Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 29 z dnia 15.07.2008

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Geremek nie żyje
Pogranicze trochę bliżej Warszawy
Beczkowozy w pogotowiu
Marszałek Husejko o unijnych pieniądzach
Nowi dyrektorzy
Rzecznik o Skrzypczyku
Stypendyści powiatu
Między populizmem a biernością społeczną
Nie tylko we Lwowi (1)
Młodzi Polacy i Ukraińcy razem

Między populizmem a biernością społeczną

Zawsze niemal w ciemno można obstawiać, że czynione gdziekolwiek próby wprowadzania zmian w strukturze szkół (ich likwidacja lub łączenie) wywołają duże poruszenie społeczne. Zawiązują się komitety protestacyjne, rodzice i nauczyciele piszą petycje, apele itd. Często padają argumenty demagogiczne i populistyczne. Dlatego pojawia się tendencja, by wszystkie szkolne protesty wsadzić do jednego worka z napisem "tani populizm ludzi, którzy nie rozumieją realiów i nie znają się na ekonomii". Ale takie etykietkowanie bywa pochopne i upraszczające. Podobnie jak opinie, że za protestami stoją politycy, chcący ubić na tym swój polityczny interes. Rzecz jasna tak też nierzadko bywa, ale podawanie tego jako jedynego podłoża protestów to uleganie kolejnej spiskowej teorii dziejów. I jest obraźliwe dla angażujących się w protesty obywateli, bo traktuje ich jak bezwolne marionetki pozbawione własnego rozumu.

Populizm i demagogia to jedne z głównych zagrożeń w Polsce. Ale co najmniej tak samo poważnym lub dużo poważniejszym zagrożeniem jest bierność i brak zaangażowania obywateli w sprawy publiczne, czego miernikiem jest żałosna frekwencja w jakichkolwiek wyborach. Wtedy odczuwamy boleśnie, jak daleko nam do społeczeństwa obywatelskiego. Angażowanie się mieszkańców w obronę szkół jest jednym z niewielu wyjątków. Czy obrońcy szkół zawsze kierują się wyłącznie populizmem i demagogią?
Pisaliśmy o szkole w Gogolicach. Dzięki skutecznej i wręcz wzorcowej mediacji jednego z posłów likwidację zawieszono na rok, bo władza zawarła z mieszkańcami umowę, na mocy której lokalna społeczność zobowiązała się szukać w tym czasie wsparcia finansowego i dydaktycznego dla tej placówki, a pomóc ma w tym oddolnie powstające stowarzyszenie. Nie wiadomo, czy wysiłki te skończą się powodzeniem, ale sam kierunek rozwoju zdarzeń jest idealny: mieszkańcy wzięli współodpowiedzialność za losy szkoły. I nawet gdyby po roku okazało się, że nie udało się i będzie ona likwidowana, to klimat wokół tej decyzji może być już znacznie zdrowszy.

Nie namawiać do bierności!
Dylemat, co lepsze: populistyczna aktywność czy niepopulistyczna bierność, uwidacznia się także przy okazji referendów o odwołanie lokalnych władz. Niektóre takie przedsięwzięcia wypływają faktycznie z wybitnie demagogicznych pobudek, inicjatorzy innych mają szlachetne intencje. Ale i tak niemal każde referendum w Polsce jest nieważne, bo trudno osiągnąć ustawowy próg 30-procentowej frekwencji. I tu dochodzimy do szkodliwej (choć skutecznej) i typowej postawy władz, które miałyby być w referendum odwołane. Zamiast namawiać swych zwolenników, by głosowali przeciw odwołaniu, apelują, by... nie iść na referendum i obniżyć w ten sposób frekwencję! W rezultacie każdy, kto pójdzie do urny, musi w praktyce ujawnić się jako przeciwnik władzy. Nie trzeba dodawać, co to może oznaczać w małej miejscowości. Uratowana w ten sposób lokalna władza triumfuje. Tyle że takimi metodami dotkliwie psuje demokrację i popełnia wobec niej ciężki grzech, ucząc ludzi bierności i konformizmu.

Ostrożność w szufladkowaniu wskazana jest nie tylko przy ocenie motywów aktywności mieszkańców, ale także polityków samorządowych. W toczonej niedawno na naszych łamach polemice w sprawie szkół ponadgimnazjalnych jeden z powiatowych radnych (notabene 4 lata temu apelujący o nieuczestniczenie w referendum w swojej gminie) uznał, że na sesji 21 lutego, kiedy zapadały wszystkie szkolne decyzje, sprzeciwiający się uchwałom lokalni politycy uprawiali "zimną i wyrachowaną grę, która zawsze ma odwrócić uwagę od własnych niedociągnięć i nieudolnych poczynań". No cóż, ja inaczej oceniam postawę np. burmistrza Mieszkowic Piotra Szymkiewicza. Zwłaszcza że nieudolność łatwo przecież znaleźć także u autorów kontrowersyjnych uchwał powiatowych (choćby czytając uzasadnienia).

Zawsze decyduje styl
Wiele razy twierdziłem, że polska oświata wymaga zmian, nawet radykalnych. I zdania nie zmieniłem. Jednak w życiu społecznym i w polityce - owszem, ważne jest, CO się robi, ale jeszcze ważniejsze, JAK. O ocenie polityków i ich skuteczności decyduje więc styl działania. Tak było właśnie podczas łączenia chojeńskich szkół: najwięcej krwi napsuła nie sama decyzja, lecz styl jej podjęcia i sposób przekonywania nieprzekonanych. Powiatowi decydenci już na kilka miesięcy przed swymi ostatecznymi rozstrzygnięciami uznali, że przekonywanie nie ma sensu, nawet podczas spotkań z przedstawicielami parlamentu i kuratorium. Nie wiem, ilu nieprzekonanych by przekonali. Wiem, że nie byliby oskarżani o arogancję. To zdumiewające, że radni przez tyle miesięcy świadomie i własnymi rękami psuli sobie wizerunek.

Nęcące zacisze gabinetów
W polityce samorządowej widoczne są nieraz pokusy uprawiania polityki gabinetowej i wtedy - po ustaleniu wszystkiego w zaciszu gabinetów - przedstawienie koncepcji mieszkańcom staje się kłopotliwym dodatkiem, który najchętniej rządzący by ominęli (podobnie jak w tej anegdocie oświatowej: gdyby nie obecność dzieci, to szkoła byłaby wspaniała). Jednak konfrontacji z ludem całkiem ominąć się nie da, lecz skutek polityki gabinetowej jest taki, że konsultacje ze społecznością stają się swą własną karykaturą. Bo nie zawsze rządzący pamiętają, że najlepszy nawet pomysł w praktyce staje się dobry dopiero wówczas, gdy udaje się przekonać do niego ludzi. To polityczne abecadło. Oczywiście nigdy nie przekona się wszystkich, ale trzeba usilnie próbować i wykorzystać do tego każdą okazję. Przekonanie samych radnych to zaledwie początek, a nie koniec.
Charakterystyczne było spostrzeżenie burmistrza Gryfina, który na lutowej sesji powiatowej, przysłuchując się dyskusji między burmistrzem Mieszkowic a starostą, odniósł wrażenie (nie tylko zresztą on), że o najważniejszych kwestiach związanych z ewentualnym przejęciem ZSP przez gminę obaj jak gdyby dotąd nie rozmawiali. A działo się to tuż przed podjęciem przez powiat kluczowych decyzji!

Nic nie rozchodzi się po kościach
Przy podejmowaniu niepopularnych decyzji słychać nieraz uspokajające opinie: "ludzie poszumią, pokrzyczą i z czasem wszystko rozejdzie się po kościach". Takiemu złudzeniu można było też ulec 3 lipca na sesji powiatowej, gdy podjęciu ostatecznej decyzji o likwidacji chojeńskiego ZSP 2 nie towarzyszyły już żadne protesty. Ale tak naprawdę nigdy nic nie rozchodzi się po kościach bez śladu. Mniej lub bardziej odległe skutki będzie widać np. w jeszcze niższej frekwencji wyborczej czy w pogłębiającej się bierności ludzi, którzy uważają, że potraktowano ich arogancko, zlekceważono, upokorzono, więc nie warto się angażować, bo to niczego nie zmienia. Każda społeczność to system naczyń połączonych: jak w jednym naczyniu czegoś się nie dowarzy, to później będzie się samo poza kontrolą warzyć w innym i zwykle wykipi. Dlatego tak ważne jest, by władza podejmowała jak najmniej decyzji niedowarzonych.
Robert Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska