Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 50 z dnia 09.12.2008

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Pedagogiczna do likwidacji
Przeszedł tylko jeden
Pożegnali ZOZ
Przymiarka do budżetu
Białęgi z herbem i flagą
Dogadali się co do wody i śmieci
Gospodynie miejskie
Jeden z 40 tysięcy

Jeden z 40 tysięcy

W tym roku wystartował już ósmy raz z rzędu w największej obecnie imprezie biegowej na świecie: Maratonie Berlińskim. Gdy ukończy jeszcze dwa, stanie się członkiem Berlińskiego Klubu Maratończyka. To Leszek Ludwiniak z Biura Informacji i Promocji Urzędu Miejskiego w Gryfinie. W tegorocznej 35. edycji pobito dwa rekordy, które będzie trudno poprawić. Jeden to niebotyczny rekord świata, ustanowiony przez Etiopczyka Haile Gebrselassie - czas 2:03,59 s (pobił swój rezultat sprzed roku o 27 sek.). Maraton w stolicy Niemiec zyskał niebywałą renomę, bo jest najszybszy w dziejach tej konkurencji. Trzy ostatnie rekordy świata ustanawiano właśnie tu. Zwyciężczyni wśród kobiet - Irina Mikitenko pokonała trasę w czasie 2:19,18, czyli o pół minuty szybciej niż najlepszy Polak Jan Białk. Dobrze spisała się natomiast nasza młoda maratonka Edyta Lewandowska, która zajęła 7. miejsce z czasem 2:33,0.
Drugi rekord tegorocznego maratonu to frekwencja. Bieg ukończyło ponad 40 tys. zawodników z - uwaga! - 107 krajów. Trudno sobie wyobrazić, jak można przygotować tak gigantyczną imprezę. A jednak można i to prawie perfekcyjnie. Berlińczycy doskonale sobie z tym radzą, a chętnych do biegania jest tylu, że zgłaszać się trzeba przynajmniej pół roku wcześniej, bo może zabraknąć miejsc.

"Gazeta Chojeńska": - Co cię tak ciągnie do Berlina? Przecież u nas też organizują masę maratonów.
Leszek Ludwiniak: - To nie jest to. Ciągnie ta atmosfera, tłumy ludzi, magia wielkiej imprezy. W Berlinie nigdy nie jesteś sam. Nawet w chwilach wielkiego kryzysu, gdy myślisz sobie "Wariacie, po co ci to było", nie masz wątpliwości , że trzeba biec dalej. Staniesz, to cię wyprzedzają nie pojedynczy zawodnicy, lecz setki lub tysiące, a doping publiczności ("Biegnij! Biegnij!") jest taki, że nie masz wyjścia. W czasie 4-godzinnego biegu, gdy tacy jak ja amatorzy pokonują trasę, nie ma miejsca na nudę. Zawsze coś się dzieje. Przy trasie stoją zespoły, orkiestry i walą w bębny. To trzeba zobaczyć i przeżyć.
- Jakie formalności trzeba spełnić?
- Przede wszystkim zgłosić się odpowiednio wcześniej (można przez internet), wypełniając formularz i opłacić startowe. Gdy zrobi się to do połowy kwietnia (bieg jest w ostatnią niedzielę września), to opłata wynosi 50 euro, a potem jest coraz drożej. W tym roku się zagapiłem i o mały włos start przeszedłby mi koło nosa, bo chciałem się zarejestrować na początku czerwca, a wtedy już nie było miejsc. W końcu udało mi się jeszcze załatwić przez nasze biuro podróży, które miało jakąś pulę.
- Nie wyobrażam sobie z logistycznego punktu widzenia, jak obsłużyć taką imprezę: parkingi, szatnie, toalety, odbieranie numerów startowych, a potem przepuszczenie takiej masy ludzi i wypunktowanie wszystkich.
- To machina pracująca na okrągło. Dlatego m.in. te niższe opłaty za wcześniejsze zgłoszenia, żeby organizatorzy zdążyli wszystko poukładać. Impreza ma wieloletnią tradycję i wszystko jest dograne do najmniejszego szczegółu. U nas podczas półmaratonu w Pile, gdzie startowało ok. 700 osób, czekałem na odebranie numeru startowego dwie godziny, a w Berlinie trwało to kilka sekund. W olbrzymiej hali są stoiska z oznakowaniem, jakie numery gdzie wydają. Ponieważ wcześniej wiem, jaki numer mi przyznano, to wystarczy podejść i wziąć. Podobnie jest z przebieralniami, sektorami startowymi itd. Każdy wie, gdzie powinien stanąć. Numer pobiera się wcześniej, nie w dniu startu i jest on równocześnie biletem na wszystkie środki komunikacji. Nie ma więc potrzeby pchać się samochodem do centrum miasta, bo mogą być problemy z parkowaniem.
- A jak taki tłum ludzi startuje? Przecież muszą być wąskie gardła, bo nie ma tak szerokich tras.
- Zawodnicy ustawiają się według swoich przewidywanych czasów. Mistrzowie są z przodu, a amatorzy i debiutanci na końcu. W tym roku byłem spóźniony i nie mogłem przepchać się do swego sektora. Stanąłem więc przy końcu stawki. Po strzale startera człapałem 12 minut do startu właściwego, czyli miejsca, gdzie wyłapuje czujnik. Jednak na tym się nie traci, bo liczą tzw. czas netto, czyli ten właściwy. Na większych imprezach już teraz w wszędzie (również w Polsce) każdy zawodnik dostaje czip (czujnik) z zakodowanymi danymi, które podał w zgłoszeniu. Czujnik precyzyjnie rejestruje czas, a ponadto kontroluje, czy ktoś przebiegł całą trasę, bo co kilka kilometrów są punkty kontrolne.
- Gdzie jest start i meta?
- W samym centrum, między Bramą Brandenburską a Kolumną Zwycięstwa.
- A jak rozwiązana jest sprawa z napojami i dożywianiem na trasie?
- Idealnie. Punkty są co 2,5 km - na przemian napoje (zimne i gorące) i bufety odżywcze.
- Jadłeś coś na trasie?
- Nie jadam, bo z Berlina mam przykre wspomnienia, związane z karygodną niewiedzą. Kiedyś przed startem najadłem się suszonych śliwek i innych owoców, a potem popiłem wodą. Lepiej nie mówić, co było potem. Wtedy miałem najgorszy czas. Teraz jestem strasznie ostrożny. Nawet nie piję napojów izotonicznych, tylko samą wodę. Musiałbym na treningach przyzwyczaić swój organizm do pojadania.
- Widziałeś dekorację zwycięzców?
- Nigdy, bo jak człowiek dobiegnie, to jest zajęty sobą. Trzeba się przebrać, wykąpać, pocieszyć medalem i już niczego do szczęścia nie trzeba. Zwycięzcy przybiegają prawie dwie godziny wcześniej i już te sprawy mają za sobą. A ponadto w takim tłumie trudno coś dojrzeć.
- Którędy przebiega trasa?
- W centrum Berlina, ale wszystko jest tak zaplanowane, że miasto wcale nie jest sparaliżowane. Trasę otwierają sukcesywnie, gdy tylko ostatni zawodnik przebiegnie.
- W jakim czasie trzeba się zmieścić?
- Jest limit 6 godzin.
- Jaki czas i miejsce miałeś w tym roku?
- Byłem marnie przygotowany, bo niewiele trenowałem. Wyprzedziło mnie 21 423 konkurentów, a ja z kolei pokazałem plecy też prawie takiej samej ilości. Mój czas to 4 godz. 13 minut. W kategorii 50-latków byłem 2052.
Rozm. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska