Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 35 z dnia 28.08.2007

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Złożoność losów jest bogactwem regionu
Oświatowe zmiany
Chojna wśród liderów
Drogi: starosta jest optymistą
Bitwa o bitwę pod Cedynią
Tropem Wołodyjowskiego
Polsko-ukraińskie partnerstwo młodzieży
Boks w Chojnie

Tropem Wołodyjowskiego

"Z Polski do Polski przez Kamieniec Podolski" - tak jeden z uczestników rowerowej wyprawy na Ukrainę - Zbyszek Mizera z Gryfina zatytułował swe zapiski. Pomysł rowerowej przygody podrzucił Irek Byliński z Góralic, który na rowerze objechał już pół Europy Zachodniej i teraz chciał spróbować, jak dwukołowym wehikułem podróżuje się po jej wschodnich obrzeżach. Była to też dla niego podróż sentymentalna, bo jego mama pochodziła z okolic Halicza na Ukrainie.
W ciągu 11 dni przejechali ponad 1000 km, odwiedzając dawne polskie miasta i miasteczka znane z historycznych bitew czy wspomnień naszych ojców i dziadków. Byli we Lwowie, Haliczu, Stanisławowie, Kamieńcu Podolskim, Chocimiu, Stryju, Samborze. Szukali polskich śladów, starając się zarazem wysondować, jak nasi wschodni sąsiedzi pogodzili się z trudną przeszłością w aspekcie konfliktów polsko-ukraińskich. Czy wojenne rany zostały na trwałe zabliźnione? I. Byliński twierdzi, że dla zwykłych Ukraińców ta kwestia już nie istnieje i jest to raczej sztuczny problem na szczeblu wyższej polityki. - Stosunek do nas jest niezwykle przyjazny, pozytywny i życzyłbym sobie, żeby Polacy tak traktowali obcokrajowców - stwierdził mój rozmówca.

Irek Byliński z atrakcjami na trasie

Wyprawa na Wschód to wielka niewiadoma. Pierwotnie zamierzali jechać większą grupą, lecz w ostatniej chwili trzech uczestników zmieniło plany i dołączyli do wspomnianej dwójki w szóstym dniu rajdu. Zbyszek i Irek dojechali pociągiem do Przemyśla i tam przekraczali granicę. Tutaj trzeba liczyć się z przykrymi niespodziankami, bo to nie jest granica zachodnia. W drodze powrotnej kolejkę do przejścia pieszego oceniono na 5 godzin i gdyby nie fortele w stylu sienkiewiczowskiego Zagłoby, pociąg do Szczecina dawno by odszedł.

Kamieniec Podolski

Mówi Zbyszek Mizera: - Turystyka rowerowa na Ukrainie nie istnieje. Patrzono na nas jak na dziwolągów. W drodze do Lwowa spotkaliśmy jednego rowerzystę i okazało się, że był to Polak wracający do kraju. Zapytał, czy mamy zapasowe opony. Gdy odpowiedzieliśmy, że nie, poradził, żebyśmy wrócili z powrotem, bo szybko zakończymy wyprawę. Okazuje się, że miał rację. Tam drogi są tak fatalne, że żadna opona nie wytrzyma dłuższej jazdy. Gdy ktoś narzeka na stan naszych jezdni, to bluźni, oczywiście w aspekcie stanu szos ukraińskich. Mają tylko jedną zaletę: są nieprzyzwoicie szerokie, co nie jest bez znaczenia przy jeździe nocą czy przy sporym ruchu samochodowym. Myślałem, że gdzieś po drodze kupię oponę. Nic z tych rzeczy. Sklepów z częściami rowerowymi nie ma. Nawet we Lwowie nie mogliśmy znaleźć. Nie ma też zupełnie bazy turystycznej. Przejechaliśmy ponad 1000 km i nie natknęliśmy się na ślad pola namiotowego lub jakiegoś kempingu, a przecież było wiele atrakcyjnych turystycznie miejscowości. Gdy raz Irek zapytał tubylca, gdzie można tu rozbić namiot, to usłyszał, że niech rozkłada gdzie chce. Ze względu na bezpieczeństwo unikaliśmy noclegów pod gołym niebem, tym bardziej że hotele były tanie. Standard jest różny, np. w Kamieńcu Podolskim skierowano nas do hotelu, gdzie za pokój płaciło się jedynie 60 hrywien (około 40 zł), ale warunki były więcej niż skromne. Toaleta jedna na całe piętro, a za prysznic trzeba było płacić dodatkowo 3 hrywny. Kucane kibelki to na Ukrainie jeszcze powszechne urządzenie, nawet w luksusowych lokalach. Ogólnie usługi są sporo tańsze niż w Polsce. Bardzo przyzwoity pokój w hoteliku można było dostać już za 100 hrywien (około 70 zł), co u nas jest nie do pomyślenia. Jedzenie też jest dużo tańsze, łącznie z napojami wyskokowymi. Wspomniałem o tanich usługach, lecz zdarzają się wyjątki. W pewnym zajeździe dostaliśmy nieśmiertelny (podają go wszędzie) barszcz ukraiński, kaszę ze skwarkami i żylastego flaka za 55 hrywien. Nie dało się tego zjeść. Kot też nie chciał. Mieliśmy też humorystyczny epizod na parkingu, gdzie postawiliśmy rowery. Facet skasował nas po 3 hrywny, uznając, że to przecież pojazdy. (cdn.)

Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska