Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 30 z dnia 24.07.2007

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Tragedia pielgrzymów
Od stycznia bez kontroli!
Kłopot w Mieszkowicach
W Chojnie powstał Klub Motorowy
W stronę słońca
Jedźcie do Spodka
Victory 2007 z nową trasą

Jedźcie do Spodka

Finał Ligi Światowej w siatkówce w katowickim Spodku wywołał duże zainteresowanie nie tylko u kibiców tej dyscypliny, lecz także wśród ludzi nieinteresujących się nią na co dzień. Zainteresowanie wzrastało z każdym dniem, gdy nasza drużyna pięła się w górę bez porażki. Ostatnie mecze z udziałem Polaków oglądało po kilka milionów telewidzów. Była także spora liczba osób z naszego powiatu (m.in. z Chojny i Gryfina), uczestniczących na żywo w katowickiej imprezie. O wrażenia zapytaliśmy Jacka Prętkiego i Krzysztofa Janika, którzy kibicowali naszym siatkarzom w ostatnim wygranym meczu (z USA) i mieli też przedsmak wielkiego finału podczas wcześniej rozegranego spotkania Rosja - Brazylia.

KJ: - Mieliśmy szczęście, że udało nam się kupić bilety, bo okazuje się, że nie była to prosta sprawa. Po zalogowaniu się w internecie gdzieś około 20 czerwca, po przeszło dwóch godzinach oczekiwania dostałem dwa bilety w sektorze E, czyli na górze z tyłu boiska i potem już chyba przez przypadek udało mi się jeszcze dostać 2 miejsca po drugiej stronie. Ceny niezbyt wygórowane, bo za dwa mecze, czyli za jeden dzień płaciło się 60 zł. Pojechaliśmy więc we czwórkę, ale wiemy, że były też inne osoby z Chojny, a także spora grupa z Gryfina. Mieliśmy dużo szczęścia, bo jak podawał potem spiker, było około 2,5 mln prób zdobycia biletów przez internet.
JP: - Jadąc tam, najbardziej obawiałem się, że niewiele zobaczę, lecz były to niesłuszne obawy, bo widoczność w Spodku z każdego miejsca jest bardzo dobra, nie trzeba wstawać, wychylać się. To, co tam przeżyliśmy, nie sposób opisać. Trzeba tam po prostu być. Atmosfera niesamowita, już na parę godzin przed meczem. W Katowicach nie widziało się zwykłych ludzi, tylko uczestników meczu: flagi, koszulki, szaliki, udekorowane samochody. Gdy ktoś nie dostał się do Spodka, to balował na zewnątrz - leciała muzyka, telebimy, zabawa non stop. - Widzieliście zorganizowane grupy np. kibicujące Brazylijczykom czy też grupę Rosjan?
JP: - Przybyła spora grupka Rosjan i wręcz byłem zaskoczony szacunkiem dla nich, ogromnym taktem i kulturą naszych kibiców. Przecież teraz mamy niezbyt dobre układy polityczne i wręcz zaognione stosunki z Rosją, a tam nikt gościom nie dał tego odczuć.
KJ: - Ja też zwracałem na to uwagę i np. podczas meczu Rosja - Brazylia w naszym sektorze zdecydowanie mocniej wspierano Rosjan.
JP: - Na początku też było dla mnie bardzo budujące, gdy spiker wymienił grupę rosyjską, a cała sala entuzjastycznie ją przywitała. Nawet nie wiem, jak to wytłumaczyć w kontekście tego, co ostatnio zrobili pseudokibice na Litwie.
- A może inny rodzaj kibiców przychodzi na siatkówkę?
JP: - To prawda, bo widziało się całe rodziny, gdy np. dziadek bardziej gorączkował się niż wnuczek. Oczywiście przeważała młodzież, lecz nie zauważyłem żadnych oznak chamstwa, ani krzty tej wrogości i agresji, jaką widzi się na meczach piłkarskich. Nawet w przerwie po meczu poza salą nie słyszało się wulgaryzmów na ch... czy k... Bardzo dobrą robotę robił spiker. Nie było czasu na nudę, nawet przez ułamek sekundy. To była nieustanna zabawa - śpiewy, wiwaty, okrzyki, starannie dobrana muzyka, w zależności, którą drużynę trzeba było pokrzepić. Ręce były czerwone od braw, a gardło zdarte zupełnie. Było przesympatycznie. Gdy np. zgubiła się mała dziewczynka i ktoś ją podprowadził do spikera, ten zaraz ogłosił poszukiwanie taty "Grzesia". Migiem sala podchwyciła ten wątek śpiewając "Grzegorz nic się nie stało, oj Grzegorz nic się nie stało". Gdy ktoś zgubił aparat cyfrowy, to za parę chwil spiker ogłosił, że już u niego jest do odebrania. Mimo szczerych chęci, nie wyobrażam sobie takiej sytuacji na meczu piłkarskim.
KJ: - Na sali widziałem chyba 80-letnie babcie i kilkuletnie dzieci. Wszyscy czuli się bezpieczni, tę przyjazną atmosferę wszędzie się wyczuwało. To była przyjemność bycia na meczu, dusza wprost rosła.
JP: - Może to zabrzmi trochę nielogicznie, ale były takie momenty, że wynik dla mnie był sprawą drugorzędną. Tak się bawiliśmy, że ta sportowa adrenalina wzrastała dopiero, gdy dogrywano końcówki. Wtedy liczyło się punkty. W telewizji bardziej się eksponuje te sprawy, analizuje sytuacje, wymienia błędy itp. - Teraz pomówmy o samych sportowych aspektach Ligi i grze Polaków. Wszyscy zauważyli, że jeden lub dwa szczebelki jeszcze brakuje, żeby być na szczycie. Jakie mamy mankamenty?
JP: - Nie jestem takim znawcą siatkówki, żeby porywać się na takie oceny. Gdy widziałem nasz bardzo dobry mecz z Amerykanami, to byłem przekonany, że dostaniemy się do finału. Jeszcze utwierdził mnie w tym mniemaniu słaby występ Brazylijczyków z Rosjanami. Jednak potem coś nam nie wychodziło, np. mocna, pewna zagrywka, gra w polu. Trochę też zawiodła taktyka, bo np. z Brazylijczykami zawzięli się na wyeliminowanie Giby, który grał słabo, a w tym czasie inni punktowali. Chyba było tak - co podkreślają komentatorzy: przytłaczający prestiż i narastające zmęczenie. KJ: - Po prostu powietrze z nich zeszło.
JP: - Oddzielna sprawa to klimatyzacja. Zaczynał się wtedy upał, a na hali było już chyba 40 st. Nie wiem, jak ludzie przeżyli finały, gdy na dworze było ponad 30 stopni. Co widać było w telewizji - wachlowanie koszulkami. To zawsze był sygnał, że to na cześć budowniczych hal sportowych. Podobno za rok Spodek będzie miał klimatyzację. Jednak mimo tych mankamentów, gdy tylko nadarzy się okazja, to będę wszystkich namawiał do wyjazdu na podobną imprezę. Jedźcie do Spodka! Można wcześniej zorganizować większą grupę. Przeżycia niesamowite, atmosfera fantastyczna. Gdy potem oglądałem finał w telewizji, to wprost czułem niesmak, bo wciąż miałem przed oczyma widowisko na żywo.

Rozm. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska