Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 42 z dnia 20.10.2009

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Groźna cofka
Abp Przykucki nie żyje
Zachodniopomorskie gminy w czołówce, ale bez nas
Co dla nich znaczyła granica?
Ściśle tajne nagrody
Gryfino na targach w Monachium
Śmierdząca sprawa
Krytykowany laborant już odszedł
Sport

Krytykowany laborant już odszedł

W numerze 39 opisaliśmy bolączki pacjentów, korzystających z laboratorium analitycznego w Chojnie przy ul. Kościuszki (w przychodni "Salus"). Dwie mieszkanki Chojny: Justyna Kubik i Grażyna Babiarz zawiadomiły o tej bulwersującej sprawie Biuro Krajowej Rady Diagnostów Laboratoryjnych w Warszawie. Jednym z jego zadań jest dokonywanie wpisów na listę diagnostów laboratoryjnych i skreślanie z niej. Obie kobiety zwróciły się o przeprowadzenie kontroli w chojeńskim laboratorium.

J. Kubik opisuje, jak zdecydowała się wykonać tu płatne badania (nie jest pacjentką "Salusa") i 20 sierpnia oddała mocz do analizy na posiew: Za badanie ogólne zapłaciłam 7 zł, dodatkowo 40 zł za wykonanie posiewu. 25 sierpnia udałam się po odbiór. Otrzymałam wynik badania ogólnego moczu z widniejącym w nagłówku tylko nazwiskiem i imieniem, bez pozostałych danych, jak choćby PESEL i data przyjęcia materiału. Poprosiłam o postawienie choćby pieczątki na wystawionym wcześniej KP, pytając jednocześnie o wynik posiewu. Pan magister powiedział, że materiał został źle pobrany i kazał ponownie przynieść mocz. Stwierdził ponadto, że "zasiały się ziarniaki", stąd potrzeba ponownego badania. Tak podobno powiedziano mu w laboratorium w Gorzowie. Kazał dodatkowo zapłacić 40 zł, ponieważ badanie na posiew kosztuje 80 zł. U pana J. za wszystko należy zapłacić z góry. Wszystko to wzbudziło moje wątpliwości. Udałam się więc na ul. Arkońską w Szczecinie na oddział bakteriologii. Wynik badania ogólnego moczu miałam już w tym samym dniu, wynik posiewu - dnia drugiego. Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że wynik ten był ujemny. Rachunki otrzymałam w tym samym dniu, w którym oddałam mocz: za badanie ogólne zapłaciłam 7 zł, za posiew 20 zł. Szybko, bezproblemowo i tanio. Po powrocie ze Szczecina poszłam do laboratorium pana J. po odbiór wyniku. Był oburzony moją natarczywością, bo "przecież badanie trwa nawet tydzień", a ja nie wykazuję zrozumienia dla specyfiki jego pracy. Kazał mi przyjść za trzy dni, bo "coś się sieje", mam jakąś bakterię w moczu (taką rzekomo informację podano mu telefonicznie z laboratorium wykonującego analizę). 3 września zadzwoniłam na ul. Arkońską. Dowiedziałam się, że wynik posiewu jest ujemny. Miałam już wszystkiego dosyć: w bezpośredniej rozmowie z panem J. zagroziłam mu policją za wyłudzenie ode mnie pieniędzy. Oddał mi pieniądze, nie omieszkając dodać, że przeze mnie poniósł straty, bo badanie zostało wykonane (gdzieś tam, nie wiadomo gdzie, bo to tajemnica) i on musiał przecież za nie zapłacić. Na moje pytanie, gdzie zatem jest wynik, wykręcił się szybko. Wszystko to trwało od 20 sierpnia do 3 września, trochę jakby długo. 4 września poszłam po wynik i zaaranżowałam rzekome potwierdzenie obecności bakterii w moczu. Pan J. stwierdził, że "tak czuł", ponadto dzwonił i potwierdzono, że sieją się bakterie, jest infekcja, nawet przy mnie zadzwonił do rzekomego laboratorium. Żeby okazać dobrą wolę, pan magister sugeruje, że powinnam przyjąć antybiotyk, bo infekcja postępuje. 1 października zadzwoniłam do laboratorium w Gorzowie. Ku mojemu zdumieniu usłyszałam, że mój mocz w ogóle nie był badany - napisała J. Kubik i na podstawie swych doświadczeń wnioskuje, że ewidencja materiału przyjmowanego do badania prowadzona była nierzetelnie. Materiał wysyłany jest średnio raz na 10 dni, a część nie dociera do laboratorium w Gorzowie, zaś diagnozy stawiane przez pana J. wzięte są z sufitu, bo sugerując konieczność przyjmowania antybiotyków w oparciu o własne widzimisię, naraża zdrowie pacjentów, a w przypadku małych dzieci nawet ich życie. Ponadto wyniki podawane przez pana J. budzą podejrzenia i są niewiarygodne.

Pismo do Warszawy wysłała też Grażyna Babiarz: Po wynik miałam zgłosić się za trzy dni, jednak ani 10 września, ani 11, ani 14 wyniku nie było. Otrzymałam za to rachunek za wynik, którego nadal nie miałam. Pan magister obiecał zadzwonić do laboratorium wykonującego na jego zlecenie analizy i dowiedzieć się o wynik. Póki co, powiedział, że w moim moczu sieje się bakteria i bezwzględnie powinnam zacząć przyjmować jakiś antybiotyk. Zapytałam, jaki. Przecież nie mogę zaaplikować sobie tak po prostu pierwszy lepszy antybiotyk. Od tego jest lekarz, a pan J. z niefrasobliwością zaleca mi ewentualnie furagin (ten lek jest już bez recepty). Nieważne, że na wynik czeka lekarz, czekam ja. Kolejny raz miałam zgłosić się 16 września przed godziną 17. Jednak już po 16 drzwi były zamknięte na głucho. 28 września znów udałam się po wynik i otrzymałam odręcznie sporządzony "odpis". Poprosiłam o oryginał, na którym będzie pieczątka laboratorium wykonującego analizy, podpis analityka, data przyjęcia materiału do badania. Niestety, nie było takiego oryginału, ale na 29 lub 30 września pan J. obiecał mi przygotować takowy. W końcu 1 października odebrałam... kserokopię wyniku bez daty przyjęcia preparatu i podpisu analityka. Podejrzewałam, że ksero pseudowyniku zostało spreparowane przez pana J. Zadzwoniłam do laboratorium w Gorzowie i dowiedziałam się, że mój mocz (czy aby na pewno mój?) został przyjęty 16 września. Wynik był już następnego dnia, ale dotąd nikt nie zgłosił się po odbiór. Co działo się zatem z materiałem pobranym ode mnie 9 dni wcześniej? Dlaczego pan J. zwodził mnie przez cały ten czas, mając pełną świadomość, że naraża na szwank moje zdrowie i uniemożliwia rozpoczęcie leczenia? Czekając na odbiór moich wyników, byłam świadkiem wielu pretensji kierowanych przez rozgoryczonych pacjentów pod adresem pana J. Ich zarzuty dotyczyły niesłowności, nierzetelności prowadzonych analiz, braku wiarygodności wyników, lekceważenia pacjentów. Wszystkie moje rozmowy z panem J. i z pracownikiem laboratorium w Gorzowie były nagrywane dyktafonem - pisze G. Babiarz

Jak informuje nas J. Kubik, Biuro Krajowej Rady Diagnostów Laboratoryjnych odpowiedziało, że przeprowadzi kontrolę, a sprawą ma także zająć się prokuratura.
Po naszym artykule przychodnia "Salus" przerwała współpracę z prowadzącym laboratorium Zbigniewem J. Przyjmowane obecnie próbki dowożone są na badania do Gorzowa
Robert Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska