Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 25 z dnia 22.06.2010

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Wyniki I tury wyborów prezydenckich w gminach naszego powiatu
Kto na burmistrza w Chojnie?
Więcej specjalistów w Chojnie
Odkryj zapomniane kamienie i pomniki
Vogue zgarnia nagrody
Książka o czasach trudnych
Rozrywkowo i historycznie
Jarmark Widuchowski „Nadodrzańskie pejzaże"
Sport

Książka o czasach trudnych

"Dębno w latach 1945-1948" - taki ma tytuł książka, wydana właśnie w tym mieście. Napisali ją miejscowi autorzy: znany na naszym terenie regionalista i kolekcjoner Lech Łukasiuk oraz nauczyciel historii i angielskiego Łukasz Lewandowski, który pisał magisterium o dziejach Dębna z tego okresu. Pierwsze powojenne miesiące i lata to czas dramatyczny i barwny, a wiele relacji potwierdza słuszność określenia "Dziki Zachód", używanego do opisywania tego, co działo się wtedy na świeżo pozyskanych przez Polskę ziemiach poniemieckich. Nierzadkie były spory między przedstawicielami różnych szczebli polskiej administracji, a rozstrzygał je czasem pistolet.

Przypomnijmy, że polskie władze po wojnie utworzyły wówczas dość dziwaczną jednostkę administracyjną: powiat chojeński z siedzibą w Dębnie. Powodem były poważne zniszczenia Chojny, sięgające 75 procent. Do dziś dość powszechnie uważa się, że to zrujnowanie było skutkiem działań wojennych przy zdobywaniu miasta, jednak w rzeczywistości Armia Czerwona spaliła Chojnę (ówczesny Königsberg in der Neumark, czyli Królewiec w Nowej Marchii) w kilkanaście dni po przejęciu miasta. W każdym razie silne związki Dębna z Chojną były po 1945 roku naturalne, a ich korzenie tkwiły w niemieckiej historii, kiedy oba miasta znajdowały się we wspólnym brandenburskim powiecie königsberskim. Te związki wyraźnie były widoczne także podczas promocji książki w Bibliotece Publicznej w Dębnie 21 maja. W publikacji cytowana jest "Gazeta Chojeńska", która przetłumaczyła wspomnienia z 1945 roku ostatniego starosty Joachima Reuschera. Ponadto Lech Łukasiuk nieraz przywoływał dzisiejszą Chojnę jako dobry przykład połączenia sił miejscowych regionalistów i naukowców Uniwersytetu Szczecińskiego, co zaowocowało publikacjami książkowymi, powstaniem "Rocznika Chojeńskiego" i założeniem Stowarzyszenia Historyczno-Kulturalnego "Terra Incognita".
Spotkanie w dębnowskiej bibliotece było kolejnym dowodem, że wielkim historycznym błędem był w latach 1997-98 brak porozumienia władz Chojny i Dębna w sprawie utworzenia wspólnego powiatu. W rezultacie decyzją rządu Dębno znalazło się w powiecie myśliborskim, a Chojna w gryfińskim, z którym nigdy nie łączyły jej bliższe więzy, a dzieliła nie tylko granica administracyjna, ale nawet państwowa (między Pomorzem a Nową Marchią, a potem Brandenburgią).

Lech Łukasiuk
Wielkim walorem książki "Dębno w latach 1945-1948" są przytaczane liczne dokumenty (także ich reprodukcje) z tamtego czasu, sporządzane przez polską administrację. Są to m.in. odezwy do ludności polskiej i niemieckiej, raporty w sprawie demografii, sytuacji społecznej i problemów z zaopatrzeniem. Do sierpnia 1945 roku słowa "Niemiec" czy "Niemcy" pisano w nich celowo małą literą. W całej Polsce wyrażano w ten sposób nienawiść do niedawnych okupantów i wrogów. W książce nie mogło rzecz jasna zabraknąć rozdziałów o wysiedleniach ludności niemieckiej oraz o polskim osadnictwie wojskowym i cywilnym.

31 stycznia 1945 roku radzieckie czołgi przedarły się od strony Myśliborza. Dębna (ówczesnego Neudamm) nie minęła fala samobójstw, wywołanych panicznym strachem przed agresją i gwałtami czerwonoarmistów. Córka ewangelickiego proboszcza miasta Friederike Feldhahn wspomina np., jak tego dnia powiesiła się cała pięcioosobowa rodzina piekarza. Starosta Reuscher z kolei opisuje, jak żona radcy Wasy została zgwałcona, mimo że wcześniej została poważnie ranna. Parę godzin później płonęło już wiele domów w mieście, zaczęły się masowe grabieże, zabójstwa i gwałty. Jeszcze na początku lutego mianowano radzieckiego komendanta wojennego, który powołał do pomocy prowizoryczny niemiecki zarząd miasta z niemieckim burmistrzem, a także rejonowych porządkowych niemieckich (obmannów), którzy nosili czerwone opaski. Tak było do maja. W Chojnie komendantem powiatowym był płk Tichanow. Na tych poniemieckich terenach radziecką zdobyczą wojenną stawał się prawie cały majątek i dopiero po decyzjach konferencji w Poczdamie 2 sierpnia 1945 r. przestała to być radziecka strefa okupacyjna. Jednak w umowie wykonawczej z 16 sierpnia Polska zyskała prawo jedynie do 15 procent nadających się do użytku urządzeń przemysłowych.

Pierwsza administracja polska miała charakter przysyłanych na te tereny grup operacyjnych. Do powiatu chojeńskiego (wówczas Chojna nazywała się przejściowo Królewiec nad Odrą) przyjechała ona 2 maja na czele z pełnomocnikiem rządu Józefem Bigosiem. W skład grupy wchodził też Juliusz Dzięciołowski, który 14 maja został pierwszym polskim burmistrzem Dębna. Tego dnia rozwiązał on niemiecki zarząd miasta (oczywiście za zgodą radzieckiego komendanta), a w odezwie do ludności polskiej zaapelował, by natychmiast stanąć "w szeregach pionierów tworzących Polską Rzeczywistość [pisownia oryginału] na prastarych ziemiach piastowych". "Osiedlajcie się po miastach i wsiach, uruchamiajcie fabryki, warsztaty pracy i przejmujcie gospodarstwa rolne jako prawi dziedzice Chrobrych i Krzywoustych" - pisał burmistrz.

26 maja 1945 roku Dębno miało 244 polskich mieszkańców i 5725 niemieckich. 18 czerwca było ich odpowiednio: 351 i 5142, a 31 sierpnia 2189 Polaków i 830 Niemców. Jedną z pierwszych decyzji burmistrza Dzięciołowskiego było już 13 maja wprowadzenie obowiązku pracy dla Niemców w wieku od 16 do 60 lat bez różnicy płci. Radny Kazimierz Andrzejewski na posiedzeniu Tymczasowej Rady Miejskiej 19 lipca wskazywał na nadmierne posługiwanie się Niemkami w pracach domowych i prywatnych - zarówno przez Polaków, jak i wojskowe władze radzieckie. W tym samym miesiącu Tymczasowy Zarząd Miejski zdecydował (podobnie jak w wielu innych miastach) o utworzeniu specjalnej dzielnicy dla ludności niemieckiej. Mieściła się przy ul. Wiesława i 8 Maja (dziś Jana Pawła II i Ofiar Katynia). Mimo to - jak piszą Łukasiuk i Lewandowski - po początkowym wyludnieniu (wskutek zarządzonej przez władze hitlerowskie pod koniec działań wojennych przymusowej ewakuacji oraz w rezultacie ucieczki przed Armią Czerwoną), liczba Niemców rosła. Dlatego Zarząd Miejski, w porozumieniu z komendantem wojennym, zarządził wysiedlenie Niemców niebędących stałymi mieszkańcami. Część wyjeżdżała samorzutnie, w czym nie przeszkadzano. Burmistrz wprowadził dla Niemców godzinę policyjną - najpierw od 22, a w sierpniu już od 20, natomiast 18 sierpnia 1945 r. zarządził, że "wszyscy Niemcy mają założyć i nosić na lewym ramieniu białą opaskę - niezastosowanie się będzie surowo karane". Jak czytamy w książce "Niemcy w Polsce 1945-1950. Wybór dokumentów", wprowadzenie takiego obowiązku rozważano także w Szczecinie, ale "w końcu jednak odstąpiono w obawie, że podkreśliłby on tylko liczebną przewagę Niemców w tym mieście. Aby tego rodzaju próby dyskryminacji nie wywołały za granicą negatywnych opinii o Polsce, 22 listopada 1945 r. Ministerstwo Administracji Publicznej zakazało tego rodzaju praktyk" (t. III pod red. W. Borodzieja i H. Lemberga - Warszawa 2001).

Łukasz Lewandowski
Zorganizowane wysiedlenia Niemców rozpoczęły się w 1946 r. W pierwszym transporcie 21 marca wysiedlono z Dębna 135 osób, a w drugim, 9 lipca - 200. Pozostawiano tylko potrzebnych fachowców. 12 i 13 sierpnia 1947 r. przeznaczono do wysiedlenia 1000 Niemców (doprowadzonych także z terenu powiatu). Bagaż nie mógł przekraczać 40 kg. Łukasiuk i Lewandowski piszą, że ze sprawozdania Powiatowego Oddziału Państwowego Urzędu Repatriacyjnego wynika, iż Niemcy utracili część bagaży w drodze do punktu zborczego, co może świadczyć o rabunkach.

Polskie osadnictwo na ziemiach pozyskanych zaczęło od tzw. okresu pionierskiego, niezorganizowanego, który trwał od momentu zdobycia tych terenów do października 1945. Potem, dzięki funkcjonowaniu Państwowego Urzędu Repatriacyjnego (który zajmował się także wysiedleniem Niemców), zaczęło się osadnictwo zorganizowane. Wtedy też zaczęły przyjeżdżać duże grupy Polaków zza Buga, obok przybyszów z Polski centralnej oraz reemigrantów z Zachodu. Cały powiat chojeński, jako leżący w pasie granicznym, przeznaczono pod osadnictwo wojskowe. Na czele Powiatowego Komitetu Osiedleńczego stanął starosta Józef Matusiak. Oto jak opisywał tzw. repatriantów wschodnich kierownik oddziału PUR w Dębnie Lech Jełowicki w sprawozdaniu z 18 lutego 1946 r.: "Są to ludzie na ogół bardzo zubożali i wymęczeni. Nie posiadają żadnych zasobów gotówkowych, odzieżowych, jak i sprzętu domowo-gospodarskiego. Pracą osadniczą nie wykazują zbyt wielkiego zainteresowania, ani też nie zdradzają chęci do uprawy ziemi w większej ilości. Niejednokrotnie są to ludzie niezadowoleni z obecnych warunków, wspominając pozostawione żyzne czarnoziemy w porównaniu z mało urodzajną tutejszą glebą. W ogóle uważają pobyt na tutejszym terenie za czasowy, dlatego też nie przykładają specjalnej wagi do zagospodarowania się. Charakteryzuje ich zaniedbanie w ubiorze, brak czystości w domu i w gospodarstwie. Do otrzymanych poniemieckich maszyn rolniczych odnoszą się nieufnie, pragnąc uprawiać ziemię dotychczasowymi, prostymi narzędziami. Inwentarza żywego własnego posiadają bardzo mało. Wśród tej grupy repatriantów istnieje pewien procent Ukraińców wrogo usposobionych do Polaków. Dostali się tu drogą repatriacji za fałszywymi dokumentami". W części sprawozdania zatytułowanej "Praca nad zorganizowaniem społeczeństwa" kierownik Jełowicki pisał: "Element znajdujący się na tutejszym terenie przedstawia dużą różnorodność, o różnych obyczajach, o rożnym poziomie intelektualnym i kulturalnym. Ludność ta obecnie po zetknięciu się nawzajem się poznaje, wymienia swoje poglądy, organizuje się w wspólnym interesie wybierając spośród siebie przewodników, którzy z biegiem czasu staną się przodownikami w życiu społecznym, gospodarczym a nawet kulturalnym".

Dębnowscy autorzy osobne rozdziały swej książki poświęcają szkolnictwu i sportowi oraz początkom Kościoła katolickiego w Dębnie. Pełnomocnik rządu 5 czerwca 1945 roku postuluje w raporcie dla swych zwierzchnich władz "skierowanie duchowieństwa na teren tutejszy, by zaspokoić potrzeby religijne osadników". Pisze też, że "ludność powiatu ubiega się o dalsze przekazywanie kościołów, lecz ze względu na brak księży przekazywanie gmachów kościelnych na terenie tutejszego powiatu się nie odbywa". Ale były i takie sytuacje, że rynek w Dębnie, który w 1945 roku nosił już nazwę placu Zbawiciela, przemianowano później na plac... Światowida, czyli dawnego pogańskiego bóstwa Słowian połabskich.

Za jedną z najbardziej palących spraw uznano ustalenie polskich nazw miejscowości. Nadzór nad tym sprawował Instytut Zachodni w Poznaniu, który część takich nazw opracował jeszcze przed wojną, nawet dla terenów na zachód od Odry. Mimo to nazwy ewoluowały. Oto kilka przykładów: Königsberg - Władysławsko - Królewiec - Chojnice - Chojna, Neudamm - Dąb Nowy - Dębno, Bärwalde - Barwica - Mieszkowice, Zehden - Seden - Cedynia, Zorndorf - Aleksandrów - Sarbinowo, Bärfelde - Barwica Mała - Smolnica. Ponadto na zmieniające się często nazwy urzędowe nakładały się nazwy używane spontanicznie przez osadników, np. zanim niemiecki Zicher stał się Cychrami, używano nazw: Wesołówka, Czachory, Marianówka, Czochry, Czychry.

Pierwszą polską uroczystością patriotyczną w Dębnie była 15 sierpnia 1945 r. akademia "ku czci Stolicy i ofiar powstania warszawskiego 1944 roku". Jak czytamy w sprawozdaniu burmistrza Dzięciołowskiego do starosty, szef osadnictwa wojskowego na powiat Chojnice (tak się już wtedy nazywała Chojna) mjr Misztal w przemówieniu "złożył hołd ofiarom bohaterskiego powstania", ale jednocześnie "napiętnował zbrodniczą politykę dowództwa AK i kliki sanacyjnej z Londynu". Jak czytamy dalej, "recytację wiersza Heleny Jaworskiej pt. >>Odwet<< wygłosił ob. Dzięciołowski. Ob. Zofia Muclowa odegrała na fortepianie menuet J. Paderewskiego, następnie obywatelki Łucja Freitażanka i Zofia Muclowa odegrały na cztery ręce walc Szopena Es-dur, którego wykonanie stało na wysokim poziomie zarówno pod względem techniki jak i uczuciowym".

Książkę na zlecenie stowarzyszenia "Nasz Region" w Dębnie wydało gorzowskie wydawnictwo Sonar. Liczy niespełna 100 stron. - Samo się cisnęło, by była ona obszerniejsza. Dlatego wydana została jako część pierwsza - mówi L. Łukasiuk.
Czekamy więc na następne części.
Tekst i fot. Robert Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska