Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 24 z dnia 14.06.2005

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Uratował życie bliźniemu
Muzyka z wysokiej półki
Dni Chojny 2005 - program
Oświata poza kontrolą?
Obietnice dla wsi
Rowery na Trasie Słoneczników
Jak Königsberg stawał się Chojną (10)
Barwny peleton PCK
Piłka nożna

Jak Königsberg stawał się Chojną (10)

Dziś dalszy ciąg wspomnień Dory Dumke z domu Scheel "Jak przeżyłam zagładę naszego rodzinnego miasta Königsberg/Neumark". Opowiada ona o wydarzeniach z lutego 1945 roku.

4 lutego 1945 roku wszystko się zaczęło. Przez okno zobaczyłam około 30 uzbrojonych niemieckich żołnierzy na rogu Himmelreich (ulica ta nie ma dzisiejszego odpowiednika) stojących i czekających. Wyglądali na doświadczonych, więc pomyślałam, że może rzeczywiście nas tu obronią. Nikt jednak nie wiedział, czy gdzieś w mieście są jeszcze gotowi do walki niemieccy żołnierze. Później słyszałyśmy, że podobno zaczaili się na wieży kościelnej. (przypis K. Speera: Są to tylko pogłoski niepotwierdzone przez żadnego naocznego świadka)
Moje przypuszczenia o zamiarze obrony potwierdził spalony sowiecki czołg na Wilhelmstr. (Mieszka I), a przez otwarte drzwi niedaleko widać było dużą część panzerfausta.
4 lutego późnym popołudniem przez Bramę Barnkowską wjechały do naszego miasta strzelające we wszystkie strony rosyjskie czołgi. Natychmiast uciekłyśmy do piwnicy. Siedziałyśmy w jednym rogu w ciemności, a dzieci drżały na dźwięk wystrzałów. Słychać było ogólną strzelaninę i wybuchy pocisków wystrzeliwanych przez czołgi.
Tak siedziałyśmy przez jakiś czas, a potem znowu wszystko się uspokoiło. Całą noc spędziłyśmy w piwnicy, zastanawiając się, gdzie są Rosjanie. Może tylko przejeżdżali tędy?
Rano 5 lutego jedna z nas poszła na górę ocenić sytuację. Po Rosjanach nie było śladu, a ulice były puste. Jednak domy przy Himmelreich już nie istniały. Wszystkie były spalone, a każdy dom po obu stronach Hermann Göring Str. nosił ślady kul i pocisków. Wyszłyśmy na razie do mieszkania na parterze.
Nie minęło wiele czasu, kiedy pierwszy raz spotkałyśmy Rosjan. Serce mi stanęło, kiedy zobaczyłam rosyjskich żołnierzy (jeden typu mongoloidalnego), stojących przede mną. Od tej chwili zaczął się dla nas czas okropnej męki, o którym nie chcę opowiadać.
Czołgi, które wjechały do miasta 4 lutego, były tylko forpocztą rosyjskiej armii. W następnych dniach do Königsbergu przybyła cała masa wojsk aprowizacyjnych i ku naszemu ubolewaniu usadowiła się tu na stałe. Dowiedziałyśmy się, że mimo ciężkich walk Rosjanom nie udało się przeprawić przez Odrę. Miasto pełne było rosyjskich żołnierzy, którzy dziko uganiali się za kobietami.
Nie spałyśmy całymi nocami i nie rozbierałyśmy się już. Cały czas czułyśmy strach i zagrożenie.
Rosjanie zaczęli podpalać domy. Drugiego dnia płonął też nasz dom. Każdej nocy płonęły domy. Trzask ognia brzmiał niesamowicie w ciszy nocy. Nie widziałam nikogo, kto by próbował gasić którykolwiek z budynków. Tak nasz śliczny, otoczony murami Königsberg zamienił się w kupę gruzów i popiołu. Tego widoku nigdy nie zapomnę. Nie było już możliwości pozostania w domu.
Schronienie znalazłyśmy w sali klasztoru. Byli tam już starsi ludzie i inne kobiety z dziećmi, które - tak jak my - nie chciały być same. Z tego miejsca szczególnie pamiętam naszą ówczesną pielęgniarkę gminną Rex, która z poświęceniem i miłością pomagała wszystkim starszym i potrzebującym. Ale nawet jej dotknęło nieszczęście z rąk żołdaków. To zaczęło falę gwałtów nie do opisania.
Źle było też, kiedy na początku Rosjanie plądrowali sklepy, znajdując tam alkohol. Upijali się i wtedy zaciągali do siebie kobiety. Nocami było coraz gorzej, w ogóle nie dawali nam spokoju. Na początku wszystkie dużo płakałyśmy, ale z czasem twardniałyśmy, brakowało już nam łez, ogarnęło nas uczucie monotonii i obojętności. Zamknęłyśmy się i żyłyśmy własnym życiem. Czym lub kim wtedy się stałyśmy?
W następnych dniach zebrali kobiety razem, by wykonywały rozmaite prace dla wojska. Mnie i wiele innych kobiet zabrali do kopania rowów strzeleckich na lotnisku. Była to dla nas niezwykle ciężka praca. Wartownik poganiał nas ciągle tym swoim "dawaj!". Niedaleko nas ustawiono działa, które miały z tej odległości ostrzeliwać Schwedt.
Cieszyłyśmy się bardzo, kiedy udało nam się dojść bez przeszkód do naszych rodaków do domu. Któregoś dnia, wydaje mi się, że było to na początku marca, kazano nam bez zwłoki opuścić miasto i udać się na wschód.
Pojechałyśmy do Bad Schönfliess (Trzcińska Zdroju) i mieszkałyśmy tam, podlegając najpierw Rosjanom, a potem Polakom, co wcale nie polepszyło naszego położenia. Tam doczekałam 8 maja 1945 roku - końca wojny.
Nigdy nie zapomnę fety zwycięzców: strzelali jak szaleni w powietrze, bawili się i świętowali.

Teraz każdy mógł się udać tam, gdzie chciał. Spakowana na wózki przebyłam pieszo 34 km do Soldin (Myśliborza), gdzie w domu moich rodziców znalazłam schronienie. Ale i to nie trwało długo. Pod koniec czerwca zostaliśmy wypędzeni z miasta. W ciągu godziny miasto opustoszało, a ludzi zebrano w centrum.
Potem całe miasto naraz wyruszyło. Tego widoku też nigdy nie zapomnę. Długi konwój ruszył w kierunku Odry. Jeszcze raz przeszliśmy przez Königsberg, a potem udaliśmy się w kierunku Zehden (Cedyni), aby na zawsze już opuścić naszą ojczyznę. Mogliśmy zobaczyć, jak straszne były zniszczenia w naszym rodzinnym miasteczku. Wewnątrz murów były tylko gruzy i popiół. Nasz piękny ratusz został najwidoczniej wysadzony w powietrze, bo ogromne kawały kamieni i gruzu leżały rozrzucone na Rynku.

To nie był jeszcze koniec naszych cierpień. Po tych zdarzeniach jeszcze wiele rzeczy miało miejsce, ale to jest już zupełnie inny rozdział.
Tłum. Jakub Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska