Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 40 z dnia 02.10.2007

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Bieg z przeszkodami
Źle na drogach powiatowych
Konsolidacja na kredyt
Miłować, nie nienawidzieć
Upiór Dmowskiego nadal straszy
Młodzież już wybrała
Dyrektor MOK-u zrezygnowała
Trenerzy i treserzy
PIŁKA NOŻNA

Trenerzy i treserzy

R. Zieliński otwiera Krzywińską Ligę Przełajową
Rozmowa z Rajmundem Zielińskim - olimpijczykiem, doskonałym byłym kolarzem szosowym i torowym, który 22 września był gościem Krzywińskiej Ligi Biegów Przełajowych. Pochodzi z Nowogardu. Reprezentował nasz kraj na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio - 1964 r. i w Meksyku - 1968. Pięciokrotny uczestnik słynnego niegdyś Wyścigu Pokoju, dziesięciokrotny mistrz Polski na różnych dystansach. W 1964 r- uznany został za najlepszego kolarza szosowego w Polsce.

"Gazeta Chojeńska": - Ma Pan jeszcze słynne meksykańskie sombrero i zdjęcie z Władysławem Gomułką?
Rajmund Zieliński: - Oczywiście, nie tylko z Gomułką, ale i z Ochabem, nie mówiąc o Gierku, Jaroszewiczu, Jaruzelskim, Spychalskim czy Ignacym Loga-Sowińskim. To chyba nie jest przestępstwo?
- Nie myślę w tych kategoriach, po prostu pamiętam Waszą ekipę w gustownych garniturach i meksykańskich kapeluszach oraz roześmianego Gomułkę. Pana kariera z punktu widzenia kunsztu trenerskiego przedstawiała się dziwnie. Zaczął Pan od szosy, a skończył na torze. Nie powinno być odwrotnie?
- Powinno. Jeździłem w Wyścigu Pokoju od 1962 do 1966 r. i zaraz po nim była tzw. Wielka Nagroda Polski na różnych torach w Polsce, m.in. w Szczecinie, Kaliszu, Łodzi, Radomiu itd. I tam się okazywało, że ja wygrywam wszystkie wyścigi, bijąc na łeb torowców. W końcu więc trenerzy zaczęli się mną interesować i rywalizować o mnie. Mieli spory dylemat, co ze mną robić. Np. w 1966 r. pojechałem na mistrzostwa świata do Frankfurtu nad Menem, gdzie startowałem w wyścigu drużynowym na 100 km, później indywidualnie 200 km. Ekipa szosowców wróciła do kraju, a ja zostałem i pojechałem jeszcze na torze 4 km drużynowo i 4 indywidualnie. Praktycznie więc jechałem za czterech ludzi.
- Miał Pan zdrowie.
- Tak. Gdybym miał wówczas takie warunki, jak niektórzy obecnie (sprzęt, warunki treningowe, odżywki), to mógłbym być mistrzem świata. Zresztą wówczas (mówię o szosie) były takie układy, że nie pozwalano mi jechać, bo zawsze byłem do czegoś potrzebny. Raz dano mi wolną rękę, to wygrałem wyścig dookoła Polski. Kiedyś przygotowywano nas do sezonu ogólnie, nie było imprezy docelowej. Miałem raz ogromną szansę zdobycia medalu mistrzostw świata na 4 km na torze w 1969 r. Byłem już w czwórce najlepszych. Wtedy jeszcze nie było kombinezonów i jeździliśmy w spodenkach i koszulce. W półfinale pękła mi gumka od majtek i to był krach, bo nie uznano tego za defekt i nie przerwano wyścigu. Mój rekord Polski z olimpiady w Meksyku na 4 km przetrwał ponad 20 lat. Teraz, po 40 latach, nasi torowcy mają problemy z uzyskaniem takiego czasu (4 min. 46 s).
- Dlaczego teraz mamy tak mierne wyniki w kolarstwie? Nie mówię już o sukcesach w słynnych światowych wyścigach, ale gdy w naszym Tour de Pologne polski zawodnik nie łapie się w dwudziestce, to już jest klęska. Czy brakuje talentów, pieniędzy, czy mamy beznadziejnych trenerów?
- Kosztem zawodników do kolosalnych rozmiarów rozrosła się administracja. Wyścig Pokoju padł, bo gdy go likwidowano, to jechało 450 ludzi i 90 kolarzy. Administracja zżarła kolarstwo i do dziś tak jest. Poza tym u nas marnuje się zawodników. Mamy trenerów i treserów. Trenerzy oddają dobrze wyszkolonych zawodników po kilku latach treningu do tzw. grupy zawodowej. To są pseudozawodowcy, bo oni ścigają się tylko w Polsce. Tam jest fala jak w wojsku. Młody zawodnik jest tresowany: tego ci nie wolno, masz się nie wychylać, musisz robić to i to. To niszczy totalnie zawodnika, starzy wyjadacze nie pozwalają młodym na nic. Kto zna ten mechanizm, to wie, o czym mówię. Gdy się to nie zmieni, ktoś tego nie rozwali, to będzie klapa totalna, podobnie jak w piłce nożnej. Z kolarstwa zrobiono filozofię, a ja uważam, że kolarstwo jest prostym, prymitywnym sportem. Wystarczy podstawowy sprzęt i kawałek ścieżki w lesie, żeby zawodnik nauczył się prawidłowej techniki podjazdu, zjazdu itd. Do kolarstwa potrzebne są dobre buty i pedały, a nie filozofia.
- Nie żal Panu, że zbyt wcześnie się urodził?
- Nie, każdy czas ma swój urok. Teraz się trochę przesadza, że kiedyś nic nie mieliśmy. Mieliśmy nagrody, talony na sprzęt i wówczas na tamte warunki to było dużo, a przede wszystkim byliśmy sławni. A teraz niech mi ktoś wymieni czołówkę polskich kolarzy. Ludzie mają trudności z podaniem jednego nazwiska. Najlepsi nasi zawodnicy to Zaradny i Wesoły. Brzmi humorystycznie, ale takie jest polskie kolarstwo - zaradne i wesołe.
- Wsiada Pan czasami na rower?
- Nie, chociaż niektórzy mnie namawiają, koledzy jeżdżą. Mam na myśli ściganie się w grupach wiekowych, bo tak na działkę czy po mieście, to jeżdżę. Szkoda, że u was w Gryfinie nic się teraz w branży kolarskiej nie dzieje. Pamiętam wspaniałe wyścigi o Błękitną Wstęgę Dolnej Odry. Byli wasi doskonali zawodnicy: Paluch czy Szkudlarek. Teraz coś tu w Energetyku reaktywują, ale związane z wyścigami górskimi.

Rozm. i fot. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska