Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 30 z dnia 25.07.2006

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
700-letnie dziedzictwo Morynia
Matury w powiecie
Między kim mamy wybierać?!
Program Jarmarku Moryńskiego
Co na to radni?
Błąd, nie przestępstwo
Każdy lot jest inny
Sport

Każdy lot jest inny

Zgodnie z zapowiedzią, dziś rozmowa z chojeńskim paralotniarzem Waldemarem Jarząbem. Zanim jednak przejdziemy do rozmowy, kilka słów o sprzęcie latającym. Lotnia to coś w rodzaju szybowca bez podwozia. Skrzydłem jest żaglowa mocna tkanina rozpięta na sztywnym stelażu. Pilot po rozbiegu pod wiatr (przeważnie ze wzniesienia) wykonuje lot. Paralotnia różni się od typowej lotni tym, że ma skrzydło (czaszę) miękką, która się składa jak spadochron. Owa czasza ma podwójne poszycie, które w czasie startu wypełnia się powietrzem. Start - jak w przypadku lotni. Paralotnia z napędem: lotniarz przypina sobie mechanizm napędowy (motor ze śmigłem), co pozwala na latanie nawet w warunkach bezwietrznych, o ile uda się wystartować. Na takiej paralotni z napędem szybuje nad Chojną nasz rozmówca.

"Gazeta Chojeńska": - Skąd takie nietypowe hobby?
Waldemar Jarząb: - To pasja jeszcze z okresu młodzieńczego, kiedy w Polsce były pierwsze próby z lotniami.
- Czyżby? Przecież już w latach 70. sam widziałem, jak koło Bielska Białej lotniarze ganiali z płachtami po górskich zboczach.
- Ano właśnie. Tam ganiali po górkach, a my tutaj w Międzyzdrojach też robiliśmy próby z nadmorskich urwisk. Byłem wtedy po szkole średniej. Potem poszedłem do wojska i przygoda się skończyła. Gdy w latach 90. pojawiły się paralotnie i latanie z napędem, moje marzenia odżyły.
- Od kiedy zaczęło się latanie?
- Kurs z uprawnieniami zrobiłem 3 lata temu, a samodzielny lot na własnym sprzęcie wykonałem w kwietniu 2004 r.

- Były emocje?
- Zawsze są, bo każdy lot jest inny. Ale zanim dojdzie się do etapu samodzielnego latania, trzeba skończyć szkołę, zdać pomyślnie egzamin i... być gotowym do szybowania w powietrzu. Nie każdy (mimo chęci) może to robić. Były osoby, które nawet po ukończeniu całego kursu i po lotach próbnych nie podchodziły do egzaminu. Niektórzy zaś odchodzili zaraz na wstępie.
- Zdążyłem się już zorientować, że najtrudniej jest wystartować. Ile kilogramów nosi Pan na plecach?
- Mechanizm napędowy łącznie z paliwem waży około 30 kg. Muszę się też odpowiednio ubrać (kask, sztywne buty, ciepła kurtka itp.), więc nabrać szybkości w takim opakowaniu nie jest łatwo. Gdy jest większy wiaterek, to wystarczy podbiec kilka metrów i czasza się wypełni, a gdy słabo wieje, to tej prędkości trzeba nabrać na nogach. Najgorzej jest, gdy są nierówne podmuchy o zmiennym kierunku. Wtedy skrzydło się składa, załamuje i rzuca nim na wszystkie strony. Dodatkowym utrudnieniem jest to, że ja go nie widzę, bo jest z tyłu.
- Ta czasza jest bardzo wielka.
- Tak, bo musi unieść ponad 100 kg. Moje skrzydło ma rozpiętość około 10 m i powierzchnię 29 m kw. Wielkość dobiera się w zależności od wagi lotniarza.
- Jak się steruje w powietrzu?
- Naciągając odpowiednio linki i wykorzystując opór powietrza. Mechanizm podobny jak w sterach sprzętu pływającego. To nie jest zbyt skomplikowane.
- Jaką szybkość i wysokość da się osiągnąć na paralotni?
- Nieco ponad 50 km/godz., gdy jest bezwietrznie, ale miałem też taki przypadek, że tak wiało, iż pomimo napędu leciałem do tyłu. Wtedy trzeba poruszać się zakosami. W górę przy korzystnych noszeniach można wzbić się wysoko. Byłem już (tak na wyczucie bo nie mam wysokościomierza) na ponad 2,5 km. Rekordziści dolatują nawet do 5 km. Jednak najlepsze, najprzyjemniejsze loty są na wysokości 200-300 m. Wtedy są piękne widoki, można rozpoznawać teren ze szczegółami, a gdy się mieszka w tej okolicy, to można robić swoistą inwentaryzację. Nieraz obracam się i liczę pobliskie jeziorka. Widać wszystkie jak na dłoni od Bań do Morynia i dalej. Przy przejrzystej aurze widać też Szczecin i nawet Berlin.
- Ciepło jest w górze?
- Teraz tak, ale latam nawet w zimie i wtedy trzeba grubo się ubierać, pamiętając, że każde 100 metrów w górę to jeden stopień mniej niż na ziemi.
- Były trudne momenty?
- Każdy lot trzeba zaplanować i odpowiednio przemyśleć, eliminując zagrożenia. Zawsze mogą zdarzyć się niespodzianki. Najgorszy jest szarpany wiatr. Trzeba też mieć dobre rozeznanie terenu. Przykładem jest paralotniarz z Dębna, który wpadł na linię wysokiego napięcia i się spalił. Gdy się jest w powietrzu, to nie myśli się o tym, co się może zdarzyć, lecz robi swoje zgodnie ze zdobytą wiedzą i doświadczeniem. A uczyć się można ciągle. W naszej profesji są już akrobaci, którzy cuda wyprawiają.
- Drogie to Pana hobby?
- To tak jak z samochodami: od malucha do mercedesa. Używane skrzydło można kupić nawet za 1000 zł, a napęd jest przeciętnie trzy razy droższy. Wiadomo zaś, w jakiej cenie są mercedesy.
- Nie znudziło się Panu latanie? Przecież gdy się zaspokoi ciekawość, to już chyba nie ciągnie tak do góry.
- W moim przypadku jest wręcz odwrotnie: im więcej latam, tym bardziej mnie to pasjonuje. Każdy lot jest inny, w każdym odkrywam coś nowego i w myśl przysłowia - apetyt rośnie w miarę jedzenia.
- Ilu jest paralotniarzy w Polsce?
- Trudno mi powiedzieć. To jest sport, który się dynamicznie rozwija. Jest już kilka szkół przy aeroklubach, sekcji sportowych, producentów sprzętu. Gdy ostatnio byłem na zlocie w Bydgoszczy, to samych paralotniarzy z napędem zgłosiło się około 60.
- Notuje Pan rekordy, godziny lotu, szybkości itp.?
- Nie prowadzę takich statystyk. Po ilości zużytego paliwa wiem, że byłem w powietrzu ok. 40-50 godzin. Zbiornik wystarcza na mniej więcej 3 godziny lotu. Bywało, że wylatałem cały.
- Zgasł kiedyś silnik w górze?
- Nie miałem takiego przypadku, ale to nic nadzwyczajnego - paralotnia z napędem staje się wtedy zwyczajną paralotnią. Trzeba tylko upatrzyć sobie dobre miejsce do lądowania.
Rozm. i fot. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska