Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 30 z dnia 22.07.2008

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Pożegnanie Przyjaciela
Obserwowali nie tylko ptaki
Tydzień u Madziarów
Program Festiwalu Sportowo-Rekreacyjnego Jarmark Moryński
Pierogi z Gryfina smakowały Niemcom
Nie tylko we Lwowi (2)
Rekordowy i tragiczny

Nie tylko we Lwowi (2)

Burza i inne atrakcje

Dziś dalsza część wrażeń z wycieczki do Lwowa i okolic.

Żołnierze biorą się za powalone drzewa
Zanim na dobre rozpoczęliśmy zwiedzanie Lwowa, nadciągnęła burza. Nie był to jakiś szczególny kataklizm, tylko burza z piorunami, sporym wiatrem i obfitym deszczem. To jednak wystarczyło, by sparaliżować miasto. Wyszły wszystkie mankamenty urbanizacyjne: leciały z góry dachówki, niesolidnie umocowane rynny, fragmenty blach, kawałki tynku itp. Były ofiary śmiertelne. Pozapychane studzienki nie odbierały wody, więc ulice zamieniły się w rwące potoki. Pourywały się prowizorycznie podwieszone przewody linii tramwajowych, większa część miasta pozbawiona została prądu. Na dodatek gdzieniegdzie powywracało drzewa, więc część ulic została zatarasowana. Nie wiadomo było, które trasy są przejezdne, a które nie. Usuwania szkód trwało strasznie długo. Tramwaje stały ponad dobę, a kobiety przez trzy dni szurały po chodnikach miotłami na nieproporcjonalnie długich trzonkach, zamiatając drobne gałązki i liście. Obserwowaliśmy ze zdumieniem, jak do wywróconych dwóch drzew podjechał pluton wojska, a do każdego odpiłowanego klocka rzucało się pięciu żołnierzy, żeby wrzucić go na przyczepę. Całe szczęście, że mieliśmy zakwaterowanie poza miastem - w Sądowej Wiszni (ok. 60 km w stronę Przemyśla), bo w związku z brakiem prądu prawie we wszystkich hotelach brakowało wody. Można sobie wyobrazić, jak funkcjonowała kuchnia, toalety itp. W naszym hotelu mieliśmy bardzo przyzwoicie. Był to nowy obiekt nastawiony na masowego klienta: dwuosobowe pokoje z łazienkami, nowe wyposażenie. Właścicielem był mieszkający w Przemyślu Ukrainiec z polskim obywatelstwem.

Kozak łupieżca
Wkrótce okazało się, że zakwaterowanie poza miastem miało też swoje negatywne strony. Byliśmy na trasie z Przemyśla do Lwowa i z granicy ciągnęło sporo samochodów z polską rejestracją. W Gródku (małe miasteczko na trasie) była "bramka policyjna". Zatrzymywali pojazdy z naszą rejestracją do kontroli. W myśl zasady - jak mówiła nasza przewodniczka lwowianka - że skoro Polak przyjechał, to Kozak (Ukrainiec) musi go złupić. Tłumaczyła, że oni mają to we krwi i nie ma na to rady. Każdy musi zapłacić haracz. Nie ma siły , żeby się ktoś wywinął. Płaci się za polską rejestrację. Na początku przyjęliśmy to z pewnym rozbawieniem, bo policjant zażądał 200 hrywien (około 100 zł) niby za przekroczenie szybkości. Nie była to wielka kwota, więc kierowca zapłacił bez szemrania, chociaż jechał prawidłowo, bo jako nowicjusz był wystraszony już na granicy i pilnował się, żeby jakiegoś wykroczenia nie popełnić. Na drugi dzień musieliśmy jechać tą samą trasą i tu był już prawdziwy horror. Kozak orzekł, że nasz kierowca jest pijany i zażądał kary 1000 hrywien, a więc - jak na ich i nasze warunki - bardzo wysokiej. Kierowca postawił oczy w słup i poprosił o badanie krwi. W odpowiedzi usłyszał: "Dobrze, tylko wyniki będziesz miał za trzy dni i musisz tu czekać, bo ci nie wydam dokumentów". Staliśmy bezradni, przewodniczka czekała we Lwowie, z każdą minutą robiło się nam bardziej nieswojo, a w autokarze leciały epitety pod adresem "przyjaznych" sąsiadów, których tak mocno wspieraliśmy podczas Pomarańczowej Rewolucji, a za 4 lata będziemy wspólnie organizować Euro. Nie było wyjścia - trzeba było zapłacić. Na drugi dzień, gdy już trochę ochłonęliśmy, ktoś zażartowaliśmy, że i tak mieliśmy szczęście, bo woził nas "pijany" kierowca i nikomu nic się nie stało. Gdy więc ktoś odwiedzający Ukrainę będzie mówił o podobnej przygodzie, to bądźmy pewni, że nie fantazjuje.
Na pocieszenie można dodać, że policjanci we Lwowie są bardzo tolerancyjni, a kierowcy spokojni i kulturalni. Jeździ się bardzo powoli ze względu na spory ruch, wąskie uliczki i wyboiste drogi. Kto chciałby szybciej, zostanie samoistnie ukarany, bo coś uszkodzi. Torowiska (jest ich pełno) są tak powybrzuszane (zapadnięty bruk), że nieraz nasz drugi kierowca wysiadał i patrzył, czy da się przejechać bez szurania zawieszeniem po kamieniach. Odnieśliśmy wrażenie, że lwowskie ulice (głównie starówka) nie były tknięte od wojny. Pasów dla pieszych z reguły nie ma i nawet w samym centrum przechodzi się przez jezdnię slalomem między samochodami. Policjanci często wchodzą między kłębowisko samochodów, żeby rozładować korki. Rzucają się w oczy małe, żółte, zatłoczone busiki, które kursują po mieście. To dobry pomysł, bo duże autobusy nie poradziłyby sobie w tych warunkach.

Już coś się robi

Handel przy śmieciach
Jednak nie można powiedzieć, że w mieście nic się nie dzieje i nic nie buduje. Widać jakiś ruch, lecz w porównaniu z naszymi inwestycjami jest to raczkowanie. Trzeba przynajmniej kilkunastu lat, żeby Lwów osiągnął wygląd zadbanego Wrocławia, Poznania czy Krakowa. Wszyscy podzielali zgodnie opinię, że jak Ukraina nie wejdzie do Unii, to wszystko co cenne szybciej się zawali niż zostanie odbudowane. Przejeżdżaliśmy parokrotnie wzdłuż ulicy, gdzie odbywał się remont. Sprzęt i tempo robót wywoływały salwy śmiechu. Maszyny takie, jak pokazuje się w starych kronikach filmowych, gdy budowano u nas Nową Hutę. Obok wykopów tłum handlujących, którzy wszystkie śmieci wrzucali do wybranych dołów. Nikomu to nie przeszkadzało. (cdn.)
Tekst i fot. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska