Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 41 z dnia 11.10.2005

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Tusk prezydentem, Lepper wiceprezydentem
Powrót posła?
Burmistrz i skarbnik oskarżeni
Współpraca, której nie było
Opinie o planowanym pomniku Jana Pawła II w Chojnie
Przedszkole z tytułem
Lewym prostym - o krytyce prasowej
Teatry na moście
Z Gryfina do Gartz
Piłka nożna

Lewym prostym - o krytyce prasowej

Nikt nie lubi być krytykowany, z niżej podpisanym włącznie. Pod ostrzałem krytycznych argumentów chętnie stosujemy liczne mechanizmy obronne. Na przykład wmawiamy sobie i otoczeniu, że to nie my popełniliśmy błąd, tylko krytykujący ma jakieś ukryte, złe intencje. Łatwiej bowiem wymigiwać się od odpowiedzialności, odsądzając od czci i wiary krytycznego adwersarza, niż wyeliminować własne niedoskonałości.

Powyższy wstęp ma się do Chojny tak, że gdy tylko w "Gazecie Chojeńskiej" pojawiają się krytyczne wzmianki o działalności burmistrza, podległych mu instytucji czy popierających go radnych, zaraz pod adresem naczelnego tej gazety Roberta Ryssa podnosi się huczek. Tak było np. na ostatniej sesji Rady Miejskiej. Te oznaki życia, wyrażane gniewnymi pomrukami gminnych notabli, witam zresztą z pewną radością, bo układ polityczny w Chojnie tak już się ostatnio ustabilizował i osadził (od osadu), że zaczynało wiać nudą.
Przypomnijmy sobie, że jeszcze zupełnie niedawno, w czasach PRL-u, zdecydowana większość z nas łaknęła wolnej prasy, za pomocą której moglibyśmy w sposób nieskrępowany wypowiadać sądy o sprawach publicznych. Bowiem informacja i swoboda wypowiedzi, podobnie jak mięso i cukier, były wówczas reglamentowane. Rozumowaliśmy wtedy, przecież najzupełniej słusznie, że prowadzona w wolnej prasie debata o rzeczach publicznych, a co za tym idzie możliwość krytyki władzy, są niezbędnym warunkiem stałego doskonalenia rzeczywistości. Nie da się zrobić nic w sytuacji, w której prasa czy szerzej - media wypisują władzy wyłącznie okolicznościowe laurki lub certyfikaty nieomylności. To musi prowadzić prędzej czy później do stopniowego zastoju, degeneracji, a wreszcie obumierania życia społecznego. W realnym socjalizmie ten stan przekładał się automatycznie na sprawy gospodarcze, że na przypomnieniu słynnego (wyłącznie) octu na półkach poprzestanę.
Przykładem z naszych czasów jest współczesna Białoruś. To może wydać się niektórym chojeńskim osobistościom dziwaczne, ale Białorusini walczą dziś m.in. o to, by mieć taką prasę, która będzie mogła bez obaw pokrytykować prezydenta i jego licznych popleczników w terenie. Bo takiej prasy, radia i telewizji, która Łukaszenkę i jego aparat wyłącznie chwali, Białorusini mają w nadmiarze i już serdecznie dosyć.
Prasa, m.in. lokalna, jest po to, by jednostronnej, wycinkowej "wersji prawdy" rządzących, wypowiadanej z mównic oraz kreowanej w oficjalnych broszurach reklamowych, przywracać właściwą, pełną postać - w myśl góralskiego dowcipu o wersjach prawdy (prowda, tys prowda, g... prowda). Media są pasem transmisyjnym publicznej debaty, pracującym gdzieś w obszarze między społecznością a władzą i to w obydwu kierunkach. To obszar wysokiego ryzyka, w którym można dostać po głowie zarówno od jednych, jak i drugich. Im bardziej zaś dziennikarz stara się być rzetelny i niezależny, tym ryzyko urazów większe.

Z "Gazetą Chojeńską" i jej naczelnym spierałem się nie raz i pewnie jeszcze nie raz będę. Nasza polemika przybierała nieraz bardzo mocne formy. Zawsze jednak ta dyskusja była dla mnie cenną gimnastyką umysłu, tak potrzebną w szarej chojeńskiej rzeczywistości. Choć w wielu sprawach każdy z nas pozostał przy swoim, to jednak dzięki tym rozmowom mam jeszcze mocniejsze przekonanie, że opinia inna niż moja ma prawo być tu i teraz. Fakt, że ludzie patrzą na rzeczywistość z różnych perspektyw, stanowi o jej bogactwie. To przecież w różnorodności, w ścieraniu się przeciwstawnych racji - a nie w jednostajnej jednomyślności - zawiera się potencjał i dynamika rozwoju.
Szkoda, że nie rozumieją tych spraw lub takie sprawiają wrażenie ci, którzy powinni wiedzieć o tym najwięcej - lokalni politycy. Krytyczne wzmianki o swojej działalności w prasie klasyfikują od razu w jeden sposób: gra polityczna i to z pewnością na czyjeś zlecenie i pod dyktando. W głowach nie może im się pomieścić, że dziennikarz chcący rzetelnie wypełniać swoją misję, właściwie nie ma wyboru, musi informować opinię publiczną o nieprawidłowościach i błędach władzy. Przecież ta opinia opłaca polityków i ich działalność z własnej kieszeni!
"No ale - powie przedstawiciel władzy - dziennikarze krytykują i nagłaśniają każde nasze drobne potknięcie, gdy zaś robimy coś dobrego, to o tym zaledwie wzmianka na piątej stronie." No cóż, panowie... Chwalipięctwa i poklepywania się po plecach macie na pęczki w swoich biuletynach, podczas arcyważnych sympozjów, na spotkaniach i rautach. Nie oczekujcie więc, że do tego chóru przyłączy się prasa, bo niby po co? Ktoś musi patrzeć z boku i dbać, według wskazań poety Zbigniewa Herberta, o zachowanie klasycznych proporcji.
Na koniec zaś szczera rada, by po prostu nie dawać tej wrednej prasie argumentów. Bądźcie dobrymi, gospodarnymi, pracowitymi politykami, wsłuchanymi w oczekiwania społeczności. Zapewniam, że wówczas wszystko będzie w najlepszym porządku: ludzie zadowoleni, wy wybrani na kolejną kadencję... No a w prasie wyłącznie nudne artykuły o waszych kolejnych sukcesach.
Sławomir Błęcki

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska