Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 33 z dnia 16.08.2005

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Kulturowy park templariuszy
Mieszkowickie święto
Gorący rock z południa USA
Jak Königsberg stawał się Chojną (12)
A. Kordylasińska wraca do Cedyni
Jarmark na sportowo
Piłka nożna

Jak Königsberg stawał się Chojną (12)

Przedstawiamy kolejne relacje z walk o Königsberg 4-5 lutego 1945 r.

Raporty Fritza Könnecke i sprawozdawcy wojennego SS Rolfa Dietera Sahlera, dotyczące walk w wiosce o nazwie Bernickow (dziś Barnkowo - dzielnica Chojny) w pobliżu Königsbergu

50 spadochroniarzy SS kontra 36 czołgów
W okolice Bernickow wysłano na rozpoznanie dwa oddziały spadochroniarzy z III kompanii Skorzenego. Nie mieliśmy wdawać się w walkę, tylko obserwować i ocenić siły nieprzyjaciela. Byli tam Mäcki Markus, Wilhelm Sauer i około 50 innych spadochroniarzy. Zabłocone ulice i domy tej miejscowości były puste. Dwa oddziały były daleko odsunięte od swej grupy bojowej w Schwedt. Zmęczeni i ubłoceni mężczyźni siedzieli z pancerfaustami w oknach piwnic i okopach. Tak upływała godzina za godziną.
Czołgi zbliżały się ze wszystkich stron do wioski. Z ust do ust, z domu do domu, z jednej dziury w ziemi do drugiej przekazywano sobie meldunek dowódcy. W pobliskiej miejscowości (oddalonym o 1,5 km Königsbergu/Nm) stacjonował batalion volkssturmu, świeżo przybyły z Hamburga, gotowy do walki z nadciągającą piechotą i czołgami, których zniszczono tam wiele.
Także w Bernickow spadochroniarze zostali zmuszeni do walki. Przy zachodniej drodze płonęły pierwsze wrogie czołgi i wozy opancerzone, zniszczone pancerfaustami.
- Nasza obrona została przełamana - krzyczy jeden z dowódców i przebiega przez ulicę, a potem chowa się z dwoma pancerfaustami za kamiennymi schodkami. Zbliża się już pierwszy kolos, a nadciągająca piechota strzela z pistoletów maszynowych po oknach. Jeszcze się nie zorientowali, że tutaj za każdym rogiem czyha na nich śmierć. Z zimną krwią dowódca klęka na schodach i kładzie pancerfausta na ramieniu. Chociaż twarz ma pełną napięcia, spokojnie i pewnie wycelowuje zabójczy dla czołgu cios. Płomień, ogłuszający huk i czołg płonie.
Teraz i inni spadochroniarze SS wychodzą z ukrycia i atakują następne czołgi. Z lewej strony ulicy wyjeżdża drugi T-34 i celuje w naszych ludzi, lecz zanim wystrzeli, zostaje trafiony z odległości 4 metrów.
Później się już uspokoiło. Tylko tu i tam padały pojedyncze strzały. Godziny upływały i zaczęło zmierzchać. Grupy operacyjne znów się zebrały i żołnierze z powrotem zajęli swoje wcześniejsze stanowiska.
Znów słychać czołgi. Tym razem od wschodu, aleją (od Bad Schönfliess/Trzcińska Zdroju) próbują się wedrzeć do wsi. Nie minęło wiele czasu, kiedy pierwsze cztery wynurzyły się niczym cienie z mroku. Powoli zbliżały się do nas, jednak nie padł żaden strzał. Piechota zeskoczyła z czołgów i osłaniała je, strzelając dziko w kierunku domów. Spadochroniarze odpowiedzieli ogniem z pistoletów maszynowych.
Teraz przyszła kolej na pancerfausty. Pierwsze dwa odpalono z odległości ośmiu metrów. Sowieci zaczęli się wycofywać, zostawiając płonący czołg. Chwilę później przy murze kościelnym został trafiony jeszcze jeden. Przez drzwi apteki wyleciał następny pocisk i dobił drugi czołg. Niewiele minut później płonął kolejny.
Następnie spadochroniarze wycofali się pod mury miejskie Königsbergu, gdzie przy Bramie Barnkowskiej miały miejsce ciężkie walki. Miasto powoli zalewała nawała sowieckich czołgów.

Tylko cud albo niesamowite szczęście pozwoliło nam dostać się do okrążonego miasta. Ten cud zawdzięczaliśmy naszemu towarzyszowi Aloisowi-Lutzowi Kuzerra, który dotarł do nas z przyczółka mostowego. Pokazał nam drogę ucieczki, która nie była jeszcze pilnowana przez Rosjan.
O świcie udaliśmy się do Grabow (Grabowa), gdzie zajęliśmy stanowiska obronne, a razem z nami zabrało się około 20 cywili, głównie kobiet i dzieci. Cywile udali się potem w kierunku Schwedt.

Walki na wąskich uliczkach
Wracamy do fragmentów książki "Żelazna gwardia" Wenjamina B. Mironowa.

- Znam Wainruba - wyjaśnił Sacharkin. - Jego czołgi dołączą do nas z jednodniowym opóźnieniem.
Zostawiliśmy działa samobieżne, ukryte na peryferiach miasta i razem z Winogradowem wyruszyliśmy. Musieliśmy nawiązać kontakt z Chotimskim.
W centrum miasta płonęło już kilka budynków. Po drodze potknęliśmy się o drut. Poszliśmy za nim i w ten sposób trafiliśmy na część B brygady. Chotimski zapytał, jak go znaleźliśmy w tej gmatwaninie ulic. - Tu może się zgubić cały batalion. (Dopisek Kurta Speera: Königsberg posiadał trzy bramy wjazdowe, oddalone od siebie o około 4 500 m. Ta "gmatwanina ulic" była raczej przejrzysta.)
Chotimski spojrzał na mapę i ocenił sytuację: - Nawiążemy kontakt z szefami kompanii i baterii, powiadamiając ich o kierunkach naszych ataków.
Niedługo potem dowódcy różnych rodzajów wojsk spotkali się i Chotimski omówił sytuację. Potem poprowadził dowódców przez ciemne uliczki i naświetlił im sytuację.

Przed drugą w nocy byłem znów przy moim dziale. Szerokimi ulicami ruszyliśmy w kierunku kościoła (Brama Barnkowska - Königstrasse/Chrobrego?). Zdawało mi się, że widzę jakiś ruch na wieży kościoła, ale mogłem się mylić. Padł strzał i żołnierz biegnący obok mojego pojazdu upadł. Koslitin pobiegł z dwoma żołnierzami oczyścić kościół. Po kilku minutach jakiś cień oderwał się od dzwonnicy i pacnął o bruk. Zapewne grupa, która przed chwilą wyruszyła, dorwała strzelca wyborowego.
(K. Speer: Nieprawdopodobne jest, by ciemną nocą strzelec trafił w cel. Czy na pewno chodziło o kościół w Königsbergu? Nieprawdopodobny jest również czas, w jakim żołnierzom udało się dotrzeć na wieżę, przecież to ponad 50 metrów wysokości po krętych schodach.)
Żołnierze Chotimskiego walczyli rozjuszeni. Niedaleko mostu saperzy porucznika Gorbaczowa wysadzili budynek, w którym ukrywał się wróg. Przeciwnik zawzięcie bronił każdego domu. - Musimy nasilić ataki, żeby przeciwnik się w końcu ugiął - powiedział Sacharkin, spoglądając na mapę. Postanowił, że poczekamy na posiłki, choć ja uważałem, że możemy działać z siłami, które posiadaliśmy na miejscu. Uważałem, że czekanie do rana to za długo. Nawiązałem łączność z generałem Kriwoszynem. - Towarzyszu generale, Niemcy zatrzymali nas w centrum miasta ogniem karabinów maszynowych i dział (KS: nie było dział, jedynie pancerfausty). Prosimy o posiłki.
Generał odpowiedział, że już wcześniej wysłał rezerwowy batalion 35. brygady zmotoryzowanej. - Jak tylko zajmiecie miasto, musicie uderzyć w kierunku Odry - dodał.
Niedługo potem na ulicach pojawili się żołnierze. Dowódca batalionu przekazał mi rozkaz dotyczący kierunku uderzenia: dworzec - Ratusz - wschodnie rubieże miasta.
Planowałem przydzielić kompanię Mussatowa do wsparcia nowo przybyłego batalionu. Greczin miał dalej współpracować z piechotą Chotimskiego. Zawołano Mussatowa. Po niedługim czasie stanął przede mną ponury i niezadowolony. - Nie można pozwolić działom samobieżnym atakować bez wsparcia piechoty - powiedział. - Chotimski ma już mało ludzi, którzy walczą od wielu dni. Są duże straty, a uzupełnień nie widać. Tak nie można prowadzić wojny. W każdym domu siedzą żołnierze z pancerfaustami.
- Spokojnie - powiedziałem. - Posiłki już przybyły. Przedstawiam wam dowódcę batalionu.
Mussatow podał mu rękę i zapytał sceptycznie: - Będzie wam szło jak Chotimskiemu?
- Nie, to jest nowo stworzony batalion.
- To znaczy przecież, że pańscy ludzie nie mają żadnego doświadczenia bojowego! Wiecie, czym są walki uliczne? To nie bitwa na otwartym polu. Tu często się walczy oko w oko. Przeciwnik siedzi w kryjówkach i musi być stamtąd dosłownie wykurzany.
- Proszę się nie bać, zrobimy to. Oficerowie i plutonowi już wąchali proch.
- A, to co innego - odpowiedział uspokojony Mussatow.
Potem obaj wyruszyli w kierunku mostu, gdzie znajdował się punkt obserwacyjny. Sacharkin powiedział: - Ile sił i nerwów kosztuje taka jedna nocna walka... Ile to już takich nocnych walk przeżyliśmy? (cdn.)
Tłum. Jakub Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska