Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 38 z dnia 22.09.2009

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Nie wszystko złoto, co się świeci
Dogadali się
Radni przeciw rozwojowi?
15 lat minęło...
Musimy na siebie zarobić
Projekt-gigant
Zmarł K. Stranc
Powell jest nasz
Sport

Musimy na siebie zarobić

Rozmowa z prezesem Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych w Chojnie Zbigniewem Hippmannem

"Gazeta Chojeńska": - Niektórzy nasi czytelnicy uważają, że na tle innych okolicznych miasteczek Chojna jest najbrudniejsza.
Prezes Z. Hippmann: - Jeżeli porównać nas np. z Moryniem czy Trzcińskiem, to tak się może wydawać, bo tam jest rynek z nową i gładką nawierzchnią, która jest czysta i pozamiatana. Chojna nie ma takiego jednego centralnego punktu, jest rozciągnięta na przestrzeni kilometrów, a stan dróg jest jaki jest. Samych trawników do wykoszenia mamy ponad 20 ha. Według mnie w tych warunkach, jakie są, to Chojna nie jest najbrudniejszym miastem. Oprócz dróg gminnych, mamy bardzo wiele ulic powiatowych, są też krajowe i wojewódzkie. Są różne umowy na ich sprzątanie, bo każdy właściciel rządzi się po swojemu. Zgodnie z tymi umowami, ulice krajowe (Wojska Polskiego, Bałtycka, Basztowa, Młyńska, Szczecińska, Jagiełły, Chrobrego, Kościuszki, Barwicka i Polna) mamy sprzątać cztery razy w miesiącu. Najważniejsze powiatowe (Jagiellońska, Słowiańska, Roosevelta, Żółkiewskiego, Dworcowa) raz w miesiącu, inne powiatowe (Wilsona, Łużycka, Mieszka I, Ogrodowa, Szkolna, Rogozińskiego) raz na dwa miesiące, a jeszcze inne (Jodłowa, Curie-Skłodowskiej, Willowa, Klonowa, Barnkowo, Tartaczna, Mickiewicza, Trakt Pyrzycki, Słoneczna) tylko raz na rok, a kosić zaledwie dwa razy w roku. Za tyle płaci nam zarządca, czyli w tym wypadku powiat. Ulice gminne sprzątamy według potrzeb, średnio raz w tygodniu. Ulicę wojewódzką (Odrzańską) sprząta sam właściciel. A więc największy problem jest z ulicami powiatowymi, których mamy prawie tyle samo, co dużo większe Gryfino. Zresztą nieraz i tak sprzątamy częściej niż to wynika z umowy.
- Pańscy pracownicy sprzątają ulice miotłami z brzozowych witek. W XXI wieku ten średniowieczny sprzęt wygląda dość dziwnie.
- Byłem od początku przeciwny ich używaniu. Pracownikom jednak trudno było przestawić się na nowocześniejsze, plastikowe miotły. Uważają, że tradycyjną miotłą lepiej wysprząta się trudno dostępne kąty. Ale przy tylu kilometrach ulic kupiliśmy w końcu maszynę do zamiatania.
- Sprawdza się ona na złych nawierzchniach?
- Na razie zamiatarka spisuje się dobrze, jest bardzo wydajna, zastępuje pracę przynajmniej siedmiu ludzi.
- Mieszkańcy twierdzą, że kiedyś w mieście było więcej kwiatów na klombach.
- Tak, kiedyś Chojna była pełna róż. Ale my robimy to, co mamy w umowach i przetargach. Jesteśmy spółką prawa handlowego na własnym rozrachunku. I choć właścicielem jest gmina, to musimy na siebie zarobić. Wydać możemy tyle, ile zarobimy. Jeśli od właściciela drogi dostaniemy zlecenie na klomby, to je wykonamy.
- Jaka jest sytuacja finansowa PUK-u? Niektórzy radni twierdzą, że zła.
- Jest zupełnie inaczej. Za rok 2007 wyszliśmy w zasadzie na zero, podobnie za 2008. Straty, o których mówią radni, nie wynikają z działalności spółki, lecz z pewnych zaszłości. W 2007 r. gmina sprzedała część zakładu firmie Decowindows. Musieliśmy oddać gminie sprzedawany teren, a jego wartość zapisać po stronie strat. Było to ok. 50 tys. zł i 2007 rok zamknął się taką mniej więcej stratą. Ponadto spółka była w 2001 r. niewłaściwie przekształcana. Dostaliśmy teren w zarząd, a powinniśmy gminie płacić za użytkowanie wieczyste. Teraz, żeby wszystko było zgodnie z prawem, trzeba zapłacić ok. 100 tys. zł zaległości. Rada Miejska miała prawo zwolnić nas z tej opłaty, ale radni nie zgodzili się. Tak powstała strata spółki. Ale z samej działalności wychodzimy na zero, choć dużo wydajemy na remonty i zakupy sprzętu. Od 2007 roku oprócz zamiatarki kupiliśmy m.in. samochód do przewozu odpadów, prasę do plastiku i makulatury, wózek widłowy. Chcemy też kupić koparko-ładowarkę oraz samochód z hakiem i podnośnikiem, wyposażając go w solarkę i pług śnieżny. Za siedem miesięcy tego roku jesteśmy na plusie. Bierzemy wszystkie prace, które jesteśmy w stanie wykonać i w ten sposób zarabiamy, bo na samym sprzątaniu czy koszeniu byłoby ciężko. Teraz np. budujemy 530 m rurociągu na ul. Curie-Skłodowskiej. Poza tym cały czas podnosimy płace pracowników.
- Dlaczego przegrywacie konkurencję z zewnętrznymi firmami, odbierającymi śmieci?
- Trudno powiedzieć jednym słowem, czy nasze usługi są drogie czy tanie. Chcemy przyzwyczajać ludzi do segregowania śmieci. Dlatego ustaliliśmy, że możemy odbierać raz w tygodniu, raz na dwa tygodnie albo raz na miesiąc. Czyli np. jeśli ktoś robi segregację, to może oddawać pojemnik raz w miesiącu, a jeśli komuś się nie chce, to cztery razy w miesiącu i wtedy płaci więcej. Jesteśmy elastyczni. Inne firmy są pozornie tańsze przy opróżnieniu jednego pojemnika, ale trzeba im oddawać śmieci cztery razy w miesiącu.
- Ale komuś się to jednak opłaca.
- Opłaca się tym, którzy mają dużo śmieci. Nam nie zdarzyło się odmówić komuś podpisania umowy. Np. w Raduniu mamy jednego kontrahenta. A więc nasze koszty są inne niż firm z zewnątrz, które wybierają sobie klientów, np. spółdzielnie mieszkaniowe. Poza tym my jako jedyni odbieramy bezpłatnie z terenu gminy tzw. gabaryty, czyli np. meble. Na wysypisko na Kaliskiej można też bezpłatnie oddać stary sprzęt rtv i agd.
- Wiadomo, że nie wszystkie posesje czy firmy mają pojemniki, choć powinny. Potem widzimy śmieci wyrzucone w lesie czy w koszach chodnikowych albo wdychamy czarny dym ze spalanych w piecu odpadów. Ile procent firm w Chojnie ma umowy na pojemniki?
- Ja tylko wiem, ile ma umowy z moją firmą. Jesteśmy tylko jedną z firm, która wykonuje usługi. Kontrola należy do straży miejskiej. Z tego, co wiem, to obecnie straż sprawdza wioskę po wiosce.
Rozm. i fot. Robert Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska