Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 19 z dnia 10.05.2011

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
„Wygnańcy” zauważeni
Wystarczy być
Uczmy (się) historii regionu
Wdzięczność dla strażaków
Rajd śladami waldensów
Minister nagradza POMOT
Rezygnacja radnej
Noc Muzeów w Cedyni
Dziecięce obrazy w Szczecinie
Pieszo wzdłuż granic Polski
Pobiegajmy razem!
Sport

Wystarczy być

Niektórzy odradzali mi ten wyjazd, mówiąc: „Po co tam jedziesz? Umęczysz się, nic nie zobaczysz, będą nieprzebrane tłumy. Przed telewizorem będziesz miał wszystko jak na dłoni”. Często słyszy się takie opinie od osób wygodnych, którzy nie zaznali smaku przygody, uczestniczenia w imprezie, przeżycia czegoś niezwykłego. Przecież nie trzeba tłumaczyć, że to są zupełnie inne doznania. Różnica jest taka, jak między oglądaniem atrakcyjnego dania w kolorowym magazynie kulinarnym a konsumowaniem tej potrawy w ekskluzywnej restauracji. Wszyscy uczestniczy naszej wycieczki-pielgrzymki stwierdzali, że absolutnie nie żałują swej decyzji, mają moc niecodziennych wrażeń, chociaż zgodnie z przewidywaniami, nikomu nie udało się dotrzeć na plac św. Piotra.

Trzeba tam być
Słyszałem niejednokrotnie stwierdzenie, że takiego wydarzenia nie można pominąć, bo to historyczna, niepowtarzalna chwila i trzeba tam być. To prawda. Czuło się coś niezwykłego. Te wielobarwne, nieprzebrane tłumy ludzi, zdążające ze wszystkich stron świata w kierunku bazyliki Piotrowej, wypełniały nas dumą i radością, że to wszystko w hołdzie dla Wielkiego Rodaka. Ponadto w dniach 1-3 maja Polacy opanowali Rzym i okolice. W Asyżu mieliśmy trudności ze znalezieniem cudzoziemca. Nieraz to było nawet śmieszne, bo Polacy, którzy dopiero tu dotarli, pytali nas po angielsku o drogę. Inna sytuacja: grupa pań zawzięła się, by wysłać stamtąd widokówki, ale im się nie udało, bo wykupiono wszystkie znaczki.
Beatyfikacja w stylu włoskim
Uroczystość beatyfikacyjną Włosi przygotowali według swojej receptury. Zapewne wszystko to, co działo się na placu św. Piotra, było dopracowane perfekcyjnie, ale poza jego obrębem panowała wolna amerykanka. Każdy radził sobie jak mógł i mimo dobrych chęci, nie sposób było doszukać się oznak przemyślanej organizacji. Staliśmy mniej więcej 500 m od bazyliki, na niewielkim placyku, gdzie ustawiono telebim. Był on tak usytuowany, że tylko koszykarz grający co najmniej w I lidze mógł po wyciągnięciu szyi coś zobaczyć. Wokół placu stały wielopiętrowe budynki i wystarczyło to urządzenie tam gdzieś zainstalować, aby wszyscy mieli komfort wizualny. Ale Włosi na to nie wpadli. To jeszcze nic. Najgorzej było z toaletami. Tutaj niedoświadczeni pielgrzymi mieli trudności podobne do rajdowców w słynnym Rajdzie Dakar, gdy ktoś wypadnie z trasy i chce poszukać wody. Nie sposób było dotrzeć do tego przybytku. Nie chcę wchodzić w szczegóły, bo można byłoby „elaborat rzymski” stworzyć na ten temat. Krótko ujął to zakonnik z naszej wycieczki: „Szukając kibla, zwiedziłem pół Rzymu”. Zajęło mu to ponad godzinę. Miał szczęście, bo niektórzy zostawiali mokre plamy w miejscach zupełnie przypadkowych.
W czasie samej uroczystości beatyfikacyjnej mszę zakłócały przeraźliwe dźwięki karetek pogotowia, bo w takim tłumie często ktoś niedomagał i trzeba było go ratować. Organizatorzy jednak nie zabezpieczyli tras ewakuacji i karetka wjeżdżała w tłum, torując ogłuszającym dźwiękiem drogę. Kto nie ustąpił, tracił słuch. Na początku byliśmy trochę przerażeni i zdegustowani tą sytuacją, ale gdy zobaczyliśmy bezgranicznie zadowolonych, uśmiechniętych gospodarzy, to szybko nam się ten nastrój udzielił. Summa summarum nic strasznego się nie stało i chyba wszyscy przeżyli. My 90 proc. energii i intelektu angażowaliśmy w to, żeby się nie pogubić. Na początku, gdy rzeka ludzi wylała się ze stacji metra, stwierdziłem, że dzisiaj będzie jeden beatyfikowany i 10 tys. zaginionych. Chyba jednak nie było tak źle, bo skoro z naszej grupy nikt nie zginął, to gdzie indziej było podobnie.

Uroki Wiecznego Miasta
Po uroczystości mieliśmy parę godzin na zwiedzanie. Chociaż wszyscy byli bardzo zmęczeni wielogodzinną wędrówką do celu i brakiem komfortu podczas mszy beatyfikacyjnej, to jednak urok rzymskich osobliwości wynagrodził te trudy. Było ciepło, słonecznie i turyści rozeszli się na tyle, że można było swobodnie spacerować i podziwiać cuda architektoniczne. Ci, którzy byli w Rzymie po raz pierwszy, nie ukrywali zachwytu.

Polski Asyż i fan metalu
2 maja zwiedzaliśmy Asyż. Jak już wspomniałem, miasteczko przerodziło się w polskie sanktuarium. Bazylika św. Franciszka to unikalna perełka (XIII wiek) bezcennych fresków. Nawet nie będąc koneserem tego typu malarstwa, można się zachwycić przepychem barw, mnogością scen z życia słynnego Biedaczyny, obrazkową historią tamtych czasów. To swoisty komiks na ścianach i sklepieniu świątyni. A św. Franciszek? Ileż krąży o nim legend, a może prawdziwych zdarzeń? Ileż jest książek, filmów poświęconych tej postaci. Po bazylice oprowadzał nas polski franciszkanin - bardzo inteligentny młody człowiek o dużej wiedzy i nieszablonowych poglądach. Posługiwał się doskonale językiem włoskim i angielskim. W czasie zwiedzania zobaczył „krewniaka” zakonnego i wpadli sobie w objęcia. Jak nam potem zdradził, był to kompan z metalowego zespołu, w którym kiedyś grali. Od razu nasunęła mi się analogia ze św. Franciszkiem, który jak na tamte czasy też był niepokornym odmieńcem. Kto u nas zakonnika kojarzy z fanem metalowej muzyki?
Samo miasteczko jest unikalne. To zwarta bryła średniowiecznych budowli posadowionych na skale, poprzedzielana wąziutkimi, stromymi i krętymi uliczkami. Chodzi się jak w labiryncie.
W Asyżu
Cudowna postać św. Klary
Druga słynna bazylika Asyżu to świątynia św. Klary – naśladowczyni św. Franciszka. Tam, oprócz podobnie cennych fresków, jest cudowna (w rzeczywistości i w przenośni) postać świętej, której ciało nie uległo od tylu wieków rozkładowi. Umieszczona w kryształowej gablocie św. Klara wygląda jak śpiąca lalka.

Alpy i Toskania
Jadąc do Włoch trasą przez Niemcy i Austrię, przecinamy masyw potężnych Alp. W obydwie strony podróżowaliśmy (autokarem) w dzień, podziwiając przez kilka godzin niesamowite widoki. Niektórzy mówili, że tylko dla tej frajdy opłacałoby się odbyć taką podróż. Lśniące w słońcu ośnieżone szczyty, malownicze przełęcze z górskimi potokami, rozległe zielone wyżyny z pasącym się bydłem, dziesiątki tuneli, mostów, zamków przyklejonych do skał itp. Równie malownicze są tereny górzystej Toskanii, gdzie porośnięte kwitnącymi krzewami wyżynne stoki wyglądają jak wypielęgnowane ogrody.
Alpejskie widoki
Duch pielgrzymki
Chociaż oficjalnie nasz wyjazd nie był pielgrzymką, bo organizowało go szczecińskie biuro podróży, to jednak charakter tej wycieczki był inny niż zazwyczaj. Grupa była bardzo uduchowiona, a ponadto o tę sferę zadbał młodziutki, taktowny, sympatyczny kapłan Marcin Nockowski (wikariusz z Wołczkowa), pochodzący z Mieszkowic. Pilotem był (i świetnie sobie radził) absolwent wydziału turystyki Uniwersytetu Szczecińskiego Jacek Woch. Drugim bliźniaczym autokarem „dowodził” kolega pana Jacka - absolwent chojeńskiego LO i US Piotr Ostrowski z Góralic.
Tekst i fot. Tadeusz Wójcik


Beatyfikacja Jana Pawła II

Odmienił duch oblicze i ziemi, i kraju.
Czerpiemy głębię słowa z papieskich ruczajów,
szeptając „Zdrowaś Mario” we wszystkich językach
temu, który odrodził słowo Magnifikat.

Znaczone pokolenie papieską przemianą,
po dwukrotnym konklawe, w którym to wybrano
młodą myśl z tradycyjnym rozumieniem Boga,
choć miała wschodni akcent i była uboga.

„JP II pokolenie” uczone pokory,
postrzelone w zamachu, zwrócone ku chorych,
drżącym ciałem i głosem przez ojca wspierane,
ostatecznie scalone przez grób z Watykanem.

Wyróżnienie przez kościół - beatyficare.
Formalność, jakby bez niej nie było Go wcale.
Jakby Świata nie zmieniał i go nie jednoczył,
jakby nie był już sankto, gdy po ziemi kroczył.

DoDoHa - 27.04.2011, Chojna

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska