10 lat temu w gazecie
Trudna przeszłość
Polacy potrzebują rozrachunku z historią PRL-u. Z tym stwierdzeniem zgodzili się chyba wszyscy uczestnicy trzydniowego seminarium, zakończonego 30 czerwca [1996 r.] w Szczecinie, a zorganizowanego przez polsko-niemiecki klub dziennikarzy "Pod Stereotypami". Hasło brzmiało: "Stosunek do przeszłości w Polsce i Niemczech - odkrywać czy zakrywać przeszłość?".
Rozrachunek z historią, owszem, ale jak on ma wyglądać? Odpowiedź na to pytanie przysparzała sporych trudności. Raczej nie należy oczekiwać, że dokonają tego politycy, bo - jak gorzko zauważono - im zajmowanie się przeszłością z reguły nie służy odkrywaniu prawdy, lecz ma na celu jak najlepsze pokazanie się na tle historii.
Andrzej Milczanowski
|
Podczas seminarium doszło chyba do pierwszej tak bezpośredniej konfrontacji poglądów byłego ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego i niemieckiego federalnego pełnomocnika ds. dokumentacji STASI pastora Joachima Gaucka. Milczanowski nie ukrywał, że nadal jest przeciwnikiem lustracji i szerokiego ujawniania akt Służby Bezpieczeństwa. Opowiada się natomiast za weryfikacją kandydatów na ważne stanowiska państwowe. Według niego dokonanie w Polsce lustracji na wzór niemiecki było niemożliwe choćby z jednego podstawowego powodu: w 1989 r. nie istniała druga Republika Federalna Polski, której siłami dokonano by takiej operacji. Natomiast dla byłej NRD Republika Federalna Niemiec stanowiła wsparcie kadrowe i materialne. Przyjęcie wtedy w Polsce w pełni demokratycznego wzorca i sztywnych zasad lustracyjnych oznaczałoby praktycznie rozwiązanie armii, sądów i policji. A po 1989 r. służby specjalne były Polsce potrzebne bardziej niż kiedykolwiek. Nasz kraj stał się jednym z głównych pól działania grup przestępczych w Europie, a Warszawa - centrum szpiegowskim. Poza tym do skutecznej lustracji trzeba posiadać realną władzę. A tej - jak stwierdził były minister - w latach 1989-92 rządy i parlament do końca nie miały. Realna władza według Milczanowskiego polega na tym, że polityk może wcielić w życie swój polityczny zamiar. Od czerwca '89 do lutego '90 stary reżym zdążył zniszczyć ok. 60 procent akt tajnych współpracowników, a w niektórych województwach nawet 90. Niszczono to, co mogło kompromitować prominentów PRL-owskich, a zostawiano materiały o agentach w byłej opozycji. Tak więc po SB zostały akta niekompletne i nie zawsze wiarygodne, bo w ewidencji jako tajni współpracownicy figurowali też ludzie, którzy zdecydowanie odmówili współpracy. System promował oficerów wykazujących się dużą ilością zwerbowanych.
Joachim Gauck
|
Według J. Gaucka partia w NRD nie miała w sobie elementów reformatorskich, dlatego niemożliwy był Okrągły Stół i - w przeciwieństwie do Polski - przełom musiał mieć charakter rewolucyjny. Były oczywiście protesty przeciwko odtajnianiu akt, z reguły ze strony tych, którzy mieli wiele na sumieniu i - co zakrawało na paradoks - powoływali się w swych protestach na zagwarantowaną w konstytucji ochronę danych personalnych. Wyjaśniono jednak, że dane sprawców przestępstw nie podlegają ochronie. W sumie interes prześladowanych uznano za dużo ważniejszy niż prześladowców. Nie chodziło - jak powiedział pastor Gauck - o racje moralne, lecz po prostu o nacisk grup interesów. Do jego urzędu wpłynęło ok. 3 mln wniosków, w tym milion indywidualnych od ofiar STASl. Ludzie dowiadywali się tym samym, kto na nich donosił. Nierzadko byli to najbliżsi przyjaciele, a nawet małżonkowie.
Z dużym zainteresowaniem spotkało się wystąpienie dyrektora Polskiego Instytutu Kultury w Düsseldorfie Kazimierza Wóycickiego (kiedyś dziennikarza "Więzi", później naczelnego redaktora "Życia Warszawy", od 2005 r. dyrektora szczecińskiego oddziału IPN - red.), który powiedział: - Taka jest demokracja danego kraju, jaka jego zdolność mówienia o swojej historii. W Niemczech rozrachunku z przeszłością dokonano. Brak rozliczenia z historią stanowi zagrożenie dla polskiej demokracji, bo w demokracji konieczne jest odróżnienie dobra od zła. Tymczasem zatarła się granica między PRL-em a Polską niepodległą i doszło do zrelatywizowania dobra i zła - uważa Wóycicki. Zarzucił wszystkim rządom solidarnościowym, że w kwestii lustracji nie chciały odwołać się do opinii publicznej własnego kraju.
Adam Strzembosz
|
Prezes Sądu Najwyższego prof. Adam Strzembosz stwierdził lapidarnie: - W kraju europejskim musi być odpowiedzialność za swą historię i swe czyny.
A. Milczanowski raczej pozostał osamotniony w swych poglądach i nie przekonał słuchaczy, zwłaszcza niemieckich. Jego z kolei nie przekonały argumenty adwersarzy. Stawianej za wzór lustracji w Niemczech i Czechach zarzucił wybiórczość (np. w kwestii odtajnienia akt enerdowskiego wywiadu). Na częste pytanie, co można teraz zrobić w Polsce, Milczanowski odpowiadał niezmiennie: - Wygrać wybory.
Współprowadzący dyskusję znany komentator spraw polskich Christoph von Marschall z "Tagesspiegel" nie omieszkał wyrazić zdziwienia: - Wszyscy poza panem Milczanowskim są zdania, że coś w Polsce w sprawie lustracji trzeba zrobić. A z drugiej strony nic się w tej materii nie dzieje i nie widać żadnej perspektywy czasowej.
"Gazeta Chojeńska" z 10 lipca 1996 r.