Ostatni świadkowie historii
II wojna światowa, okupacja, obozy koncentracyjne, komory gazowe - ogrom niewyobrażalnych cierpień... Jako Polacy - zwłaszcza starsze i średnie pokolenie - wiemy o tym bardzo dużo. Jednocześnie co rusz okazuje się, że o wielu wydarzeniach wiemy mało, a nawet zupełnie nic. A co gorsza, nie chcemy wiedzieć. Polska historia XX wieku pełna jest białych plam, których wcale nie chcemy zapełniać, bo stanowią one narodowe tabu, burzące obraz Polaków jako bohaterów, męczenników i ofiar. Dlatego tak trudno nam jest pogodzić się z faktem, że byliśmy (a przynajmniej bywaliśmy) nie tylko narodem ofiar, ale i sprawców, a nawet oprawców. Wyciągnięta dopiero kilka lat temu na światło dzienne zbrodnia w Jedwabnem (spalenie żywcem setek Żydów, w tym kobiet i dzieci) do dziś dla wielu Polaków stanowi tak wielki szok, że nie chcą przyjąć tej strasznej prawdy do wiadomości. A jak zareagują, gdy dowiedzą się, że Jedwabne nie było wyjątkiem?
O tym, jak ginęli podczas wojny Polacy, czytaliśmy dużo książek, oglądaliśmy wiele filmów, wysłuchaliśmy mnóstwo opowieści, także w gronie najbliższej rodziny. A co tak naprawdę wiemy o ponad 3 milionach Polaków żydowskiego pochodzenia, którzy również wtedy ginęli, choć inaczej? Bo śmierć wcale nie jest zawsze taka sama. Tak pisał o tym wtedy Władysław Szlengel, który wkrótce zginął w 1943 r. w powstaniu w warszawskim getcie:
Ruta Wermuth
|
Co wiemy o Żydach, którzy okupację przeżyli? Jak się czuli, gdy rozpaczliwie próbowali się ukrywać poza gettem? O tym dowiedzieć się będzie można 20 kwietnia w Chojnie od Ruty Wermuth. Urodziła się i wychowała w Kołomyi (dziś to Ukraina). Jako 13-letnia dziewczynka została przez rodziców wyrzucona z pociągu, wiozącego ich wszystkich do obozu zagłady w Bełżcu. Po wielu strasznych perypetiach udało jej się przeżyć Holokaust, ukrywając własną tożsamość (udawała polską katoliczkę). Wielu jej najbliższym to się nie udało. Po wojnie zamieszkała na Dolnym Śląsku, gdzie żyje do dziś. Wyszła za mąż za Polaka ("prawdziwego" Polaka, choć przecież ona też była Polką), którego poznała na robotach w Niemczech. Wróciła z nim do Polski, jednak wojenne urazy i lęki zapadły w jej psychikę tak głęboko, że swe żydowskie pochodzenie ukrywała przez kilkadziesiąt lat nawet przed własnymi dziećmi - z troski o ich los i z obawy przed dyskryminacją. Dopiero w latach 90. postanowiła wyjawić prawdę. W 1998 r. wygrała ogłoszony przez władze Płońska konkurs pamięci polsko-żydowskiej. Owocem jest wydana w 2002 r. autobiografia "Spotkałam Ludzi", przetłumaczona także na niemiecki. Jednym z wątków, wręcz sensacyjnym, jest jej spotkanie po 50 latach z bratem, o którym myślała, że zginął w czasie wojny. On o niej myślał to samo.
Autorka opisuje, jak przez wojenne lata musiała udawać, że jest kimś zupełnie innym - żeby przeżyć. I te najbardziej bolesne dla nas stwierdzenia: bardziej niż Niemców, bała się denuncjacji ze strony Polaków. Bo szmalcownictwo było zjawiskiem częstszym, niż nam się wydaje. "Wciąż miałam w pamięci zasłyszane niejednokrotnie zdanie: >>Wiadomo, kim był Hitler i co zrobił złego. Ale uczynił jedną pożyteczną rzecz. Wymordował Żydów<<" - pisze R. Wermuth. Zestawiamy to z fragmentami jednego z raportów o sytuacji w okupowanej Polsce autorstwa słynnego kuriera Jana Karskiego (dzięki jego misji Zachód dowiedział się o Holokauście). Napisał on, że w szerokich masach społeczeństwa polskiego obserwowało się bezwzględny stosunek do Żydów, a kwestię żydowską określił jako "wąską kładkę", na której spotykają się Niemcy i "duża część polskiego społeczeństwa". Przedstawioną aliantom oficjalną wersję raportu rząd polski w Londynie ocenzurował z tych bulwersujących fragmentów.
Niestety - byli też Polacy, którzy w czasie okupacji nie tylko Żydów szantażowali i denuncjowali, ale nawet mordowali. To jeden z kolejnych tematów tabu w polskiej historii. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, ile było takich przypadków, choć tak naprawdę nieważne, czy było ich 10, 100 czy 1000, tak jak nieważne, czy w Jedwabnem spalono 300 czy 3000 osób. Najgorsze, że w ogóle do tego doszło. Na pewno nie było to zjawisko powszechne, ale za to powszechna była obojętność Polaków na los Żydów i brak solidarności. Symbolem tego stała się karuzela pełna rozbawionych Polaków tuż obok muru płonącego getta w Warszawie. I w wielu relacjach powtarza się to niezwykle gorzkie stwierdzenie, że obojętność współobywateli, niedawnych sąsiadów i kolegów była najgorsza ze wszystkiego... Ci Żydzi, którzy ukrywali się po "aryjskiej" stronie, mieli wśród Polaków wielu znajomych. I właśnie dlatego tak się ich bali, bo mogli być łatwiej rozpoznani niż przez Niemców.
Na szczęście nie brakowało Polaków, którzy Żydów ratowali, ryzykując własne życie. Ale potem, nawet długo po wojnie, bali się do tego przyznać przed innymi Polakami. Bo koniec wojny wcale nie położył kresu okrutnym wydarzeniom. Pogrom kielecki w 1946 r. nie był niestety, wyjątkowym wydarzeniem. Ostatnio pewna hiszpańska dziennikarka pisała o polskim antysemityzmie, na co - jak zwykle - zareagowaliśmy z oburzeniem, domagając się przeprosin i sprostowań. Rzeczywiście, napisała parę głupstw, ale obok nich zawarła też stwierdzenia, nad którymi powinniśmy się jak najgłębiej zastanowić. "Polska jako jedyny kraj na świecie dokonała pogromu nielicznych Żydów ocalonych z Holokaustu, kiedy próbowali wrócić do swoich domów" - to zdanie też wywołało w Polsce oburzenie. Co do faktów, to dyskutować można nad słowem "jedyny". A poza tym? Co na ten sam temat pisze prof. Andrzej Paczkowski z IPN, a więc instytucji, którą trudno posądzić o "polakożerczość": "Według dotychczasowych szacunków liczbę Żydów zamordowanych w Polsce w latach 1945-47 określa się na 800 do półtora tysiąca. W pierwszych latach po II wojnie na terytorium państwa polskiego morderstwa na Żydach były liczne i zapewne było ich więcej niż w innych państwach Europy Środkowo-Wschodniej. Co ważniejsze, było ich więcej niż w okresie międzywojennym, kiedy to miało miejsce wiele pogromów czy innych aktów agresji".
Nie mamy innego wyjścia, jak tylko samemu obiektywnie badać te wydarzenia i o nich mówić. Im bardziej będziemy im zaprzeczać i uciekać od uczciwego stanięcia twarzą w twarz z wszystkimi wątkami własnej historii, tym częściej i bezlitośniej będziemy oceniani przez innych. Jest to szczególnie ważne dziś, gdy w polskim życiu publicznym oficjalnie pojawiają się opinie jawnie faszystowskie, a osobom głoszącym rasistowskie i antysemickie poglądy nadaje się najwyższe odznaczenia państwowe.
Cała trasa Ruty Wermuth pod hasłem "Jesteśmy ostatni, których możecie zapytać..." obejmuje Lipsk, Poczdam, Frankfurt n. Odrą, Schwedt, Angermünde. Po Chojnie zaplanowane jest wieczorem ostatnie spotkanie w Klubie Storrady w Szczecinie (w Parku Żeromskiego). Organizatorem trasy jest Europahaus Angermünde.
Zapraszamy na spotkanie z Rutą Wermuth w piątek 20 kwietnia o godz. 13 do chojeńskiej biblioteki w Centrum Kultury.
Robert Ryss