Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 10 z dnia 06.03.2007

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
SP w Klępiczu do likwidacji
Niepokój w szkołach
Kolejne zmiany w starostwie
Przemeblowanie w SLD
Służebny czy służalczy?
Wspominki o Marcelim Szablewskim
Dawny kurort borowinowy w Trzcińsku Zdroju (2)
Stare w nowym - nowe w starym

Wspominki o Marcelim Szablewskim

Towarzystwo Miłośników Ziemi Cedyńskiej z wielkim smutkiem przyjęło wiadomość o śmierci Marcelego Szablewskiego. Odszedł człowiek, który uczył nas patriotyzmu w gminie Cedynia. Uczył wieszać flagi, pokazywał jak ważne jest dostrzeganie najdrobniejszych szczegółów dotyczących symboliki narodowej. Dekoracje, które przygotowywał z okazji rozmaitych uroczystości, były dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Działał zawsze tam, gdzie jego obywatelskie sumienie kazało mu być. Uczestniczył w Dniach Cedyni, dożynkach, imprezach kościelnych. Zawsze aktywny. Tak realizował swój patriotyzm. Pozostawił po sobie wiele pamiątek, m.in. płotek wokół krzyża, uporządkowany cmentarz żydowski, gablotę w cedyńskim muzeum - specyficzną, bo prezentującą nietypowe pamiątki wojny zaklęte w drewnie. Był w naszej społeczności postacią nietuzinkową. Gdy w grudniu ub.r. obchodził 85. urodziny, zauważyła to prasa. Życzyliśmy mu 100 lat. Będzie nam go brakowało i wielu jeszcze nie raz zapewne powie: "A Szablewski zrobiłby to tak i tak".

Powierzył mi sekret
Marceli Szablewski żył w ciekawych czasach, a to według chińskiego powiedzenia jest przekleństwem. O sobie nie mówił nigdy dużo. Pochłonięty był codziennymi sprawami, których zawsze wiele miał do załatwienia. Działał według zasady "trzeba zrobić". Przeważnie były to sprawy ważne dla społeczności. Odszedł od nas człowiek bardzo elokwentny, który o przeszłości mówił enigmatycznie. Niedawno spotkał mnie wielki zaszczyt. Byłem jednym z ostatnich, którym się zwierzył. Powierzył mi tajemnice, o których nie rozmawiał z nikim przez kilkadziesiąt lat. Gdy mi je opowiadał, nie do końca był przekonany czy należy je już ujawniać. Obawiał się, czy zostanie zrozumiany. Został wplątany w zawiłą historię narodu. Czuł jednak, że musi komuś przedstawić historię swego nieszczęsnego pokolenia. Spotkaliśmy się w tej sprawie trzy razy i rozmawialiśmy o wojennej przeszłości. W czerwcu przygotowywałem o Panu Marcelim reportaż. Byłem podczas zbioru miodu w jego pasiece. Opowiedział mi wówczas nie tylko o tym, jak zainteresował się pszczołami. Pierwszy raz miał z nimi do czynienia w Szwecji. Znalazł się tam, bo uciekł z frontu. Służył w Wehrmachcie.

Spod obozu na front
Wojna przerwała mu naukę w pelplińskim gimnazjum. Powiedział wówczas: "Podczas wojny wsadzili mnie do aresztu i zawieźli do obozu w Stutthofie. Spod bramy nas zawrócili, bo chyba stwierdzili, że jesteśmy potrzebni na froncie. Tak znalazłem się w niemieckiej armii. Na front wschodni nie trafiłem przypadkowo. Gdy batalion został tam skierowany, miałem atak ślepej kiszki. Po dwumiesięcznym urlopie wywieźli mnie w końcu do Norwegii za koło podbiegunowe". Spotkaliśmy się jeszcze dwukrotnie we wrześniu. Wtedy wyjawił mi szczegóły swego wojennego losu.

W szeregach Wehrmachtu
Historia zaklęta w fotografiach
Mówił powoli. Starał się ukrywać emocje. Przytaczał szczegóły sprzed 60 lat tak, jakby wydarzyły się wczoraj. Na swoje słowa miał dowody pamięci. Były to zdjęcia. W czasie wojny przed pójściem do wojska dostał do podpisania tzw. Volkslistę, czyli przyznanie się do narodowości niemieckiej. Pokazał zdjęcie, na którym napisał po niemiecku "Nie mogę się przyznać do przynależności do narodu niemieckiego, bo w polskim duchu byłem wychowany". Kolejne fotografie przedstawiały kolegów z gimnazjum, którzy podobnie jak on odmówili podpisania niemieckiej listy narodowej. Nie uchroniło go to jednak od służby w niemieckim uniformie. W mundurze Wehrmachtu prezentował się dobrze. Takich jak on - Polaków służących w niemieckim wojsku - było wielu. "Rodowici Niemcy nie dawali nam odczuć, że jesteśmy inni" - mówił. Cementowała ich żołnierska niedola.

Ucieczka do Szwecji
W końcu przez Danię skierowany został do Norwegii. Jego jednostka stacjonowała niedaleko Narwiku. Odwiedził ówczesny polski cmentarz. Pochowano tam polskich żołnierzy uczestniczących w oddziałach ekspedycyjnych nieudanej operacji, mającej zahamować inwazję wojsk niemieckich. Na kole podbiegunowym walczył z Finami. Brał udział w bitwie nad rzeką Pieczyngą. Tam zaczął planować przejście na drugą stronę frontu. Jego dwaj bracia już wówczas uciekli z niemieckiej armii. Jeden przedostał się do Armii Andersa i walczył na Zachodzie. Drugi dostał się do ZSRR i walczył w armii Berlinga u boku żołnierzy radzieckich. Kiedy M. Szablewski zobaczył źle odzianych rosyjskich żołnierzy, zrezygnował z ryzykownej ucieczki. Został ordynansem szefa jednostki. Zdobył mapy i wraz z trzema Polakami zaplanował ucieczkę na drugą stronę frontu. Kluczył w śniegu po górach, gubiąc tropiących Niemców. Tak przedostał się na szwedzką stronę, gdzie doczekał końca wojny.

Wraca do Polski
Po wojnie pracował w lesie w Szwecji. To właśnie tu zapoznał się z hodowlą pszczół, które pełniły tak ważną rolę w późniejszym jego życiu. Dostał możliwość wyjazdu do Anglii, Kanady, Australii. Jego koledzy nie chcieli wracać do komunistycznej ojczyzny, w której stacjonowały wojska radzieckie i gdzie wykonywana była wola Stalina. On wybrał jednak Polskę. Wrócił w rodzinne strony. Jako praktykant leśny początkowo pracował niedaleko Pelplina. Potem trafił m.in. na Pomorze Zachodnie: na wyspę Wolin, następnie do Warcina. Wtedy istniały nakazy pracy i został wysłany do Jabłonnej pod Warszawą, Łaguszewa pod Tczewem i wielu innych leśniczówek. Chciał być aktywny i potrzebny. Zapisał się do partii. Gdy demonstracyjnie wypisał się z PZPR, zaczął mieć problemy. Wreszcie trafił do Lisiego Pola, gdzie pracował w przedsiębiorstwie "Las". W 1972 r. wraz z rodziną i swoimi ulami przeniósł się do Radostowa. Rok później dostał pracę w PGR Cedynia.

Zakłada "Solidarność"
Zawsze był człowiekiem aktywnym. Na początku lat 80. tworzył w Cedyni "Solidarność". Jak wielu Polaków uwierzył, że historia się odblokowywała. Chciał tworzyć własną przyszłość. Na własnej skórze odczuł, czym jest socjalizm. Z entuzjazmem tworzył struktury "Solidarności". Radość trwała jednak krótko. Pewnego dnia 1981 r. w radiu po hymnie usłyszał: "Tu Polskie Radio Warszawa. Mamy dziś niedzielę, 13 grudnia. Rozpoczyna się szczególny dzień w historii naszego państwa i naszego narodu...". Znowu miał kłopoty. O tej historii nie chciał zbyt wiele mówić. Machał ręką, wtedy już chorą. Zdjęcia mówiły jednak więcej niż tysiąc słów. Mimo iż minęło ćwierć wieku, widać było, jak trudny to temat. Wskazują na to też emocje towarzyszące najnowszemu filmowi "Strajk" Schlöndorffa. Mówić o świeżych sprawach, ludziach, którzy żyją? Trudna sprawa.

Czuł koniec?
Przez 25 lat prowadził koło pszczelarskie w Cedyni. Wychował wielu młodych pszczelarzy. Miał kontakty także z tymi zza Odry. Wszyscy cenili go jako fachowca. W tej dziedzinie wciąż się kształcił. W grudniu zarządził zebranie koła, które obchodziło 25-lecie. "Gazeta Chojeńska" wówczas pisała o dwóch jubilatach: kole i Panu Marcelim, który kończył 85 lat. Wielu przyjaciół przybyło wtedy na uroczystości. W obecności prezesa wojewódzkiego związku Mieczysława Uklei pan Marceli chciał złożyć rezygnację z przewodniczenia. Wcześniej szukał kogoś, kto przejąłby pasiekę. Stan zdrowia nie pozwalał mu już na taką aktywność. Chciał uporządkować sprawy. "Pracować można, gdy jest się zdrowym" - mówił wówczas. Nikt na sali nie chciał tego słuchać. Jak to? Pan Szablewski mógłby przestać działać? Przecież to niemożliwe! Przekonywał go burmistrz Cedyni Adam Zarzycki, że takiego pasjonata nikt nie zastąpi. Pomoc obiecał Czesław Szóstakiewicz - kierownik kopalń w Bielinku. Prezes pszczelarzy ze Szczecina mówił, że Cedynia zostanie uhonorowana i w tym miasteczku odbędą się wojewódzkie Dni Pszczelarza. Pan Marceli lekko się uśmiechał. Nie zaprzeczał i nie potwierdzał. Z jego zdrowiem było coraz gorzej. Zmarł w szpitalu 22 lutego. Cześć Jego pamięci!
Andrzej Kordylasiński - prezes Towarzystwa Miłośników Ziemi Cedyńskiej

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska