Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 33 z dnia 15.08.2006

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Przejście zamknięte
Szacowanie strat po suszy
Pieniądze na cmentarze
Święto Mieszkowic
Religia - kultura - sport
Nagrodzona w Ciechocinku
Integracja i rozrywka
To tylko pragmatyzm
Samorządy - obywatele: daleko do partnerstwa
Maratończyk z rozrusznikiem
Piłka nożna

Maratończyk z rozrusznikiem

Artur Potasznik finiszuje na 13. miejscu 29 lipca w Moryniu
Obserwując ubiegłoroczny moryński bieg dookoła Jeziora Morzycko, spotkałem byłego ucznia chojeńskiego technikum, który startował w tej imprezie i zajął miejsce w czołówce. Doskonale go pamiętam, bo w szkole był dobrym uczniem i sumiennym zawodnikiem, trenującym biegi średnie. Obecnie ma 34 lata, mieszka w Szczecinie (pochodzi z Sitna k. Mieszkowic), jest inżynierem budowlanym i pracuje w instytucji wojskowej w dziale inwestycyjnym. Gdy po skończonym biegu pochwaliłem go za wyśmienitą formę i za kontynuację sportowej pasji, mój były zawodnik wyznał z pewnym zażenowaniem: "Muszę się do czegoś przyznać. Biegam z rozrusznikiem serca". Przyznam, że dla mnie było to szczególne wyznanie i duże zaskoczenie, bo mam zakodowany stereotyp, że ktoś z wszczepionym rozrusznikiem to osoba podupadła na zdrowiu, robiąca trzy przystanki przy wchodzeniu na drugie piętro. Tymczasem rozmawiałem z człowiekiem, który pokonał dystans 12 km w czasie grubo poniżej 1 godz., doskonale się czuł i zapowiedział, że niebawem zamierza wystartować w maratonie.
Gdy także w tym roku spotkałem Artura w Moryniu, namówiłem go na rozmowę, przekonując, że jego przypadek jest wart rozpowszechnienia jako przykład silnej woli, właściwego podejścia do problemów życiowych i zarazem upowszechnienia wiedzy medycznej.

"Gazeta Chojeńska": - Nie mieści mi się w głowie, że można uprawiać sport wyczynowy, mając wszczepiony rozrusznik serca. Przecież bieganie w takim tempie to żadna rekreacja! Wiem, jaki to jest wysiłek.
Artur Potasznik: - Niech pan nie myśli, że jestem wariatem. Ja bardzo dbam o zdrowie, nawet może do przesady i gdybym nie miał pewności, że sobie nie szkodzę, to nigdy bym się na coś takiego nie zdecydował.
- Kiedy się dowiedziałeś, że z sercem jest coś nie tak?
- Poważny sygnał miałem około 4 lata temu. W nocy po wstaniu z łóżka straciłem świadomość bez żadnej istotnej przyczyny. Byłem zdrowy, nic mi nie dolegało i raptem zemdlałem. Poszedłem do lekarza, który potraktował mnie rutynowo, przypisując leki na wzmocnienie. Jednak znajoma lekarka poleciła zrobić całodobowe EKG. Stwierdzono, że serce w ciągu 24 godz. stawało parę razy na 3-4 sekundy. Powodem było zaburzenie impulsu elektrycznego. Serce po prostu nie zostało pobudzone i stawało na kilka uderzeń. Nie wiem, skąd u mnie taka przypadłość, ale pamiętam, że zawsze miałem niskie tętno. Teraz odnotowano spadki poniżej 40 uderzeń na minutę.
- To tak jak u mocno wytrenowanych, wybitnych sportowców?
- Ano właśnie, a ja aż takim wyczynowcem nie jestem. Gdyby takie przypadki, jak ten nocny, powtarzały się, to byłoby duże niebezpieczeństwo dla życia. Serce mogłoby stanąć i nie ruszyć. Potrzebny więc był "bezpiecznik" - rodzaj czujnika, który daje impuls, gdy tętno spada poniżej określonej wartości. Ja mam ustawiony na 55 uderzeń na minutę. Ten rozrusznik ma jeszcze inne parametry, np. redukuje wszystkie arytmie. To jest doskonały stabilizator. Oprócz tej przypadłości jestem zupełnie zdrowy i nic niepokojącego w moim organizmie się nie dzieje.
- Ale zanim o tym się dowiedziałeś to swoje przeżyłeś.
- Oczywiście. To był pewien szok, bo na myśl o rozruszniku tak reagują wszyscy. Bardzo dużo zawdzięczam mojej koleżance lekarce, która uświadomiła mi, na czym moja choroba polega. Jeszcze zanim miałem rozrusznik, biegałem na różnych imprezach. Potem, po zaszyciu stabilizatora i gdy trochę ochłonąłem po tych przejściach, zapytałem mojego lekarza w przychodni, czy mogę biegać. Nie odrywając oczu od wypisywanej recepty, powiedział: "Może pan". Zapytałem, czy mogę brać udział w zawodach. On wówczas spojrzał na mnie i rzucił: "A co, chce pan wyścigi rozruszników organizować?". To mnie trochę załamało, ale nie dałem za wygraną i zacząłem zadawać masę pytań lekarzom specjalistom z kliniki kardiochirurgicznej. Jak dochodziło do szczegółów, to właściwie wszyscy oprócz jednego nie widzieli przeciwwskazań, żebym podejmował tego rodzaju wysiłek. Potem, chcąc się jeszcze upewnić, pytałem okazjonalnie każdego nowego lekarza, co o tym sądzi i uzyskiwałem potwierdzenie, że mogę biegać.
- To już z rozrusznikiem zdecydowałeś się na pierwszy w życiu start w maratonie?
- Tak, rozrusznik mam od 3 lat, a w maratonie wystartowałem w tym roku na Mistrzostwach Polski w Dębnie. Ukończyłem go w bardzo przyzwoitym czasie 3 godz. 19 min. 43 sek. Mogło być jeszcze lepiej, ale nie mając doświadczenia na takim dystansie, popełniłem szkolny błąd, biegnąc za szybko pierwszą połówkę. Potem okupiłem to kryzysem i musiałem zwolnić.
- A lekarz wiedział, że wybierasz się na maraton?
- Wiedział i przestrzegał, żebym zbytnio nie szarżował.
- Ale trochę Cię poniosło?
- W tym sensie, że źle rozłożyłem siły. To nie było szarżowanie, bo nigdy sobie na coś takiego nie pozwalam. Zawsze mam bezpieczną rezerwę i kończę bieg w dobrej kondycji. To nie jest ściganie się do końca.
- Czy podczas biegu nie odczuwasz, że masz jakieś obce ciało pod skórą? Przy ruchach nie ma obcierania, bólu?
- Nie. Starałem się zapomnieć o chorobie i nie myśleć, że coś takiego w ogóle mi się przydarzyło. Jednak zapomniałem do tego stopnia, że naraziłem się na przykre konsekwencje. Niedawno, przesuwając meble, oparłem róg szafy o rozrusznik i go uszkodziłem. Pewne elementy trzeba było wymieniać, wyjmować cały mechanizm i zaszywać ponownie. Teraz już będę uważał, bo głupota za dużo mnie kosztowała.
- Na ile starczają baterie?
- Powinny wytrzymać 10 lat.
- Skąd u Ciebie to hobby? Przecież mając rodzinę i pracując zawodowo, bardzo trudno wygospodarować czas na treningi, a wiadomo, że bez odpowiedniej dawki kilometrów w nogach nie można myśleć o startach w maratonach czy takich imprezach jak dzisiejsza.
- Bieganiem zaraziłem się u pana w szkole, a potem kolega z pracy wciągnął mnie do klubu biegowego w Szczecinie. Tam są wspaniali ludzie, których podziwiam i bardzo cenię. Są tacy, że w wieku mojego ojca skutecznie ze mną rywalizują. Jest sporo przypadków, że ktoś poprzez bieganie wyciągnął się z alkoholizmu. Mam spokojną, stabilną pracę i staram się systematycznie 4-5 razy w tygodniu pobiegać. Podziwiam np. obecnego tu kolegę ze Szczecina Piotra Sałamaja, który jest sędzią i potrafi znaleźć czas na treningi i starty.
Rozm. i fot. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska