Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 48 z dnia 29.11.2005

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Prezent za 4 mln złotych
Wreszcie coś wspólnego
Widuchowa popiera Dolną Odrę
Droga jak stół
Nie mamy czego się wstydzić (2)
Komu puszczają nerwy?
Palił najdłużej
Powołani do Akademii
4 medale Białego Piona

Nie mamy czego się wstydzić (2)

Dokończenie rozmowy z Józefem Winnikiem - dyrektorem Przedsiębiorstwa Handlowo-Usługowego i Produkcyjnego "Sady" w Trzcińsku Zdroju, gospodarującego na dzierżawionym od Agencji Nieruchomości Rolnych 370-hektarowym areale (140 ha sadów, 230 ha zboża i rzepaku).

- Jaka jest przeciętna żywotność sadu jabłoniowego? Chodzi o produkcję towarową, intensywną.
- To zależy od odmiany. Niektóre odmiany - gdy drzewa są zdrowe, mogą owocować po 30 lat, a inne 15-20. Niektóre mają tendencję do drobnienia i nie opłaca się już odmładzanie.
- Ile odmian aktualnie jest w sadzie?
- Oj, dużo. Z takich podstawowych (dawniej posadzonych) wymieniłbym cortlanda, lobo, spartana, idareda, red boskoopa, boskoopa, a z tych nowszych, zasadzonych już za działalności spółki, to championy, jonagolde, elstary, glostery, eliza, goldeny. Mamy również odmianę parchoodporną topaz. Jeżeli chodzi o grusze, to bardzo zadowoleni jesteśmy z faworytki i konferencji. Mają duże wzięcie u konsumentów. Posiadamy też lukasówkę.
- Ale grusze trudno jest przechować.
- Nie sposób, gdy się nie ma przechowalni. W roku ubiegłym w temperaturze 0 stopni udało się przechować do lutego. W tym roku lukasówki wystarczy nam do stycznia, a część konferencji, którą schowaliśmy do komory kontrolnej, otworzymy w lutym.
- Chyba macie stałych, sprawdzonych już odbiorców.
- W większości tak. To są odbiorcy hurtowi i sieci dużych marketów w Szczecinie i Gorzowie. Zaopatrujemy też dużo mniejsze sklepy w okolicy, np. sieci Pulsa, Kokosa czy Piotra i Pawła.
- Ile Pan osób zatrudnia?
- 30 ludzi zatrudnionych jest na stałe i dodatkowo w sezonie około 60 osób przy zbiorze owoców. Choć płacimy tak jak wszyscy inni w rolnictwie, to corocznie jest problem ze znalezieniem ludzi. Przy sortowaniu mam swoją załogę, bo tam już jest praca odpowiedzialna, wymagająca staranności i dokładności. W razie reklamacji wiem, kto zawinił, bo mamy swoje oznakowane opakowania.
- Czy próbujecie szukać zbytu poza granicami kraju?
- Na razie wysyłaliśmy na eksport głównie jabłka przemysłowe. To były poważne ilości, bo nawet 50 proc. zbioru. Natomiast są problemy z eksportem jabłek konsumpcyjnych. W roku ubiegłym na wiosnę wysłaliśmy trochę do Rosji. Ciężko natomiast wejść na rynek zachodni z tego względu, że tam konsumenci maja inne upodobania niż nasi. U nas np. zajadają się cortlandami czy lobo, a w Niemczech nie chcą o nich słyszeć. Interesują ich jonagoldy, gala czy goldeny, których mamy bardzo mało. W naszym klimacie goldeny nie dojrzewają tak jak np. we Francji, gdzie jest dużo cieplej, więc jakością nie można im dorównać.
- Jaki jest stosunek jabłek konsumpcyjnych do przemysłowych?
- Mniej więcej jak 2 do 1. Różnica w cenie jest duża. W niektórych krajach nawet się nie zbiera jabłek przemysłowych, bo się nie opłaca. Widziałem to w Holandii.
Firma "Sady" zajęła II miejsce w województwie w konkursie Agroliga 2005
- Odmiany wczesne i średniowczesne też uprawiacie.
- Oczywiście. Tak musi być, bo nie sposób byłoby w jednym czasie poradzić sobie ze zbiorem. Mamy odmiany od najwcześniejszych do najpóźniejszych.
- Sadownictwo to dla Pana powołanie czy zawód wykonywany z przypadku?
- To profesja świadomie wybrana. Ukończyłem Akademię Rolniczą w Szczecinie, a potem byłem na dwuletnich studiach podyplomowych w Skierniewicach.
- Czyli praktykował Pan u słynnego prof. Pieniążka w Instytucie Sadownictwa?
- Już wtedy prof. Pieniążek odszedł i był jego następca - prof. Zagaja, ale wielokrotnie jeszcze dużo wcześniej spotykaliśmy się z Pieniążkiem. Cały czas tutaj mieliśmy nadzór ze Skierniewic i obecnie na bieżąco współpracujemy z nimi. Niedawno byłem tam na kursie specjalistycznym. Współpracujemy też z uczelniami specjalizującymi się w sadownictwie.
- Czyli sadownictwo to jest dziedzina, gdzie pochałturzyć nie można?
(śmiech) - Absolutnie nie. Produkcja roślinna jest dużo łatwiejsza. Mam do czynienia z jedną i drugą dziedziną, więc wiem.
- Są zasadnicze zmiany w sposobach prowadzenia sadu?
- Trzeba być zawsze przygotowanym na wszelkie nowości, ulepszenia, korzystać ze sprawdzonych metod. Teraz np. na 1 hektarze sadzi się około 2 tys. drzew, a kiedyś (przy niektórych odmianach) tylko 400. To jest inna szkoła i plony również nieporównywalne. U nas kiedyś z dwukrotnie większego areału (gdy przejmowaliśmy sad było 280 ha) zbieraliśmy tyle owoców, co obecnie, a więc wydajność się podwoiła. Ciągniemy ten biznes od 12 lat na własny rachunek, a fachowcy oceniają, że robimy to dobrze. Nie jestem sam. Mam dobrą załogę. Moi dwaj koledzy też są po Akademii Rolniczej i specjalizują się w sadownictwie.
- Czy podglądał Pan także innych fachowców z branży na zachodzie Europy?
- Oczywiście. Począwszy od Włoch, Holandii i innych krajów liczących się w produkcji sadowniczej. Teraz wiem, że nie musimy się wstydzić tego, co robimy. Oni nie są lepsi od nas.
- Obecnie w sadzie jest praca przez cały rok.
- Na okrągło bez żadnej przerwy. Zaraz po zbiorach (w październiku) wchodzimy z cięciem i robimy całą zimę aż do kwietnia czy nawet maja. Potem zaczyna się ochrona i zbiór pierwszych owoców. To są prace, które nie dają się w pełni zmechanizować i trzeba doświadczonych, przeszkolonych ludzi, którzy wiedzą, jak to należy robić. Szczególnie ważne jest to przy nowych, szlachetnych odmianach.
Rozm. i fot. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska