Tam, gdzie pieprz rośnie (1)
Ale Sajgon!
Zgodnie z zapowiedzią, dziś pierwszy odcinek rozmowy z cedyńskim podróżnikiem Andrzejem Kordylasińskim, który niedawno wrócił z samotnej wyprawy do południowych Chin i Wietnamu - największego światowego producenta pieprzu
"Gazeta Chojeńska": - Bardzo długo nie było cię w kraju. Niektórzy już żartowali, że wybrałeś "wolność" w komunie albo gdzieś cię zaciukali.
Andrzej Kordylasiński: - W podróży byłem tyle, ile planowałem. Miałem wykupiony bilet powrotny z Hongkongu. Przeżyłem jednak taką przygodę, że niektórzy w Chojnie podobno zacierali ręce, że nie wrócę na czas.
- Z czym związane było to zagrożenie?
- Skradziono mi paszport, co spowodowało, że w samym Wietnamie byłem dłużej niż początkowo zakładałem.
- Chyba nie powiesz, że zdarzyło się to w Sajgonie?
- A skąd wiesz?
- Nie wiem, ale jak pomyślę o Wietnamie i takich przygodach, to samoistnie kojarzy mi się Sajgon. Jak to było?
- Podekscytowany spotkaniami z mniejszościami etnicznymi Płaskowyżu Centralnego, słynnego również z uprawy z kawy i pieprzu, jechałem rozluźniony do Sajgonu. W nocnym autobusie posadzono mnie obok gadatliwego Angola. To był wytatuowany facet, niechlujnie ubrany, z wysłużonym plecakiem. Na pierwszy rzut oka gość dopiero co po odsiadce. Byłem mocno zmęczony i przysnąłem. On skorzystał z okazji i z podręcznej torby wyciągnął mi dwie saszetki: z paszportem (gdzie było też trochę pieniędzy) i z kartami pamięci, na których miałem parę tysięcy zdjęć. Tych kart do dziś żałuję, bo paszport zawsze można wyrobić nowy, a fotki przepadły! Karty były też powodem zainteresowania służb specjalnych...
- Dziwię się, bo zachowałeś się jak nowicjusz, trzymając najważniejszy dokument i pieniądze w torbie.
- To była torba fotograficzna, której wydawało mi się, że pilnowałem jak oka w głowie. Trzeba ją mieć zawsze przy sobie, bo cyfrówki z obiektywami nie wsadzisz przecież do kieszeni, które zresztą też nie są bezpieczne. Gdy się samemu podróżuje, to możesz zostać z tym, co masz przy sobie. Ta torba zawsze była gdzieś przy głowie czy na kolanach. Ale trafił się specjalista, który - jak się okazało - żył z takich kradzieży i lekko uszczuplił zawartość torby, wykorzystując mój sen...
- To miałeś trochę szczęścia, bo gdyby ci rąbnął wszystkie pieniądze, to teraz byś w słomkowym kapeluszu z podwiniętymi nogawkami flancował ryż, zarabiając na powrót do kraju.
- Uchylę rąbka tajemnicy od strony kuchni wyprawy. Mam specjalny schowek w pasku, z którym prawie nigdy się nie rozstawałem.
- I pewno nawet spałeś w zapiętym?
- Tak było, a paszportu akurat zapomniałem schować do saszetki przewieszonej przez szyję. W Wietnamie cały czas cię sprawdzają, musisz zostawić paszport w miejscu postoju i rzadko ma się go przy sobie. Przez niefrasobliwość "na chwilę" wsadziłem go do saszetki, która tak naprawdę była na "wabia". Zawsze musisz taką mieć. Jak ci przystawią nóż do gardła, to bez szemrania i żalu oddajesz wypchaną saszetkę.
Ho Chi Minh - tak komuniści nazwali Sajgon, po którym jeździ mnóstwo motocykli i na ulicy trzeba mieć się szczególnie na baczności
|