Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 29 z dnia 15.07.2008

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Geremek nie żyje
Pogranicze trochę bliżej Warszawy
Beczkowozy w pogotowiu
Marszałek Husejko o unijnych pieniądzach
Nowi dyrektorzy
Rzecznik o Skrzypczyku
Stypendyści powiatu
Między populizmem a biernością społeczną
Nie tylko we Lwowi (1)
Młodzi Polacy i Ukraińcy razem

Nie tylko we Lwowi (1)

Trwa okres urlopowy. Ambicją prawie każdego z nas jest dłuższy wyjazd poza miejsce zamieszkania, ciekawa wycieczka, wypoczynek w atrakcyjnej miejscowości. Obecnie coraz więcej osób planuje wypady zagraniczne, bo to żaden problem wyjechać gdziekolwiek, gdy jesteśmy już w Unii. Wielu Polaków zwiedziło kraje Europy Zachodniej, bo koszty pobytu są zbliżone do urlopów w kraju. Jest też spore zainteresowanie krajami za naszą wschodnią granicą, często ze względów sentymentalnych, bo to przecież tereny dawnej Rzeczypospolitej i niekiedy (w naszych okolicach bardzo często) ziemie naszych przodków. Nieraz słyszymy: "Chętnie pojechałbym na Ukrainę, ale boję się, czy mi..." - i tu można dopisać wiele epitetów, których ze względu na szacunek do sąsiadów lepiej nie przytaczać. Jak jest rzeczywiście? Właśnie niedawno tam byliśmy (parodniowa wycieczka autokarowa z Chojny) i chcę się podzielić kilkoma refleksjami, zaznaczając zarazem, iż jest to wycinkowy, subiektywny obraz. Zdaję sobie sprawę, że jadąc w innym czasie i w inne rejon, można mieć zupełnie odmienne wrażenie. Byliśmy we Lwowie i w najbliższej okolicy.
Pierwsze obawy i duża niewiadoma, to przekraczanie granicy. Nasza pilotka i kierowcy nie byli zbyt rozeznani ze wschodnimi zwyczajami i na nasze pytanie "jak będzie?" odpowiadali enigmatycznie, że trudno przewidzieć, ale pewnie trzeba będzie odstać swoje. Sądziłem więc, że będzie tasiemcowa kolejka i posuwanie się ślimaczym ruchem do przodu. Do przejścia w Hrebennem dojechaliśmy wczesnym rankiem i prawie wszyscy podskoczyli z radości, gdy okazało się, że nie ma żadnej kolejki. Nasz pogranicznik zebrał z uśmiechem paszporty, bo to przecież granica unijna. Niektórzy prosili, żeby koniecznie na pamiątkę przystawił pieczątki. Wrócił po paru minutach, spełniając życzenie wycieczkowiczów. Ruszyliśmy krętą trasą dalej na odprawę ukraińską, sądząc, iż będzie podobnie albo jeszcze szybciej (przez analogię), pamiętając odprawy z Niemcami w Schwedt, gdy unijni sąsiedzi wjeżdżali ciurkiem do Polski. Jednak - jak mawiał kapitan Kloss, "Nie z nami, Lachy, te numery". Staliśmy 3,5 godziny. Mówiąc językiem wojskowym, mieliśmy kontrolę wstępną, właściwą i końcową. Pilotka i kierowcy latali po oddalonych od siebie o kilkaset metrów biurach, załatwiając pieczątki, opłaty i zezwolenia. My, siedząc w autokarze, nie mogliśmy dociec, jak można tak do perfekcji opanować sztukę biurokratycznych procedur. Ukrainiec potrafi. W międzyczasie obserwowaliśmy armię "zapracowanych" celników i innych służb mundurowych. Wreszcie ruszamy, myśląc w duchu, żeby tylko nikt już nie rzucił na nas złym okiem.

Nieprzyjemne wrażenie szybko minęło, bo niebawem znaleźliśmy się w Żółkwi - kilkunastotysięcznym historycznym miasteczku o bogatej przeszłości. Jak nietrudno się domyśleć, jego założycielem był hetman koronny (wówczas druga osoba w państwie) Stanisław Żółkiewski. Zasłynął on nie tylko z walki z Tatarami, ale ze zwycięstwa w wojnie polsko-rosyjskiej pod Kłuszynem w 1610 r. i zajęciu Moskwy. Potem osadził na tronie rosyjskim syna Zygmunta III Wazy - Władysława. Obecnie Rosjanie obchodzą jako święto narodowe wypędzenie Polaków z Kremla.

Kościół w Żółkwi
Nasz słynny wojownik i wierny królewski żołnierz zbudował w Żółkwi potężny zamek, który potem był prywatną rezydencją i centrum ogromnych posiadłości ziemskich króla Jana III Sobieskiego (wnuka hetmana). Obecnie zamek to zdewastowana ruina z częściowo odnowioną elewacją. Dobrze natomiast zachował się inny cenny zabytek - monumentalny kościół św. Wawrzyńca - swoiste mauzoleum rodzinne Żółkiewskich i Sobieskich. W krypcie spoczywa hetman Stanisław oraz inne osobistości. Władze sowieckie zamieniły kościół w magazyn. Został zwrócony wiernym w 1989 roku i jest mozolnie odrestaurowywany. Rzeźby, obrazy, detale architektoniczne to cenne, unikalne dzieła sztuki. Świątynią opiekuje się polski ksiądz, który wymyślił sprytny sposób (trochę na modę ukraińską) finansowego wsparcia. Przed kościołem jest znak z zakazem fotografowania, lecz wiadomo, że prawie nikt go nie respektuje. Ksiądz po przekazaniu historii kościoła mówi więc bez ogródek, że wszyscy, którzy robili zdjęcia, płacą w ramach rekompensaty po 20 zł. Sympatyczny proboszcz daje na pamiątkę parę widokówek. Nasza grupa z ochotą przystała na taką propozycję, a wspomogli zbożny cel nawet ci, którzy nie mieli aparatów.
Galeria bohaterów UPA
Z Żółkwi zapewne wszyscy zapamiętali niecodzienną galerię, odnoszącą się do niedawnej przeszłości. Dla Polaków jest ona trochę szokująca. Na dużym placu obok zamku usytuowano wystawę (duże foliowane zdjęcia) bohaterów Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Banderowcy z bronią, w okopach, w lesie, przy ognisku, wiwatująca ludność itp. Wielkie, wyraźne portrety. Fotosy jeden przy drugim ciągną się przez około 100 m. Trochę powiało grozą, gdy przewodniczka powiedziała nam, że nacjonalistyczne siły na Ukrainie są hołubione przez obóz rządzący. (cdn.)
Tekst i fot. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska