Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 29 z dnia 18.07.2006

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Ku pamięci i przestrodze
Kultura NA MOŚCIE
Ponadgimnazjalne po naborze
Razem do wyborów
Bez biura paszportów
Z Chojny do Liberca (2)
Rewolucjoniści potrzebni od zaraz
Chojeński orzeł
Trudna przeszłość
Sport

Z Chojny do Liberca (2)

Przejechali na rowerach 504 km, spędzając na siodełkach 33 godziny i 38 minut. Wyruszyli z Chojny, a zakończyli rajd w Szklarskiej Porębie, zwiedzając po drodze wiele atrakcyjnych miejsc w Niemczech i Czechach - trasa wiodła bowiem wzdłuż Odry i Nysy Łużyckiej, która zaczyna swój bieg w Górach Izerskich w pobliżu Liberca. Dziś dokończenie relacji z poprzedniego numeru.

Za Libercem u źródeł Nysy Łużyckiej
Kiedy te góry?
Mieliśmy już prawie 400 km w nogach, a gór ciągle nie było widać. Nasza męska młodzież już zaczęła powątpiewać, czy będzie okazja do "wyjechania się do końca". Przy pierwszych wzniesieniach wyrywali się na premie górskie, pytając, czy to już prawdziwe góry. Ci, którzy jeździli w Karkonoszach, mówili z uśmiechem: "Poczekajcie jeszcze trochę".
Zaczęło się pod koniec czwartego etapu przed zjazdem do Görlitz. Pierwszy radosny zjazd krętą leśną dróżką - i nieszczęście gotowe. Jadzia z Mieszkowic przy szybkości 30 km/godz. złapała piaszczyste pobocze i... salto do przodu. Szczęście w nieszczęściu, bo obrażenia były tylko powierzchowne, ale widok mocno poobcieranej koleżanki był szokujący (ramię, bok, noga, twarz). Jadzia zniosła upadek bardzo dzielnie i zaraz po opatrzeniu ran chciała wsiadać na rower, który był nie mniej poturbowany. Oczywiście wezwaliśmy wóz techniczny i nasza koleżanka zrobiła sobie rachunek sumienia na tylnym siedzeniu. Na drugi dzień w bandażach była już na rowerze, skutecznie niwelując zapędy niecierpliwych na wypuszczanie z górki. Po dwóch dniach, gdy rany już się goiły, powiedziała: "Gdy tylko wrócę, to pędzę do kościoła, żeby podziękować Bogu, że tak się wszystko skończyło". Pod koniec lipca wybiera się na pielgrzymkę rowerową do Częstochowy.

Głupi pech
O ile z Jadzią wszystko skończyło się szczęśliwie, to nieprzeciętnego pecha miała Edyta, bo przy spacerowej jeździe wystarczyła chwila nieuwagi, stuknięcie w drugi rower, wywrotka i... bardzo bolesne zwichnięcie stawu skokowego. Niezbędna była interwencja chirurga i gips. Edyta była niepocieszona. Nie rozczulała się nad nogą, dzielnie znosiła ból, ale łzy jej stawały w oczach ze złości, że nie pojeździ w górach. Gdy wiało, padał deszcz, były mordercze podjazdy, jej rozpacz (jako biernej obserwatorki z okna samochodu) się potęgowała, bo zawsze była w swoim żywiole przy ekstremalnej pogodzie. Wtedy na rajdach w takich sytuacjach mówiła: "Teraz wiem, że żyję". Rzeczywiście, ostatnie dwa etapy w górach to było prawdziwe życie. Już nikt nie pytał, gdzie te góry. Na dodatek w ostatnim dniu na całej trasie mieliśmy rzęsisty deszcz, wiatr w twarz i parę kilkukilometrowych podjazdów. Zjazdy też były niesamowite, bo niektórym hamulce wytarły się do tego stopnia, że przy maksymalnym wciśnięciu rower gnał do przodu. Było bardzo ślisko, a nasz samochód dwukrotnie wyciągał z rowu auta, które nie wyrobiły zakrętów. Zapewne każdy długo będzie pamiętał podjazd do przejścia granicznego w Jakuszycach i zjazd do Szklarskiej Poręby.

Uczestnicy rajdu przed zabytkowym ratuszem w czeskim Libercu
Mistrz Irek
Trudno byłoby sobie wyobrazić naszą wyprawę, gdyby nie Irek Byliński z Góralic. To człowiek, który wszystko albo prawie wszystko wie o rowerze, potrafi się znaleźć w każdej sytuacji, nigdy nie miewa złego humoru i zawsze jest chętny do udzielenia pomocy. Irek ma niebagatelne doświadczenie, bo przejechał rowerem całą Polskę, kawał Europy i nabrał należytego szacunku dla długodystansowych rajdów. Gdy piszę tę relację, nasz mistrz pokonuje kolejne etapy z Krakowa do Budapesztu. Gdyby nie nasza eskapada szlakiem Odra - Nysa, zapewne do tej pory nie wiedziałbym, że mamy w pobliżu takiego wyczynowca, bo twierdzi on, że jeździ dla siebie i chwalić się nie chce. Gdy ktoś słuchał rad naszego profesora, mógł się wiele nauczyć. Nie były to nawet rady, ale mimochodem wypowiadane uwagi, bo jak powtarzał Irek, trzeba wszystkiego doświadczyć, sprawdzić na własnym siedzeniu.

Cenne doświadczenie
Na taki rajd trzeba się wybrać, żeby nabrać doświadczenia. Uwag mamy bardzo dużo i teraz każdy wie, na co go stać. Były defekty, kryzysy formy, błędy wynikające z niedostatecznej znajomości sprzętu, techniki jazdy, nieostrożności itp. Kto już to przeżył, ten wie - i będzie służył pomocą drugiemu. Uczestnicy wyprawy w Góry Izerskie są bardzo zadowoleni z tygodniowej przygody i już postanowili, że w roku przyszłym spotkają się na podobnym rajdzie, a w międzyczasie brać będą udział w imprezach rowerowych na naszym terenie.

Uczestnikami rajdu szlakiem Odra - Nysa byli: Irena Bylińska, Joanna Czarnota, Edyta Kalarus, Jadwiga Lisowska, Anetta Malec, Alina Ziemba, Mariusz Bandyszewski (nasz nieoceniony kierowca, mechanik, sanitariusz, kwatermistrz i przewodnik), Ireneusz Byliński, Andrzej Kordylasiński (część rajdu), Wojciech Krupa, Jacek Prętki, Marcin Wysocki, Zbigniew Ziemba, Tadeusz Wójcik.
Tekst i fot. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska