Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 26 z dnia 28.06.2011

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Wakacyjne zauroczenie
Jeden kraj, różne wyroki
Widuchowa: budżet rozliczony
Blues dla niewielu
Czy dotować policję?
Mieszkowickie Dni Kultury i Przyjaźni - Aktywni Razem - Mieszkowice 2011
Goście Jarmarku Widuchowskiego
Königsberg i Chojna w obiektywie
Spotkanie ziomków w Mętnie
Konny zwiadowca (5)
Hydrozagadka już bez tajemnic
Sport

Konny zwiadowca (5)

Lenino i Warszawa
Kolejny odcinek rozmowy z Marianem Kołaczykiem z Morynia, który z syberyjskiej zsyłki zgłosił się do tworzącej się I Dywizji WP i przeszedł z nią cały szlak bojowy

„Gazeta Chojeńska”: - Co się Panu utrwaliło w pamięci z bitwy pod Lenino?
Marian Kołaczyk: - Że był paskudny teren, rowy, jakieś bagna. Była też rzeczka, którą musieliśmy przepłynąć. Nawet nie szeroka, bo miała zaledwie kilka metrów, ale głęboka. Szliśmy bardzo szybko. Za szybko i ruska artyleria już zaczęła nas ostrzeliwać, bo nie przestawili celowników. Doszliśmy do trzeciej linii niemieckiej, ale nie mieliśmy wsparcia z rosyjskiej strony i musieliśmy się wycofywać, bo nas Niemcy okrążali. Tak więc co zdobyliśmy, to prawie wszystko musieliśmy oddać.
Medal za Lenino
- Był Pan ranny. Kiedy to się stało?
- Już na drugi dzień, przy następnym ataku. Moździerz rozerwał się 6-8 metrów ode mnie i roztrzaskał mi udo. Całe szczęście, że nie pogruchotał kości, ale odłamek był bardzo duży. Po operacji miałem wielką ranę na wylot, bo łatwiej było to żelastwo wyciągnąć z drugiej strony. Uszkodziło mi nerwy, bo z lewej strony aż do kostki nie mam do tej pory czucia w nodze. Zaliczono mnie do ciężko rannych i miałem być przetransportowany samolotem wraz z innymi do Moskwy, ale przez parę dni tak wiało, że samolot nie mógł lądować. Zostałem więc w pobliskim szpitalu w Monarstywszczynie. Byłem tam prawie 4 miesiące.
- Wrócił Pan do tej samej jednostki?
- Bardzo chciałem, bo tam był mój brat i znajomi, ale powiedzieli mi, że ze starych już tam nikogo nie ma i dali mnie do artylerii pułkowej. Nie byłem jednak artylerzystą, bo wkrótce zrobili mnie łącznikiem między sztabem pułku a sztabem dywizji.
- Gdzie przekraczaliście obecną granicę Polski?
- Nie pamiętam tamtych miejscowości, ale mieliśmy ciężką przeprawę przy forsowaniu Bugu. Potem poszliśmy na Lublin i tam także były zacięte walki. Byłem ranny po raz drugi, bo z niemieckiego samolotu puścili serię i dostałem w ramię. Z Lublina szliśmy na Dęblin. Pamiętam, jak Niemcy w popłochu uciekali przez most na Wiśle. W okolicy Dęblina staliśmy jakiś czas nad Wisłą, a potem ruszyliśmy w kierunku Warszawy. Teren bardzo płaski i odkryty, więc widać było wszystko jak na dłoni. Dotarliśmy aż do Zielonki pod Warszawą i tam staliśmy do styczniowej ofensywy.
Medal za wyzwolenie Warszawy
- W międzyczasie było powstanie warszawskie. Jakie wieści do was dochodziły?
- Cóż taki żołnierz mógł wiedzieć? Warszawiacy mówili: „My nie chcemy komunistów!”. A pan przecież wie, za co Berlinga zdjęli z dowództwa. Za to, że samowolnie rzucił jeden batalion do pomocy powstańcom. W tym batalionie był mój brat Bronek. Miał poniekąd szczęście, bo dostał się ranny do niewoli (miał roztrzaskaną rękę) razem z ocalałą siedemdziesiątką, a resztę Niemcy wytłukli. Trzem udało się nago przepłynąć przez Wisłę i wrócić, ale potem byli tak maltretowani na przesłuchaniach, że mówili, iż lepiej byłoby tam zostać i zginąć. Ja w międzyczasie zmieniłem formację, bo z artylerii pułkowej dali mnie do konnego zwiadu. I znowu byłem formalnie zwiadowcą, lecz nadal pozostałem łącznikiem pułku ze sztabem dywizji. Dali mi fajnego wierzchowca. To taki mały sybirak - mongolski konik, bardzo wytrzymały i mało wymagający. W Mongolii zimuje w stepie i potrafi suchą trawę spod śniegu wygrzebać. Bochen go nazywaliśmy albo Bochenek.
- Jak zapamiętał Pan tamtą Warszawę?
- Prawie nic nie pamiętam, bo po sforsowaniu Wisły praktycznie bez przeszkód przeszliśmy z Pragi przez miasto. Spaliśmy tam tylko jedną noc i dalej pędzili nas w kierunku Bydgoszczy. Nawet Niemców się zostawiało, gdy się jakiś zaplątał. W Bydgoszczy z balkonów do nas s...syny kamieniami rzucali.
- Do polskiego wojska?
- Uważali nas za bolszewików. (cdn.)
Rozm. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska