Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 14 z dnia 05.04.2011

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Mieszkowice i Zielin pożegnały Małysza
Europa wygnańców
FIFArt na start
Powiatowe drogi pod króciutką kołdrą
Na taras nie teraz
Emocje z funduszem sołeckim
Finały za nami
Czar Paryskiego Wróbelka
Młody teatr
Sport

Europa wygnańców

Jak już zapowiadaliśmy, w najbliższy piątek 8 kwietnia o godz. 18 w bibliotece w Chojnie rozpocznie się spotkanie z prof. dr. hab. Janem M. Piskorskim, który będzie mówił o przesiedleniach i uchodźcach w dwudziestowiecznej Europie. O tym właśnie jest jego najnowsza książka „Wygnańcy”, którą będzie można na miejscu zakupić. Wstęp wolny. Organizatorem jest Miejska Biblioteka Publiczna we współpracy ze Stowarzyszeniem Historyczno-Kulturalnym Terra Incognita w Chojnie.

Książka „Wygnańcy” napisana jest językiem, z którego Jan M. Piskorski słynie: przejrzystym i dostępnym, a jednocześnie bez uszczerbku dla warsztatu naukowego. Esej historyczny to na Zachodzie gatunek ważny, uznany i częsty. U nas jeszcze mało popularny i nierzadko lekceważony przez część zawodowych historyków. Wrażenie robi erudycja Piskorskiego z jednoczesną dbałością o podawanie źródeł - przede wszystkim naukowych i archiwalnych, ale nie tylko. Usłyszałem zarzut, że autor powołuje się także na literaturę piękną. Ale w eseju historycznym to żadna wada. Bo - moim zdaniem - jeśli świadkowie historii dzielą się swą refleksją w powieści, jak np. Lenz piszący o Prusach Wschodnich, Iwaszkiewicz o Ukrainie czy Vonnegut o bombardowanym Dreźnie albo gdy Jasmila Žbanić kręci fabularny film „Grbavica” o niedawnym dramacie mieszkańców Sarajewa, to są to źródła co najmniej tak samo wiarygodne, jak „obiektywne” wspomnienia, reportaże czy filmy dokumentalne, które często bywają - mówiąc oględnie - mocno kreacyjne. Sam Piskorski, cytując Remarqua, zauważa, że jego „uchodźcze powieści mówią czasami więcej o tułaczce i niedoli europejskich niechcianych niż sążniste opracowania naukowe”.

Nieznane wygnania
Piskorski kreśli szeroką panoramę XX-wiecznych przymusowych migracji. Dostrzega płynną granicę między migracjami dobrowolnymi a przymusowymi. Psuje nasze dobre samopoczucie jako Europejczyków, przypominając, że „doświadczenie wymuszonego uchodźstwa na skalę masową jest zjawiskiem pierwotnie europejskim, nie inaczej niż doświadczenie kominów Auschwitz i śniegu gułagów”. W XX wieku deportacje, ewakuacje, ucieczki lub wygnania (nie licząc emigracji z powodów ekonomicznych, głównie do USA) dotknęły co najmniej 80 mln Europejczyków.

Autor pisze o niemal nieznanych w Polsce dramatach na Bałkanach, poprzedzających I wojnę, którą początkowo określano jako III wojnę bałkańską. Ówczesne wydarzenia obfitowały w krwawe i masowe czystki etniczne, internowania. Mimo że rozgrywały się na pograniczu Europy i Azji (jednym z głównych bohaterów na scenie była Turcja), to mówienie o azjatyckim okrucieństwie będzie nie na miejscu, gdyż - jak pisze Piskorski - „prawdziwe źródło konfliktów w tym regionie leży poza nim, mianowicie w szerzeniu się idei nacjonalizmu typu zachodnioeuropejskiego”, czyli modelu państwa jednorodnego etnicznie.
Pierwsza wojna to nie tylko znane nam okopy Verdun i użycie gazów bojowych, ale też - mniej znane - masowe internowania i wygnania. Na to nałożyły się potem skutki rewolucji w Rosji, która najszybciej rozpoczęła internowania. „Jeszcze w lipcu 1914 r. aresztowano i odesłano w głąb kraju 330 tys. poddanych Niemiec i Austro-Węgier. Aby zrobić dla nich miejsce, musiano jednocześnie wysiedlić dalej na wschód wielu mieszkańców wschodniej Rosji europejskiej i zachodniej Syberii. Zaraz potem podjęto deportacje Żydów polskich, wywożonych nierzadko wraz z ludnością niemiecką”. Z kolei „uderzenie Niemiec na Belgię wyrzuciło z domów w ciągu trzech miesięcy prawie 1,5 mln mieszkańców” - czytamy w „Wygnańcach”. A to zaledwie dwa przykłady.
Jak widać, również polskie ziemie były wówczas świadkiem masowych okrucieństw i przepędzania milionów ludzi, ale w naszej pamięci zbiorowej zostało to przyćmione przez odzyskaną wtedy niepodległość. To dobra ilustracja diametralnych różnic między narodowymi pamięciami, bo dla nas I wojna kojarzy się z końcem ponad 120-letniej niewoli, a dla społeczeństw Zachodu do dziś jest symbolem bezsensownej śmierci milionów żołnierzy.

Wypędzeni zamieszkali w domach wypędzonych
Oczywiste jest, że dużą część książki zajmuje II wojna (w której największą grupą ofiar byli mieszkańcy ZSRR i cywile z Polski), a także wydarzenia ją poprzedzające i jej następstwa. Są to sprawy, o których wiemy stosunkowo więcej, choć cały czas zbyt mało. Piskorski jako być może jedyny polski historyk staje twarzą w twarz w dyspucie z Eriką Steinbach. Jest jednym z naszych najlepszych znawców Niemiec i spraw polsko-niemieckich. O milionach Niemców, muszących po 1945 r. opuścić swe domy wskutek zmiany granic, pisze: „Odrzucając zasadę odpowiedzialności zbiorowej, nie można atoli popadać w drugą skrajność - zasadę kolektywnej niewinności... Niezależnie od ogromu cierpień poszczególnych uchodźców, którego nikt rozsądny nie neguje, historyk musi zapytać o odpowiedzialność polityczną oraz odpowiedzialność sprawczą tych wszystkich »zwyczajnych« Niemców, którzy w doświadczeniu narodowosocjalistycznym brali żywy udział i nierzadko przez długie lata korzystali z jego owoców... Bardziej niewinny niż niejedna kobieta mógł być, i zapewne był, ten czy ów niemiecki żołnierz, który przecież nie zawsze szedł na wojnę ochoczo... Czy mniej winni od młodego i zaciągniętego na front żołnierza byli starsi nauczyciele czy księża, którzy go przygotowywali mentalnie do udziału w wojennym bestialstwie i nierzadko wiedli prym wśród osób demonstracyjnie źle odnoszących się do pracujących na miejscu robotników przymusowych?”.

W Polsce prawie nikomu nieznany jest los 6,5 miliona niemieckich wygnańców po dotarciu za Odrę. Piskorski pisze: „Jednym z najważniejszych i najmniej przez uchodźców spodziewanym doświadczeniem jest głęboko skrywana przez narodowych bajarzy niechęć otoczenia, z jaką się spotykają w swoich ojczystych krajach po ucieczce czy wygnaniu”. Uchodźców z byłych wschodnich terenów Rzeszy ich rodacy uczynili kozłem ofiarnym, wmawiając sobie i im, że to ci Niemcy ze wschodu najbardziej wspierali Hitlera, więc spotkała ich sprawiedliwa kara. Określali ich też pogardliwie jako... „Polaczków”. Ot, kolejny paradoks historii. W przeciwieństwie do polskich przesiedleńców, nie czekały na nich puste domy. Nie czekało nic poza biedą, głodem i wrogością rodaków. Dopiero alianci wymusili na władzach niemieckich pomoc materialną.
Ale i my możemy coś powiedzieć o traktowaniu uciekających zza Buga rodaków. „Polskich uchodźców z Kresów Wschodnich, pomimo wszystkich apeli Kościoła i działań podejmowanych przez rząd centralny, na ziemiach tzw. Polski dawnej na ogół nikt nie chciał” - pisze Piskorski i przytacza hasła: „Pomorze dla Pomorzan”, „Wielkopolska dla Wielkopolan”. Kolejny chichot historii: profesor przypuszcza, że Pomorzanie i Wielkopolanie chętniej niż Zabużan zaakceptowaliby „własnych” folksdojczów (jeśli nie narazili się Polakom podczas okupacji).

Rzecz jasna polskim losom Piskorski poświęca wiele miejsca, bo Polacy - obok Niemców - stanowili w czasie wojny i później największą grupę przymusowych migrantów. Byli bezpośrednimi ofiarami dwóch wielkich totalitaryzmów: stalinowskiego i hitlerowskiego. A jako osadnicy na Ziemiach Zachodnich, „wypędzeni mieszkali w domach wypędzonych” - przytacza trafną opinię profesor. Polskie losy syberyjskich zesłańców i uciekinierów zza Buga są nam lepiej znane, więc nie ma potrzeby się tu rozpisywać i odsyłam do książki, gdzie jest także sporo faktów zaskakujących, niepasujących do stereotypowych wyobrażeń o stosunkach między Polakami, Niemcami i Rosjanami tuż po zakończeni wojny.
W sprawie wysiedleń Niemców Piskorski stawia kropkę nad i: „Trudno mi być adwokatem przymusowych przesiedleń, ale tym trudniej mi jako historykowi nie zauważyć, że są sytuacje wyjątkowe, które wymagają odpowiednio wyjątkowych kroków. Najlepiej widać to w medycynie, gdzie czasami rozwiązaniem optymalnym jest obcięcie ręki czy nogi, gdyż inaczej pacjent umrze na toczącą go gangrenę”. Autor pyta też (chyba retorycznie), czy decyzja o powojennych przesiedleniach kosztowała więcej istnień ludzkich niż ich ewentualne zaniechanie.
Przekonanie, że wysiedlenia Niemców były mniejszym złem, jest mi bliskie. Uzupełnić je wypada o refleksję, że w sensie moralnym mniejsze zło to jednak zło, a nie dobro. I z tym obciążającym nas złem musimy sobie jakoś poradzić, indywidualnie i zbiorowo.

Żywe ruiny
W „Wygnańcach” jest też o psychicznych skutkach wojny, które uświadamiamy sobie lepiej dopiero od niedawna, w dużej mierze dzięki książkom Jana Tomasza Grossa. Piskorski cytuje księdza Kazimierza Żarnowieckiego, który pisał we wrześniu 1945 r. w tygodniku „Pionier Szczeciński” o kataklizmie moralnym i postulował jako najpilniejszą odbudowę „żywych ruin”. Bo wojna i przemoc „deprawuje nie tylko sprawców, ale również biernych obserwatorów, a nawet ofiary” - uważa Piskorski. Dodajmy, że teza o wywołanym przez okupację spustoszeniu moralnym w polskim społeczeństwie to w tej chwili główny argument polemistów Grossa. Tyle że ci sami polemiści do niedawna twierdzili, że polskie społeczeństwo godnie zdało wojenny egzamin z etyki.
Notabene zjawiska, o których pisał Gross w „Strachu”, były - co czytamy w „Wygnańcach” - uniwersalnym zjawiskiem we wszystkich krajach: gdy uchodźcy lub ocaleńcy wracali do swych domów, spotykali się z wrogością tych, którzy przejęli ich majątek i domy. Piskorski cytuje włoskiego ambasadora w Warszawie z 1946 r.: „Żydzi od pierwszych dni oswobodzenia padają nieustannie ofiarą aktów gwałtu i morderstw”, głównie z motywów majątkowych. I dodaje już sam: „Antysemityzm w Europie powojennej raczej się nasilał, niż słabł, bazując wszędzie na zawiści oraz obawach co do zwrotu majątku”. Fakt, że gdzie indziej było podobnie jak w Polsce, dla wielu z nas stanowi dziś podstawowe wytłumaczenie. Ale w dokonaniu dojrzałego rachunku sumienia to na pewno nie pomaga.

Książka kończy się jugosłowiańskim postscriptum (liczba uchodźców w wyniku krwawych czystek w latach 90. wyniosła 4-5 milionów). Autor zastanawia się, czy ten bardzo świeży i szokujący przykład nauczył nas czegokolwiek i „czy konflikty, które rozsadziły Jugosławię, są istotnie obrazem z przeszłości Europy, czy może raczej ilustrują jej przyszłość”.
Ale są nie tylko gorzkie wnioski. Piskorski uważa, że „migracje, nawet przymusowe, są solą dziejów... Burzą zastane struktury, wprowadzając na ich miejsce nowe... Wszelki koniec oznacza zarazem początek”.
Jesteśmy właśnie świadkami i głównymi bohaterami tego procesu, żyjąc i tworząc od podstaw pogranicze polsko-niemieckie w miejscu, w którym go nie było.

Przypominamy: piątek 8 kwietnia o godz. 18 w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Chojnie spotkanie z prof. Piskorskim i jego książką „Wygnańcy”.
Robert Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska