Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 07 z dnia 16.02.2010

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Rajdy i potrawy dla głodnego Włóczykija
Kto na wójta? Kto na burmistrza?
Ufać i... sprawdzać
A może by tak powalczyć na argumenty?
Za dużo, aby umrzeć i za mało, aby żyć
Muzyka zaklęta w obrazie
Zimowe impresje

A może by tak powalczyć na argumenty?

Im bliżej wyborów do samorządu terytorialnego, tym bardziej debata polityczna w Chojnie odbywa się przy pomocy kubła z pomyjami, a jej poziom ustabilizował się na poziomie pyskówki pod budką z piwem. Tak być nie musi, a zależy to także od nas - obywateli i wyborców.

W gminie Chojna mieszkam od niedawna - od 4 lat. Zapuściłem już tu jednak korzenie i traktuję Chojnę jako moją małą ojczyznę. Tym samym daję sobie prawo do wypowiadania się w sprawach, które dotyczą funkcjonowania gminy. Być może mam nawet pewną przewagę w porównaniu z tymi, którzy w Chojnie mieszkają od zawsze: moje spojrzenie jest świeższe i opiera się także na doświadczeniach z innych regionów Polski, w których przyszło mi wcześniej żyć.
Coraz mniej podoba mi się debata publiczna w mojej gminie. Zdaję sobie sprawę, że błąd ustawy o samorządzie terytorialnym powoduje, iż wybierany przez wszystkich mieszkańców burmistrz ma ograniczona władzę w sytuacji, w której opozycja dysponuje w Radzie Miejskiej większością. Powoduje to, że rada może zawetować każdą praktycznie decyzję burmistrza, jednocześnie nie ponosząc odpowiedzialności za wykonanie narzuconych przez siebie zmian, bo nie jest przecież organem władzy wykonawczej. Nie oznacza to jednak w żadnym przypadku, że stosunki między Urzędem Gminy a opozycją w radzie przypominać muszą wojnę podjazdową, w której dozwolone są wszystkie chwyty. Pomówienia, brak kompetencji, a nawet oczywiste kłamstwa to przy tym nie tylko nieetyczne metody walki politycznej, ale przede wszystkim świadectwo nieliczenia się z wyborcami i obraza ich inteligencji. Poniżej kilka przykładów.

Niepotrzebna inwestycja, czyli jak dwa razy wydać te same (wirtualne pieniądze)
Przejdźmy do tematu, na którym się znam, mogę więc skomentować ten element dyskusji. Otóż gmina Chojna wraz z niemieckim partnerem i gminą Dębno uzyskała z programu Unii Europejskiej INTERREG IVA wsparcie finansowe na stworzenie ośrodka spotkań polsko-niemieckich w Krajniku Górnym. Wartość tego projektu w części dotyczącej naszej gminy wynosi nieco ponad 746 tys. euro (ok. 3 mln zł).
Można mieć zastrzeżenia do szczegółów tego pomysłu (np. czy przewidziano dostateczną ilość środków na działalność programową, nierozwiązana jest jeszcze sprawa zarządzania ośrodkiem), ale moim zdaniem cel i istota tego projektu zasługują na poparcie i uznanie. Po ponad 20 latach od nawiązania normalnych stosunków z sąsiadem przygraniczna gmina (sic!) stworzyć chce miejsce dialogu i współpracy, którego brakowało nie tylko u nas, ale i w całym (też przygranicznym) powiecie. Wreszcie znajdzie się miejsce na organizację wraz z sąsiadami spotkań młodzieży, dyskusji, warsztatów, wspólnych imprez kulturalnych i edukacyjnych. Na miejsce tej inwestycji wybrano opuszczony budynek byłej szkoły, co także jest pomysłem dobrym, bo zapobiega dewastacji gminnego mienia. I kolejny walor projektu: Unia Europejska sfinansuje projekt w 85% (2,550 mln zł), a wkład własny gminy wyniesie 15% (450 tys. zł). Wszystkie te dane uzyskałem w Urzędzie Miejskim w ciągu kilku minut od prowadzącego sprawę urzędnika, więc zapewne i radny mógłby szybko tę wiedzę zdobyć...
Zbójeckim prawem opozycji w Radzie Miejskiej jest krytykować, także i ten projekt. Pod warunkiem, że krytyka oparta jest o rzeczowe argumenty. Najpierw rozbawienie, a później złość wzbudziła we mnie jednak krytyka projektu autorstwa radnego Mariana Kozieła, zaprezentowana w odcinkach w "Gazecie Skrzynkowej" w numerach 2 i 3 z 2010 r. Podstawowy zarzut brzmi: to "niepotrzebna inwestycja". Bez podania jakiegokolwiek argumentu. Kolejne zarzuty mają wręcz kuriozalne uzasadnienie: "...placówka spotkań Niemiecko-Polskich [pisownia oryginalna M. Kozieła] ma kosztować mieszkańców naszej gminy 3.000.000 zł". To nieprawda: z budżetu gminy (podatków) pochodzić będzie 15% tej sumy. Pan Kozieł radzi także, by wydać te pieniądze "mądrzej": "na rozbudowę budynku SP nr 2 na Osiedlu Lotnisko" ("GS" nr 2) oraz "na gazyfikację Osiedla Lotnisko" ("GS" nr 3). Jak zrealizować te plany bez pieniędzy - radny Kozieł nie pisze. Pieniądze z programu INTERREG IVA przyznane zostały na ściśle określoną inwestycję, a rezygnacja z niej oznacza automatycznie rezygnację z dotacji i pozbawienie wsparcia finansowego nie tylko dla Chojny, ale także dla partnera z Niemiec i dla Dębna. Radny Kozieł chciałby więc wydać dwa razy (na szkołę i na gazyfikację) pieniądze, których gmina nie dostanie, jeśli zrezygnuje z projektu...
Koronny zarzut wspomnianej krytyki dotyczy tego, że ośrodek polsko-niemieckich spotkań powstać ma "w budynku, w którym zamieszkuje A. Fedorowicz". A więc prywata? Korupcja? Wykorzystanie unijnych i gminnych pieniędzy na prywatne cele burmistrza? Fakty są następujące: z programu INTERREG sfinansować wolno jedynie zadanie inwestycyjne opisane w dokumentacji budowlanej, załączonej do projektu. To, czy przyznane środki wykorzystane zostały zgodnie z wnioskiem o dofinansowanie, sprawdzać będzie Urząd Wojewódzki oraz strona niemiecka (rządy Brandenburgii i Meklemburgii). Nie ma więc żadnej możliwości polepszenia standardu mieszkania burmistrza bez złamania prawa. A jeśli prawo zostanie złamane, to sprawą zająć się powinna (oprócz prokuratury)... opozycja w Radzie Miejskiej! Bardzo podobna jest sytuacja w Moryniu, gdzie powstać ma centrum informacyjne Geoparku (współfinansowane z programu INTERREG) w budynku byłego kina, w którym znajdują się także prywatne mieszkania. I tutaj środki unijne wydać będzie można wyłącznie na ściśle określone w programie cele.
Mam nadzieję, że ośrodek spotkań polsko-niemieckich w naszej gminie powstanie. Po prostu dlatego, że jest potrzebny. Jestem też gotów wysłuchać krytyki tego projektu, pod warunkiem jednak, że chodzić będzie o merytoryczną dyskusję na minimalnym choćby poziomie logiki i kompetencji.

Wizja dla gminy, czyli jak będziemy żyć z turystyki
Od co najmniej dwóch kadencji, kiedy dyskutuje się w Chojnie na temat przyszłości i rozwoju gminy, jak mantrę powtarza się termin TURYSTYKA. Jeśli jednak przyjrzeć się szczegółowo, co w czasie tychże dwóch kadencji zrobiono w gminie, by ruch turystyczny stać się mógł źródłem utrzymania dla mieszkańców regionu, to bilans wypada skromniutko. Baza hotelowa jest wątła, brakuje miejsca na organizację konferencji, seminariów itp., nieco lepiej jest z gastronomią, ale dotyczy to wyłącznie miasta Chojna. Nie zagospodarowano przede wszystkim zaś naturalnych warunków: jezior, miejsc na kąpieliska, agroturystyki, lasów.
Tworzenie programu rozwoju gminy jest jednym z podstawowych zadań władz gminy (dotyczy to jednakowo burmistrza i Rady Miejskiej). Chojeńscy włodarze działają w tym zakresie albo od sprawy do sprawy (łata się pomost w Jeleninie i paćka kolejną warstwą farby olejnej barakowóz z ery schyłkowego Gomułki, usiłuje się bezskutecznie, o ile wiem, pozyskać środki na ścieżki rowerowe czy remont murów obronnych w Chojnie) albo wręcz nie robi się nic.
Uważnie przeczytałem na stronie internetowej Chojny "Plan rozwoju lokalnego gminy". Mowa tam o potencjale tkwiącym w turystyce jako źródle przyszłej zamożności mieszkańców gminy, o tym, co należy zrobić, w co inwestować i gdzie szukać środków na te inwestycje. Problem polega na tym, że ten szacowny i jedynie słuszny program powstał w roku... 2003. Można by opatrzyć go dzisiejszą datą i uznać za program na następnych 7 lat. Albo do następnych wyborów...

Słuszne chodniki, czyli kto ma prawo do wyborczej kiełbasy?
Przed moim domem w Jeleninie PUK wybudował chodnik. Ma ok. 150 m długości, przebiega wzdłuż jeszcze jednej (oprócz mojej) działki, jest solidny i dobrze wykonany. Pieniądze na tę inwestycję Rada Miejska przeznaczyła, zabierając jednocześnie środki z budżetu na 2009 rok, zaplanowane przez burmistrza na inny cel. Jako właściciel domu cieszę się: ulica, przy której mieszkam, wygląda schludniej, a i butów sobie w czasie pluchy nie zmoczę. Jako mieszkaniec gminy, któremu nie jest obojętne, jak działa władza w mojej gminie, łapię się jednak za głowę. Ta sama władza zaplanowała (na razie mgliście) skanalizowanie mojej wsi, w tym mojej ulicy. Chodnik trzeba więc będzie w części demontować, by poprowadzić przyłącza kanalizacyjne. Chyba jednak wolałbym na ten chodnik poczekać (tylko proszę mi podać konkretny termin realizacji!!!) i uznać, że inwestycję przeprowadzono z głową, sensownie i unikając niepotrzebnych wydatków z gminnej kasy.
Jako obywatel i mieszkaniec gminy mam prawo oczekiwać, że ci, którzy zdecydowali się kandydować na urząd burmistrza i radnego, pracować będą (najlepiej wspólnie) nad programem dla gminy na 4 lata (oby na dłużej). Skrzecząca rzeczywistość jest taka, że opozycja oskarża burmistrza o tworzenie budżetu na rok 2010 w celu stworzenia "kaszany wyborczej" (radny Stanisław Kabat w "GS" nr 3), po czym demontuje budżet dla wyprodukowania własnej "kaszany". Rada ma oczywiście prawo do wprowadzenia zmian w budżecie. Jeśli jednak za zmianami tymi nie stoi wykreowana przez radę spójna koncepcja wydatków i wizja rozwoju gminy, to jako mieszkańcy i wyborcy znowu wpędzani zostajemy w chojeńskie piekiełko, w którym nie chodzi o dobro wspólne.

Kampania wyborcza, czyli obywatelu, domagaj się!
Nie musi być tak, że lokalni politycy obiecywać nam będą przed wyborami złote góry i świetlane wizje, a po wyborach wyrosną im klapki na oczach i zdolni będą jedynie do wzajemnej walki podjazdowej. Wyborca ma prawo, jak w pokerze, powiedzieć: sprawdzam! I to na kilka sposobów. Mamy prawo oczekiwać, że w ramach kampanii wyborczej ci, którzy chcą zostać wybrani, nie będą unikali spotkań z wyborcami, że będą oni uczestniczyć w debatach z kontrkandydatami, że nie będą jedynie krytykować przeciwników, ale przedstawią konkretny program (swój, swego ugrupowania), który za 4 lata będziemy mogli rozliczyć.
Mamy w Chojnie prasę i portal internetowy, a więc platformy, które politycy samorządowi wykorzystać mogą do prezentacji swych programów. My, wyborcy, mamy natomiast nasze kartki wyborcze. I możemy ich skutecznie użyć przeciwko tym, którzy nie chcą z nami dyskutować, którzy nie mają (lub nie są w stanie stworzyć) programu dla całej gminy, którzy dbają wyłącznie o swą wieś/ulicę (miejsce, gdzie oddawane będą na nich głosy), którzy nie realizują przedwyborczych obietnic. Samo narzekanie, że "polityka śmierdzi", a "wszyscy politycy to kanalie", jest łatwizną. To od nas zależy, czy polityka będzie śmierdzieć i kogo wybierzemy.
Przemysław Konopka, wyborca

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska