Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 13 z dnia 31.03.2009

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Kolos dla Klonowskiego
Były przewodniczący nowym wiceburmistrzem
Urząd Pracy pod lupę
Swobodnie o Swobnicy (4)
Jeszcze raz o muzeum w Chojnie
Zmiana warty w Moryniu
Mamy pomysły i entuzjazm
700 tys. na dziury
Kiedy specjaliści w Chojnie?
Tam, gdzie pieprz rośnie (5)
Sport

Swobodnie o Swobnicy (4)

Kto za to zapłaci?
Pod koniec czerwca 1945 r. na swobnickim zamku znalazło schronienie liczne grono wojennych rozbitków. Polacy trafiający w to miejsce z różnych stron świata znaleźli niezwykle atrakcyjne warunki zamieszkania, bowiem nie tylko umeblowany, solidny dach nad głową, ale i sprzęty codziennego użytku pozwoliły na szybkie zagospodarowanie się na tym "Dzikim Zachodzie". Z opowieści żyjących dziś jeszcze świadków tamtych czasów wyłania się obraz solidnego ni to pałacu, ni to zamku obronnego, położonego malowniczo na półwyspie jeziora, nieopodal dużej wsi Swobnica, otoczonego parkiem, ogrodami i polami uprawnymi. Mieszkać w pałacu! Takie marzenia spełni nasza ludowa władza!
Jednak co do zamku Wildenbruch władza ludowa miała inne plany. Może to jest i zabytek, jak krzyczą jajogłowi okularnicy, ale nie nasz polski, tylko poniemiecki, wręcz faszystowski. Ponad 900 hektarów gruntów uprawnych, na których wstrętny Niemiec zmuszał do niewolniczej pracy również Polaków, teraz należeć będzie do ludowej ojczyzny, czyli do nas wszystkich. Na pałacowych pokojach ulokuje się urzędników Państwowego Gospodarstwa Rolnego, a pozostałe pomieszczenia wykorzysta na różnego rodzaju działalność. Mogą tam powstać warsztaty, magazyny, a nawet obora i chlewnia, a co?

Chyba nie pomylę się, gdy stwierdzę, iż w tym właśnie czasie rozpoczęła się, będąca niejako do przewidzenia, agonia starego zamczyska.
12 lat po wojnie urzędnicy od zabytków zauważyli w Swobnicy "mienie o dużej wartości" i wpisali je do odpowiedniego rejestru. Rejestr ten do dziś jest urzędniczym pancerzem, ochraniającym historyczne obiekty przed czyhającym ze wszystkich stron zagrożeniem. Tyle tylko, że jest to pancerz dawno już przerdzewiały. Urzędnicy zlecali inwentaryzacje "obiektu", historycy pisali mądre prace, PGR wykonywał plany "przed terminem", a zamek niszczał w cichej agonii.
Słońce nad zamkiem zaświeciło jeden jedyny raz, "za Gierka", kiedy to "Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej". Dostatniej, nie dostatnio. Planowana przebudowa zamku na dom wczasowy skończyła się w fazie papierowego projektu, a zamek niszczał już w zastraszającym tempie. Nie nadawał się w tym momencie nawet na biura, choć od biedy jeszcze można w nim było magazynować zboże. Jednak już niedługo...

Co było dalej, wszyscy wiemy. I choć od 15 września 1992 r. zamek swobnicki ma określonego imieniem i nazwiskiem właściciela, to tak naprawdę od 60 z górą lat nie ma swojego gospodarza. Żal ściska serce, gdy co jakiś czas odważę się odwiedzić ukochane "zamczysko na Dzikich Błotach". Żal ściska serce, gdy przeglądam domowe archiwum fotograficzne, rejestrujące "polskie" losy zamku. Cóż z tego, że tu i ówdzie odzywa się głos wołający o ratunek. Dziś jest to już głos wołającego na puszczy.

Zapisane w urzędniczym rejestrze w roku 1957 "mienie o dużej wartości" zostało zdefraudowane. Do pisanej historii zamku po imionach rycerzy, dostojników, margrabiów i książąt trafić muszą także imiona i nazwiska urzędników od ochrony zabytków, dyrektorów i kierowników PGR, naczelników i wójtów - słowem tych wszystkich, którym się "nie chciało". Nie chciało się im należycie spełniać roli gospodarza i nadzorcy, nie chciało się im narażać urzędniczej kariery dla ratowania "niesłusznego ideologicznie obiektu", nie chciało się im z nikim zadzierać... Zawarte w tytule pytanie odnosi się właśnie do tych ludzi, tyle tylko, że jest to pytanie retoryczne, więc odpowiedzi nie będzie...
Po zrujnowanych, pustych komnatach hula wiatr, przez oczodoły wyrwanych okien zacina deszczem, a zimą zawiewa śniegiem. Czarny kocur próbuje straszyć nieproszonych gości, którzy przeszkadzają mu w jego sprawkach. Niespodziewanie pojawia się i równie tajemniczo znika, nie reagując na żadne kici, kici. W tym zamczysku łatwo można poczuć się intruzem, chociażby ze względu na jego obecnego właściciela - przypadkowego, nieodpowiedzialnego.
Za oknami, w koronach umierających wraz z zamkiem drzew, złowrogo huczy zimny wiatr, wśród ruin znowu przemyka jak duch bezszelestnie czarny kocur. Przystanął na chwilę, a w jego oczach pojawił się niemy wyrzut. Przez chwilę wydawało mi się, że błysnął w nich także dumny, książęcy majestat...
Marian Anklewicz
Autor jest gryfińskim regionalistą. W ub. roku ukazały się jego przewodnik po Gryfinie pt. "Miejski Szlak Historyczny" oraz książka o organach Barnima Grüneberga w tamtejszym kościele NNMP. Na lutowym festiwalu "Włóczykij" z uznaniem widzów spotkała się jego gawęda o tajemniczych szachownicach na kamiennych kościołach średniowiecznych. Teraz pracuje nad serią tomików o historycznych wędrówkach po Ziemi Gryfińskiej.

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska