Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 09 z dnia 03.03.2009

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Za rok kolejne podróże
Jak wędrowny ptak
Kiedy mosty w Siekierkach przestaną dzielić?
755 lat Gryfina
Stara Widuchowa i jej piewca
Chojna zasługuje na muzeum
Tam, gdzie pieprz rośnie (2)
Konkursy przedmiotowe - czekamy na następnych
Orlik nie orzeł

Jak wędrowny ptak

Przed tygodniem pisaliśmy o spotkaniu ze słynnym alpinistą Leszkiem Cichym podczas zakończonego w sobotę Gryfińskiego Festiwalu Miejsc i Podróży "Włóczykij". Dziś o innej ciekawej prezentacji.

Piotr Strzeżysz ma dopiero 27 lat, a objechał rowerem kraje skandynawskie, Wyspy Brytyjskie, był w Chile i dwukrotnie przemierzał najwyższe dostępne rejony Tybetu, gdzie brakuje tchu i dopada choroba wysokościowa. Rok temu zrobił to w porze zimowej w ekstremalnych warunkach, sypiając nieraz w jamach wykopanych w śniegu. Dlaczego wybrał się tam zimą? Bo będąc latem 2005 roku, został zauroczony dzikością krajobrazu i serdecznością tubylców. Był jeszcze inny, bardziej prozaiczny powód: w Tybecie zostawił swój ukochany rower, bo w żaden sposób nie mógł go przywieźć do kraju (nie pozwolono wziąć go do pociągu do Pekinu, skąd miał samolot).
Piotr jest nauczycielem angielskiego w jednym z warszawskich ogólniaków. Ma naturę wolnego, wędrownego ptaka. Z rozmowy (po pokazie przepięknych slajdów) dowiedzieliśmy się, że wcale nie jest profesjonalistą, obmyślającym każdy szczegół swoich wypraw. Ot, wylatuje z warszawskiego gniazda jak ptak, ufając, że będzie miał szczęście i spotka życzliwych ludzi. Na razie wszystko się sprawdza. Gdy napomknąłem, że jest zawodowcem w swojej branży, od razu zaprzeczył: "Ależ skąd! Jestem amatorem!". Myślałem, że to skromność, ale rzeczywiście, niektóre jego wpadki świadczyły o braku profesjonalizmu lub niefrasobliwości. Wybierając się w tak ekstremalną podróż, nie zabrał zapasowego łańcucha, a nawet narzędzi koniecznych do jego naprawy w razie zerwania. I stało się. Na tybetańskim odludziu, gdzie tylko hula wiatr i od czasu do czasu przeleci jakieś ptaszysko, łańcuch pękł. Jednak dla kogoś, kto ma szczęście, to żadna tragedia, bo rower można prowadzić, a wcześniej czy później ktoś pojawi się na drodze. Jechali Tybetańczycy, zabrali wędrowca do domu, naprawili łańcuch, ugościli, a pani domu tak po swojemu się wyżaliła, że na koniec się popłakała. Podróżnikowi też popłynęły łzy, chociaż nic nie zrozumiał. Ma za to dziesiątki cudownych zdjęć z miejsc, gdzie spotkanie z turystą to dla tubylców niebywała sensacja. Dzieci śledziły jego każdy ruch, starając się nawet sprawdzić, czy ma potrzeby fizjologiczne. Będąc latem, spotkał na trasie bratnią duszę: turystkę niemiecką (mieszkającą tymczasowo w Chinach) i z nią się zaprzyjaźnił. To ona przechowała mu rower, po który wrócił zimą.
Warszawski globtroter zachwala rowerowe eskapady, bo rowerem można dotrzeć prawie wszędzie, zabierając ze sobą wszystko, co jest wędrowcowi potrzebne. Pokonać można znaczny dystans i zobaczyć o wiele więcej, niż jadąc samochodem. Podczas prezentacji widzieliśmy sceny, gdy pług śnieżny na gąsienicach utknął na dobre w zaspie, a dzielny Piotr nie poddał się i przebił przez wysokogórską przełęcz. Podczas kuluarowej rozmowy zapytałem, czy zwracał się do firmy (producenta rowerów) z ofertą reklamy, bo sprzęt poza drobnymi defektami spisał się znakomicie. Piotr odparł, że nawet nie wpadł na taki pomysł i producent nie wie, że rower tej marki przemierzył dwukrotnie Tybet. - No tak - pomyślałem - to prawda, bo gdyby nasz gość myślał kategoriami biznesowymi, to nigdy by się poza Warszawę nie ruszył. Nauczyciel na dorobku najpierw myśli o samochodzie, telewizorze, mieszkaniu. Żeby uwolnić się od tego, wziąć rower i za uciułane pieniądze ruszyć w świat, trzeba mieć naturę wędrownego ptaka.
Tekst i fot. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska