Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 5 z dnia 31.01.2006

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Śnieg na dachu
Ludzie wśród ludzi
Dookoła Europy
Mieszkowice i Wriezen znów wspólnie
Tolerancja - Tolerance - Tolerantie
Symbol cierpienia i nadziei
O co chodzi?
Raj dla rowerzystów
Podwójny jubileusz Odry Chojna

Ludzie wśród ludzi

Bardzo dużo widzów, bo aż blisko stu przybyło 24 stycznia do Centrum Kultury w Chojnie na projekcję dokumentalnego filmu "Kraj mojej matki" i spotkanie z jego reżyserem Michałem Majerskim. Przypomnijmy, że film zbudowany jest z rozmów z niemieckimi kobietami, które po wojnie pozostały na polskim już Pomorzu i mieszkają tam do dziś. Po raz pierwszy od 60 lat opowiadają o swych dramatycznych losach i o wrastaniu w nową rzeczywistość w otoczeniu Polaków. Po projekcji widzowie nie tylko zadawali pytania reżyserowi, ale także dyskutowali i spierali się między sobą. Osią dyskusji stał się dylemat: czy w odbiorze filmu powinny dominować kryteria narodowe ("Jakiej narodowości jest reżyser i dlaczego rozmawiał tylko z Niemkami?" - tak brzmiały niektóre pytania), czy bardziej uniwersalne, humanistyczne. M. Majerski odpowiedział, że trudno zrobić film o wszystkim naraz. Przede wszystkim chciał pokazać konkretne przeżycia i losy ludzi, a ich narodowość miała mniejsze znaczenie. Jeden z widzów zwrócił uwagę na zaskakującą szczerość i otwartość, z jaką kobiety opowiadają o swym życiu.

Reżyser rozmawia z widzami w Angermünde
Nazajutrz reżyser pokazał swój film we Freie Schule w Angermünde. Tu siłą rzeczy odbiór był nieco odmienny, choćby z tego powodu, że wśród widzów znalazły się kobiety, które przeżyły i widziały na własne oczy to, o czym opowiadają bohaterki filmu.
Organizatorem pokazów było Niemiecko-Polskie Towarzystwo w Brandenburgii i Europahaus Angermünde (we współpracy z naszą gazetą) w ramach projektu "Po śladach - stara, nowa, obca mała ojczyzna". Było to już trzecie tego typu przedsięwzięcie, gdyż pod koniec ub. roku dwa podwójne pokazy innych filmów odbyły się w ZSP 2 w Chojnie oraz w Angermünde.

Rozmowa z Michałem Majerskim - szczecińsko-berlińskim filmowcem, autorem m.in. nagrodzonego na ubiegłorocznym Lubuskim Lecie Filmowym w Łagowie dokumentu "Kraj mojej matki", prezentowanego 24 i 25 stycznia w Chojnie i Angermünde.
"Gazeta Chojeńska": - Oglądając Twój film, ma się wrażenie, że niemieckich kobiet żyje wśród nas na Pomorzu więcej, niż mogło się wcześniej wydawać. Czy miałeś podobne odczucie podczas realizacji?
Michał Majerski: - Tak naprawdę to nie wiedziałam, ile tych kobiet żyje. Bo nikt nie wie, ile ich zostało. Są tylko przypuszczenia, że na Pomorzu po wojnie było 500-600 tysięcy Niemców (głównie kobiet i starych ludzi). Szacuje się, że na całym tym obszarze aż do Mazur były nawet 3 miliony. Ale dokładnie nikt nie wie, nie prowadzono wtedy statystyk. Poza tym te kobiety nie występowały pod niemieckimi nazwiskami, ponieważ wychodziły za mąż za Polaków.
- Jak natrafiłeś na swoje rozmówczynie?
- To był przypadek. Pierwszy raz przypadkowo trafiłem na nabożeństwo ewangelickie na wsi w gospodarstwie u chłopa. Te starsze kobiety zbierały się tam raz w miesiącu. Trochę później dowiedziałem się, że jedna z kobiet po wylewie zaczęła mówić tylko po niemiecku. Wszyscy się zdziwili i w szpitalu nie można się było z nią skontaktować. Nikt nie miał pojęcia, że jest Niemką. Dla mnie ta historia to była już czerwona lampka, zainteresowałem się nią i po nitce do kłębka dotarłem do innych kobiet. Najpierw zbierałem materiały, niczego nie planowałem, bo nie wiedziałem, co z tego wyjdzie. Ratowałem to, co jeszcze było do uratowania i jeździłem z kamerą, szukałem, pytałem. One mniej więcej znają się między sobą. Trafiłem do znikomej części, ale przeprowadziłem dość dużo wywiadów, w sumie ok. 30-40. Do filmu wybrałem tylko 9 kobiet, a potem zdecydowałem się jeszcze dołączyć wywiady z trzema mieszkającymi w Niemczech.
- Są to kobiety głównie z wiejskich okolic Koszalina.
- W Szczecinie nie szukałem nikogo, bo miałem już dość dużo materiału z wiosek. Wydało mi się, że te wywiady zrobione na wsiach są z mojego punktu widzenia ciekawsze, gdyż te kobiety miały mniejszy kontakt ze światem zewnętrznym czy np. z niemiecką telewizją. Dzięki temu są one bardziej naturalne. W rezultacie ta gigantyczna różnica czasowa między wtedy a dzisiaj jest tam łatwiejsza do uchwycenia.
- Czy przy montażu stosowałeś kryterium poprawności politycznej i wycinałeś jakieś drażliwe, ostre wypowiedzi?
- Podstawowe kryterium było takie, że chciałem ratować to, co jest jeszcze do uratowania, czyli nagrać to, co te kobiety mają do powiedzenia, jak one widzą historię ze swej subiektywnej perspektywy. Oczywiście później musiałem się zastanowić, jak ten film ma wyglądać i po co w ogóle jest robiony. Były wypowiedzi ekstremalne, zarówno po polskiej stronie, jak i niemieckiej. Nie sądzę, by były one aż tak reprezentatywne, żeby je wykorzystać. Mogłyby wzbudzić negatywne emocje w związku z tym tematem. A mi chodziło głównie o to, by pokazać, że są tam ludzie.
- Film jest bardzo poruszający i ważny. Tym bardziej dziwią mnie informacje, że bardzo ciężko przebija się do telewizji, zarówno polskiej, jak i niemieckiej. Był co prawda 30 grudnia wyświetlony przez TVP 3 Szczecin, ale na dziwnych zasadach: nie było go w zapowiedziach programowych i tylko dzięki dwóm notatkom w prasie widzowie mogli na niego natrafić.
- Nie wiem, w czym jest problem, że ten temat w dalszym ciągu jest trudny. Przecież chodzi o konkretnych ludzi, którzy żyją wśród nas. Chcę podziękować szczecińskiej telewizji, że zdecydowała się go wyemitować, mimo że do tej pory nie było zainteresowania. Być może dlatego, że temat ten wzbudza emocje i być może ludzie, którzy decydują o programie nie chcą spraw w ich mniemaniu zbyt kontrowersyjnych. Podobnie jest po stronie niemieckiej telewizji, gdzie też nie ma zainteresowania filmem, mimo że ludzie, którzy go widzieli, są nim zachwyceni. Nikt nie podważa jakości filmu, są tylko dyskusje, czy nadaje się on do telewizji. Ja tego nie rozumiem.
- Próbowałeś zainteresować ogólnopolską telewizję?
- Tak. Dwójka od razu odmówiła i powiedziała, że to nie jest temat dla nich. Z Jedynką sprawa jest nierozstrzygnięta. Jeśli będzie emitowany, to trzeba go skrócić o jedną trzecią do 50 minut.
- Masz pomysły na kontynuowanie tego wątku?
- Dla mnie jest to temat ważny i osobisty. Jak w niego wszedłem, to dopiero uświadomiłem sobie, że przecież moja matka jest Niemką i miała podobne problemy. Pracuję w tej chwili nad filmem "Kraj mojego ojca" o mężczyznach, którzy osiedlali się tu, wprowadzali do niemieckich domów i przejmowali poniemieckie majątki. Podobnie było z moim ojcem, który jest Polakiem. Być może te dwa filmy będą się dobrze uzupełniały.
- Jesteś człowiekiem dwóch kultur, dwóch narodów i mieszkasz na samym pograniczu. Czego według Ciebie w tej chwili najbardziej potrzeba Polakom i Niemcom dla lepszego zrozumienia się i zbliżenia?
- Porozumienia nie można planować, można najwyżej pomagać. A pomagać mogą ci, którzy rozumieją, że to jest potrzebne. Takich ludzi potrzeba dużo, żeby próbowali znormalizować sytuację, zrekonstruować pogranicze: Pomorze po polskiej i po niemieckiej stronie. Żeby ten region stał się bardziej normalny, jak to jest np. na pograniczu niemiecko-francuskim czy holendersko-belgijskim. Ludzie, którzy tu teraz mieszkają, zostali kompletnie wymienieni, po niemieckiej stronie w zasadzie też, bo stąd osiedlali się po drugiej stronie Odry. Np. w Meklemburgii nie wiem, czy połowa ludzi ma miejscowe korzenie. Problemem jest oczywiście znajomość języka sąsiada.
- Po 60 latach od tamtych strasznych czasów mamy znów do czynienia z wędrówką ludów, tym razem pokojową. Polacy wyjeżdżają do pracy na Zachód, a z kolei wschodnie obszary Niemiec pustoszeją. Jak będzie wyglądało nasze pogranicze za 15 lat?
- Sytuacja na Pomorzu i w tej części Europy jest bardzo ciekawa, ale i bardzo smutna. Zaczęła się nowa migracja i wyludnianie Pomorza. Ludzie masowo wyjeżdżają za pracą, tak samo jak ze wschodnich landów. W filmie wszyscy moi rozmówcy podkreślają, że przed wojną toczyło się tu bardzo dynamiczne życie w porównaniu z tym co dzieje się dzisiaj. Mówią, ile było gospodarstw, jaki ruch na wiejskich ulicach, ile bydła. To, co jest tam dzisiaj, to dramat. Ale może tak ma być?
- Czy we wschodnich landach w miejsce Niemców z czasem osiedlą się Polacy, którzy są najbliżej?
- Nie wydaje mi się.
- Możliwe jest istnienie w środku Europy takich opustoszałych terenów?
- Tak, przynajmniej w najbliższej przyszłości. Także we Francji widziałem całe połacie, wsie i miasteczka, które wieczorem są ciemne, bo są wyludnione. Stoją puste domy do sprzedania. Stamtąd też ludzie uciekają lub wymierają, bo przyrost naturalny jest niewielki. Do pewnego stopnia te luki wypełniają przybysze spoza Europy. Jak naprawdę będzie - tego nikt nie wie.
- Jedno jest pewne: uczestniczymy w wielkim eksperymencie kulturowym.
- To prawda.
Rozm. i fot. Robert Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska