Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 08 z dnia 24.02.2009

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Dolna Odra atomowa?
B. Andrzejczyk radną
Jesteśmy na szczycie... Strasznie ciężko!
Czy Chojna zasługuje na muzeum?
Tam, gdzie pieprz rośnie (1)
W Schwedt wystawa o dawnej Widuchowej i jej artyście
Złodzieje sprzedawali skradziony towar... właścicielowi

Tam, gdzie pieprz rośnie (1)

Ale Sajgon!
Zgodnie z zapowiedzią, dziś pierwszy odcinek rozmowy z cedyńskim podróżnikiem Andrzejem Kordylasińskim, który niedawno wrócił z samotnej wyprawy do południowych Chin i Wietnamu - największego światowego producenta pieprzu

"Gazeta Chojeńska": - Bardzo długo nie było cię w kraju. Niektórzy już żartowali, że wybrałeś "wolność" w komunie albo gdzieś cię zaciukali.
Andrzej Kordylasiński: - W podróży byłem tyle, ile planowałem. Miałem wykupiony bilet powrotny z Hongkongu. Przeżyłem jednak taką przygodę, że niektórzy w Chojnie podobno zacierali ręce, że nie wrócę na czas.
- Z czym związane było to zagrożenie?
- Skradziono mi paszport, co spowodowało, że w samym Wietnamie byłem dłużej niż początkowo zakładałem.
- Chyba nie powiesz, że zdarzyło się to w Sajgonie?
- A skąd wiesz?
- Nie wiem, ale jak pomyślę o Wietnamie i takich przygodach, to samoistnie kojarzy mi się Sajgon. Jak to było?
- Podekscytowany spotkaniami z mniejszościami etnicznymi Płaskowyżu Centralnego, słynnego również z uprawy z kawy i pieprzu, jechałem rozluźniony do Sajgonu. W nocnym autobusie posadzono mnie obok gadatliwego Angola. To był wytatuowany facet, niechlujnie ubrany, z wysłużonym plecakiem. Na pierwszy rzut oka gość dopiero co po odsiadce. Byłem mocno zmęczony i przysnąłem. On skorzystał z okazji i z podręcznej torby wyciągnął mi dwie saszetki: z paszportem (gdzie było też trochę pieniędzy) i z kartami pamięci, na których miałem parę tysięcy zdjęć. Tych kart do dziś żałuję, bo paszport zawsze można wyrobić nowy, a fotki przepadły! Karty były też powodem zainteresowania służb specjalnych...
- Dziwię się, bo zachowałeś się jak nowicjusz, trzymając najważniejszy dokument i pieniądze w torbie.
- To była torba fotograficzna, której wydawało mi się, że pilnowałem jak oka w głowie. Trzeba ją mieć zawsze przy sobie, bo cyfrówki z obiektywami nie wsadzisz przecież do kieszeni, które zresztą też nie są bezpieczne. Gdy się samemu podróżuje, to możesz zostać z tym, co masz przy sobie. Ta torba zawsze była gdzieś przy głowie czy na kolanach. Ale trafił się specjalista, który - jak się okazało - żył z takich kradzieży i lekko uszczuplił zawartość torby, wykorzystując mój sen...
- To miałeś trochę szczęścia, bo gdyby ci rąbnął wszystkie pieniądze, to teraz byś w słomkowym kapeluszu z podwiniętymi nogawkami flancował ryż, zarabiając na powrót do kraju.
- Uchylę rąbka tajemnicy od strony kuchni wyprawy. Mam specjalny schowek w pasku, z którym prawie nigdy się nie rozstawałem.
- I pewno nawet spałeś w zapiętym?
- Tak było, a paszportu akurat zapomniałem schować do saszetki przewieszonej przez szyję. W Wietnamie cały czas cię sprawdzają, musisz zostawić paszport w miejscu postoju i rzadko ma się go przy sobie. Przez niefrasobliwość "na chwilę" wsadziłem go do saszetki, która tak naprawdę była na "wabia". Zawsze musisz taką mieć. Jak ci przystawią nóż do gardła, to bez szemrania i żalu oddajesz wypchaną saszetkę.

Ho Chi Minh - tak komuniści nazwali Sajgon, po którym jeździ mnóstwo motocykli i na ulicy trzeba mieć się szczególnie na baczności
- Ale co było dalej?
- Draka na całego. W komunistycznym kraju bez paszportu?! Od razu wyrzucili mnie z hotelu, bo stałem się nikim. Nie chcieli mieć kłopotu z policją. Uratowało mnie, że miałem ksero tego dokumentu.
- To jest dobre zabezpieczenie dla podróżników, każdy kto jedzie za granicę powinien o tym pamiętać!
- Ale to tylko surogat. Zacząłem walczyć z biurokracją. Mimo że w moich notatkach znalazłem adres konsulatu w Sajgonie, okazało się, że już go tam nie ma i trzeba wracać prawie 2 tys. km do Hanoi - stolicy Wietnamu.
- Trochę to dziwne, że w komunistycznym kraju, gdzie wszyscy są pilnowani, zdarzają się takie sytuacje.
- No tak, ale nie zapominaj, że to był Sajgon! Chcę zaznaczyć, iż Wietnam jest dość bezpiecznym krajem i przyjaznym dla turystów, lecz w Sajgonie wszystko zdarzyć się może. Okradają np., wyrywając torebki na ulicach itp. Takich przygód jak ja ludzie z Zachodu i nie tylko mają coraz więcej.
- A policja wzięła sprawę w swoje ręce? Może złodziej wrzucił gdzieś do kosza dokument? Bo nie sądzę żeby chciał go wykorzystać.
- Wiedziałem po ich zachowaniu i podejściu do sprawy, że nie można na nich liczyć. Wydobyłem od nich ważne zaświadczenie potwierdzające zagubienie paszportu, bez którego dalej nie mógłbym się nigdzie poruszać. I zabawiłem się w detektywa.
- Chyba żartujesz?!
- Ależ skąd! Z jednej strony szukałem autokaru i kierowcy, który tej nocy przywiózł mnie do Sajgonu, a z drugiej strony poszukiwałem tego Angola.
- W kilkumilionowym Sajgonie chciałeś znaleźć złodzieja swojego paszportu?
- Paszportu i kart pamięci! Jednak znalazłem i kierowcę, i tego angielskiego skurczybyka! (cdn.)
Rozm. Tadeusz Wójcik, fot. A. Kordylasiński

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska