych kompetencjach, gminne urzędy każą dyrektorom zatrudniać w roli nauczycieli rozmaitych "swoich" ludzi - niezależnie, czy mają kwalifikacje pedagogiczne lub etyczne, a szkoły oceniają nie na podstawie efektów, lecz według własnego widzimisię - to co będzie, gdy gminy zyskają zupełną swobodę w doborze kadr i ich nagradzaniu? Aż strach myśleć.

Na pewno tymi gorzkimi uwagami mogą poczuć się dotknięci ci samorządowcy, którzy zarządzają swymi szkołami odpowiedzialnie, sumiennie, bez nepotyzmu, kierując się naprawdę dobrem mieszkańców. Ich z góry przepraszam. Ale nawet jeśli źli burmistrzowie stanowią wyraźną mniejszość, to są łyżką dziegciu psującą całą beczkę miodu. Wniosek stąd taki, że w ustawodawstwie nie można zakładać dobrej woli urzędników i polityków, lecz muszą istnieć systemowe i prawne gwarancje, uniemożliwiające (a przynajmniej utrudniające) im samowolę, prywatę i sobiepaństwo.
Robert Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska