Tragiczna brawura
|
Dwie osoby zginęły w wypadku, do jakiego doszło 19 lutego ok. godz. 17 pod Chojną. Jadący przy dobrych warunkach atmosferycznych od strony Krajnika Dolnego renault laguna kilkaset metrów przed miastem zjechał na łuku na prawe pobocze i wpadł w poślizg, następnie zjechał na lewe pobocze, przejechał przydrożny rów i na odcinku około 100 metrów uderzał w kilkanaście drzew. 23-letni kierowca kupił samochód 15 minut wcześniej w Krajniku. Według świadków, jechał z prędkością ok. 200 km na godzinę. Był trzeźwy, ale w ogóle nie miał prawa jazdy. W aucie oprócz niego znajdował się jeszcze jeden mężczyzna (obaj z miejscowości Bara pod Chojną) oraz trzy zabrane przed chwilą autostopowiczki (dwie z Chojny, trzecia z Bary), z których jedna zginęła na miejscu, a druga zmarła w szpitalu w Gryfinie. Trzecia w ciężkim stanie jest w szpitalu w Szczecinie. Kierowca przebywa także w szpitalu z uszkodzonym kręgosłupem i urazami głowy. Pasażer po opatrzeniu drobnych obrażeń został odesłany do domu.
(par, fot. ze źródeł policyjnych)
Przestroga czy niechlujstwo?
W sobotę, a więc cztery dni po tragicznym wypadku drogowym, o którym piszemy na stronie 1, wybrałem się na miejsce katastrofy. Widok przygnębiający. Na drzewie zawieszony wieniec ze sztucznych kwiatków, obok na ziemi wypalone znicze. To typowe obrazki upamiętniające wypadki drogowe. Nie na to jednak zwróciłem uwagę. Tuż obok tragicznego miejsca wyraźne ślady tego, co się wydarzyło: porozrzucane detale części samochodowych: wycieraczka, kawałek rury wydechowej, fragmenty błotnika, uszczelki itp. Nie wiem, czy to niechlujstwo, czy też celowe działanie odpowiednich służb, żeby inni zobaczyli, co zostaje z samochodu po takim uderzeniu. Mnie ten widok mocno zasmucił. Odebrałem to, jako brak szacunku dla ofiar. Poczułem się tak, jakbym zobaczył trumnę na śmietniku.
(tekst i fot. tw)