Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 28 z dnia 11.07.2006

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Kto najbardziej szkodzi?
Z Chojny do Liberca
Region - na razie tylko idea
Informują niepełnosprawnych
Kto walczy z wiatrakami?
Cedynia: Wreszcie urlop
Dolina Miłości opisana
Centrum Kultury z nowymi zadaniami
Gdzie raport Jaskulskiego?

Z Chojny do Liberca

Przejechali 504 km, spędzając na siodełkach 33 godziny i 38 min. Średnia prędkość na całej trasie wyniosła 15,93 km/godz. Maksymalna szybkość podczas najszybszego zjazdu - 59,2 km/godz. Najdłuższy etap dzienny - 95 km, najkrótszy w górach - 30,5 km. Najwyższe wzniesienie z prawie 9-kilometrowym podjazdem - 981 m.
To bardzo skrócona statystyka rajdu rowerowego do źródła Nysy Łużyckiej, o którym wspominaliśmy tydzień temu. Rajd zorganizował Chojeński Klub Rowerowy działający przy Centrum Kultury. Głównym organizatorem i zarazem pomysłodawcą tej niecodziennej eskapady był Jacek Prętki - założyciel klubu, animator rajdów rowerowych. Nieocenionej pomocy udzieliło Centrum Kultury, oferując serwis techniczny.

Parokrotnie na naszych łamach wspominaliśmy o szlaku rowerowym Odra - Nysa po niemieckiej stronie, ciągnącym się od Bałtyku (Ahlbeck) aż do Gór Izerskich (Nova Ves) w Czechach. Nasi rowerzyści postanowili sprawdzić, jak w rzeczywistości ta trasa wygląda, jakie są plusy i minusy i czy amatorzy mogą porwać się na taką wyprawę. Wszystko zostało skrzętnie zanotowane i zapewne będzie bardzo pomocne przy następnych wieloetapowych rajdach, które zamierza się w przyszłości organizować.
W naszej relacji ograniczę się tylko do ogólnych wrażeń i ciekawostek, nie wchodząc w techniczne szczegóły.
Pod klasztorem St. Marienthal koło Görlitz
24 czerwca wyruszamy z chojeńskiego Lotniska. Upalna pogoda. Każdy wie, że krem ochronny z filtrem to podstawa. Bez tego można byłoby wycieczkę zakończyć już następnego dnia. Mimo ochrony, po 2-3 dniach trzeba było zakładać spodnie i długie rękawy. U niektórych osób wystąpiła tzw. asfaltówka, czyli piekące uczulenie na długotrwałą jazdę po rozgrzanym asfalcie. Ponad 30-stopniowe upały przez pierwsze 4 dni dają się we znaki. Z przyczyn techniczno-organizacyjnych nie dało się jechać z rana lub wieczorem i zazwyczaj po zebraniu się z obozowiska i zrobieniu zaopatrzenia wyruszaliśmy o godz. 10 lub później. Przejechanie w upale 80-95 km (długość etapów nizinnych) nie jest łatwe. Przy optymalnej pogodzie byłaby to drobnostka. Niektórzy wypijali na trasie ponad 5 litrów płynów, a byli też tacy, że nie popijali prawie wcale.

Koszulki - absolutny hit
Okazuje się, że prawdziwą furorę zrobiły nasze stroje. Mieliśmy koszulki w narodowych barwach z emblematami Chojny (trójka z Mieszkowic - z herbem swojego miasta) i wszędzie, gdzie pojawiliśmy się, zwracano na nas uwagę. Niemcy i Czesi czytali napisy i pytali, gdzie to jest. Wzbudzaliśmy żywe zainteresowanie, przemykając rozciągniętym peletonem po wsiach i miasteczkach. W Niemczech słyszeliśmy przyjazne "hallo!", a w Czechach "ahoj!". Zbyszek Ziemba odpowiadał na pozdrowienia donośnym sygnałem trąbki zamocowanej na kierownicy. Przy okazji przekonaliśmy się, że w Polsce Chojna kojarzy się głównie z kościołem Mariackim (jeszcze ruiną) i dużym platanem. Po takich reakcjach na nasze stroje postanowiliśmy jechać w nich do końca i trzeba było organizować pranie koszulek. Na szczęście wysychały błyskawicznie.

Niemcy żyli mundialem
Drugie spostrzeżenie, które trudno było przeoczyć, to mundialowa gorączka w Niemczech. Jeździliśmy w czasie transmisji meczów, a wtedy wsie i miasteczka były zupełnie opustoszałe jak po jakiejś tajemniczej zarazie z katastroficznego filmu. Gdy przejeżdżaliśmy przez Lebus (miasteczko przed Frankfurtem) w czasie meczu Niemcy - Szwecja, w całej miejscowości zauważyłem jedynie dwóch mężczyzn, którzy pospiesznie taszczyli parę toreb z piwem. Podobnie jak u nas, na samochodach powiewały narodowe flagi.

To nie takie proste
W prospektach reklamujących ścieżkę rowerową jest pięknie oznaczona trasa i na pierwszy rzut oka bezproblemowy przejazd. W praktyce wygląda to zupełnie inaczej. Pomimo bardzo dokładnych map, błądziliśmy kilkakrotnie, dokładając nieraz do wyznaczonej trasy kilka kilometrów. Jest to nieuniknione, bo ścieżka często przebiega przez centrum miejscowości, więc wystarczy przegapić jakieś oznaczenie i kłopot gotowy. Miejscowi ludzie nie zawsze są w stanie udzielić właściwej informacji. Niełatwej roli przewodników podjęli się Edyta Kalarus i Jacek Prętki. Przeszli dobrą szkołę i egzamin zdali celująco. Niekiedy trzeba było kierować się nosem, kierunkami świata i przede wszystkim zdrowym rozsądkiem. Gorsze oznaczenia są w Czechach i nieraz braliśmy na to poprawkę, tłumacząc, że tak musi być, bo w czeskim filmie też wszystko jest na odwrót.

Menel z certyfikatem
Zawsze była pełnia szczęścia, gdy dojeżdżaliśmy do miejsca noclegowego, gdzie można było wykąpać się, wyciągnąć nogi, sporządzić wspólny posiłek. Tylko jedną noc spędziliśmy pod dachem - resztę w namiotach. Niektórzy nie tracili czasu na takie ceregiele i spali pod chmurką. Rekordzistą był Zbyszek Ziemba z Mieszkowic, który nawet w górach przy padającym deszczu nie skorzystał z namiotu, lecz spał na ławce pod wiatą. Potem żartował, że powinien otrzymać certyfikat rajdowego menela.
Cygańskie obozowiska, śniadania i kolacje przy wspólnym stole - to było coś niepowtarzalnego. Każdy wyciągał swoje kulinarne skarby i wykładał na stół. Najgorsze było to, że o przyzwoitej godzinie trzeba było iść spać, bo jutro znów musiało się wsiadać "na kolo" - czyli po czesku na rower. Czytając czeskie informacje, karty dań, regulaminy itp. mieliśmy sporo radości, bo niektóre słowa i wyrażenia ładnie się kojarzą. Mandat to jest pokuta, toaleta dla panii to oczywiście dla panów itp. Niektórzy notowali co ciekawsze "kwiatuszki".
Tekst i fot. Tadeusz Wójcik

Dalszy ciąg relacji za tydzień

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska