Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 51-52 z dnia 19.12.2006

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Życzenia
Za wkład w pojednanie
Chojeński stan wojenny
O politykach i dziennikarzach
Nerwowa i przerwana sesja w Mieszkowicach
Powiat przemeblowany
Stacji w parku nie będzie
Kolędy i prezenty dla ubogich
Sport

Chojeński stan wojenny

W ubiegłą środę minęła 25. rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Pierwotnie nie zamierzaliśmy nawet dawać wzmianki o tym tragicznym wydarzeniu, bo jesteśmy gazetą lokalną, a media ogólnopolskie w ostatnich dniach przekazywały o grudniu 1981 roku pokaźną dawkę informacji. Jednak po namyśle skusiłem się, żeby chociaż epizodycznie przywołać atmosferę tamtych dni, ponieważ bądź co bądź nasza gazeta wyrosła na gruncie tamtej prawdziwej, pierwszej Solidarności. Będzie to garść moich osobistych przeżyć i wspomnień, które nie mają rangi faktów historycznych.

Wojna
W niedzielę 13 grudnia, gdy było jeszcze ciemno, ktoś energicznie zapukał do drzwi. Była to sąsiadka Katarzyna Wieder, która głośno pochlipując, oświadczyła: - Jest wojna! - Od razu zrobiło mi się gorąco. - Kiedy weszli? - zapytałem. - Nie Ruscy, tylko mamy wojnę domową - odparła. - Włączcie radio, bo Jaruzelski przemawia. - Rzeczywiście, usłyszeliśmy grobowy głos generała, czytającego jakieś dekrety. Byłem oszołomiony i niewiele z tego rozumiałem. Czy stan wojenny to już wojna, czy Ruscy wkroczyli do Polski, czy są ofiary w ludziach? - takie myśli kołatały się po głowie. Przypominałem sobie instrukcję, jaką wcześniej czytałem (byłem przewodniczącym nauczycielskiej Solidarności w Chojnie) na wypadek stanu wyjątkowego, lecz poczułem się zupełnie bezradny. Po paru godzinach, gdy wysłuchałem w całości powtarzanych w kółko wiadomości, nieco się uspokoiłem, bo wspominano jedynie o internowaniach, ograniczeniu swobód obywatelskich itp.

Tylko wpiernicz
W niedzielę wszyscy siedzieli w domu jak zamurowani i tylko kontaktowaliśmy się z sąsiadami. Ciekawiej zaczęło się w poniedziałek, gdy zebraliśmy się w szkole i każdy opowiadał, co już wie. Pewniej się poczułem, gdy dyrektor kazał mi przynieść pieczątkę związkową i książeczkę czekową (mieliśmy konto), a nic nie wspomniał o dokumentach i jakiejś trefnej bibule. Trzymałem to wszystko w domu. Zresztą to były oficjalne wydawnictwa. Wszyscy czekali na bieg wydarzeń, a konkretnie na to, czy się ruszą duże zakłady. Dochodziły jakieś wieści o strajku w Stoczni Szczecińskiej. Ktoś powiedział, że Franka Sidorczuka (szefa związku w chojeńskim POM-ie) zgarnęli za jakieś ulotki i że przymknęli Marysię Jarosz (obecnie Kujawiak). Mówiono też, że internowany został Marek Sienkiewicz z Trzcińska - szef nauczycielskiej Solidarności w naszym podregionie (ja byłem jego zastępcą). Nikt nie wiedział dokładnie, czy zamknęli Janka Litwiniuka - przewodniczącego "S" podregionu chojeńskiego. Telefony nie działały, a w pierwszych dniach stanu wojennego działacze byli tak wystraszeni, że nikt nie miał odwagi, żeby się z kimkolwiek kontaktować. Zresztą komisarze wojskowi tak nas w zakładach pracy "przeszkolili", iż każdy myślał, że ma swego anioła stróża. Ponieważ w szkole zrobiono przedterminowe ferie, mieliśmy dużo wolnego czasu. Wtedy dodatkowo uczyłem w podstawówce i chyba już w środę umówiłem się z dzieciakami na łyżwy. Lodowisko mieliśmy na basenie. Bawiąc się z nimi w berka, tak paskudnie upadłem do przodu, że ręce mi się rozjechały i walnąłem nosem i czołem w lód. Wyglądałem jak po spotkaniu z zomowcami. Przez ponad tydzień nosiłem ciemne okulary, a ludzie na ulicy kiwali znacząco głowami. Potem usłyszałem taką opinię: - Niektórych zamknęli, a Wójcik tylko wpiernicz dostał.

Była zadyma
Gdy po feriach wróciliśmy do szkoły, wszyscy już oswoili się na tyle z istniejącym stanem rzeczy, że w swoim gronie przekazywano wiadomości z Wolnej Europy. Kolega z pracy Andrzej Seredyński (uznawany za ekstremę Solidarności) podrzucał nawet zaufanym ludziom jakąś bibułę. Nawoływano do powszechnego oporu i różnych form buntu. Gdy się jechało pociągiem do Szczecina, można było coś niecoś poczytać na murach: "Wrona kona", "Solidarność żyje" itp. Postanowiłem też wyciąć jakiś numer w szkole. Zrobiłem to zupełnie sam i zapewne dopiero większość moich znajomych teraz się dowie, kto był sprawcą tego napisu (żonie powiedziałem dopiero po stanie wojennym). Późno w nocy, gdy sprawdziłem, że stróż już na dobre drzemie w swojej kanciapie, na ścianie warsztatów szkolnych wypisałem czarną farbą "Solidarność". Miałem potężnego stracha, bo wtedy mówiło się, że "oni" mają takie sposoby, że dojdą po śladach, psa sprowadzą, będą badać farbę itd. Teraz to brzmi śmiesznie, ale kto żył w tamtym okresie, ten wie, co to jest nieokreślony strach - specyficzne i nieodłączne uczucie ustroju totalitarnego. Zanim wróciłem do domu, obleciałem opłotkami pół Chojny. Pędzel i resztki farby wyrzuciłem do śmietnika przy warsztatach gdzie były podobne pojemniki.
Następnego dnia zaczął się potężny rejwach w szkole. Mieszkam obok, więc widziałem, jak dyrektor nerwowo chodził tam i z powrotem, a już po paru minutach pojawili się osobnicy w zielonych mundurach. Zaraz po ósmej kilku uczniów ze skrobakami (ściana była chropowata) wydrapali napis do białego. Ślady widoczne były przez parę lat. W szkole nie przypominam sobie żadnych przesłuchań, tylko ogólne uwagi o prowokacji. Uczniowie, idąc na warsztaty, głośno odczytywali wyskrobany napis.

Durna suka
Gdy w roku ubiegłym w chojeńskiej bibliotece robiono wystawę o powstaniu pierwszej Solidarności, przekazałem parę swoich szpargałów i zwróciłem się do Janka Litwiniuka, żeby też dał swoje. Wtedy usłyszałem: "Nic mi nie zostało". Ja na to: "A co z tym zrobiłeś?". Janek: "Jak ogłosili stan wojenny, szybko cały majdan zgarnąłem do torby i zakopałem pod budą u psa. Durna suka chyba z nudów wszystko wygrzebała i pocięła na drobniutkie kawałki. Nawet szpilki od znaczków Solidarności poprzegryzała".

Fałszywi bohaterowie
Przytaczając te drobne i może nieistotne epizody, chciałem zwrócić uwagę na zasadnicze sprawy. Obecnie mamy na pęczki fał-szywych bohaterów, którzy lekceważąco wyrażają się o ludziach Solidarności, potępiają Okrągły Stół, uległość pierwszego wolnościowego rządu wobec komunistów itd. Kto mówi, że nie było zagrożenia, że można było osiągnąć więcej - jest po prostu głupcem i to w dodatku złośliwym głupcem. Wtedy wszyscy się bali. Już w okresie rzeczywistej wolności, na początku 1990 roku, gdy z wąską grupką działaczy organizowaliśmy wolne wybory, trudno było kogoś namówić do komisji wyborczych. Ludzie się jeszcze panicznie bali. "Mam dzieci w szkole", "dyrektor jest partyjny", "wujek jest policjantem" - tłumaczyli się. Cała zachodnia granica była nafaszerowana radzieckim wojskiem. Teraz łatwo niektórym "popaprańcom" (trafne określenie L. Wałęsy) gardłować, że negocjatorzy Okrągłego Stołu byli konformistami. Przykre, że do tego chórku "odważnych" dołączyli ludzie obecnie sprawujący władzę.
Tadeusz Wójcik

Może bojkot?
13 grudnia oglądałem w TVP 1 główne wydanie Wiadomości o 19.30. Po raz pierwszy od stanu wojennego miałem szczerą ochotę wyłączyć telewizor. Zaserwowano zlepek chaotycznych informacji, mdłych wypowiedzi ludzi z dziesiątego szeregu Solidarności. Na moment tylko mignęła głowa Lecha Wałęsy, a Adam Michnik został pokazany jako "zdrajca narodowych interesów".
Wcześniej media trąbiły bezustannie, że prezydent Lech Kaczyński poszedł do szkoły poprowadzić lekcję historii. Czy też nauczał w takim duchu? Gdy tak dalej pójdzie, to być może za 2-3 lata w Wiadomościach dowiemy się, że rewolucję w 1980 roku zapoczątkował Roman Giertych z Młodzieżą Wszechpolską przy wydatnej pomocy Samoobrony.
(tw)

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska