Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 27 z dnia 05.07.2011

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Most zamknięty na pięć miesięcy
Ciężarówką w dom
Absolutoria w gminach
Mamy wyniki gimnazjalistów
Kronika wypadków königsberskich
Podarujcie swoje wspomnienia
W Mieszkowicach zasłużeni i sukcesy
Ja kontra Ghana (3)
Tarapaty z Orlikiem
Konny zwiadowca (6)
Zmiany w oświacie w Trzcińsku
Utonęło auto
Sport

Konny zwiadowca (6)

Z prawej Marian Kołaczyk
Z siekierą na Niemców
Dalsza część wojennej opowieści Mariana Kołaczyka z Morynia, który spod Lenino dotarł z I Dywizją aż do Berlina. Pamięta także epizody związane z naszymi terenami: Chojną, Moryniem i przeprawą przez Odrę.

„Gazeta Chojeńska”: - Gdzie was skierowano po opuszczeniu Bydgoszczy?
Marian Kołaczyk: - Poszliśmy nad morze.
- Pamięta Pan swoje zaślubiny z Bałtykiem?
- Oj pamiętam, bo miałem bebechy pod gardłem.
- Takie wrażenie woda na Panu zrobiła?
- Nie woda, tylko Niemcy. Jak już dotarliśmy nad morze (nie pamiętam miejscowości), to trzeba było umyć konie i przygotować im stanowisko na postój. Pojechaliśmy wozem z pewnym sierżantem, żeby naciąć jakichś drążków i gałęzi. W pobliżu był niewielki lasek i tam rosły takie fajne brzózki. Więc mówię do sierżanta, żeby wracał, a ja natnę tych brzózek i potem je zabierzemy. Miałem tylko siekierę, a on pistolet. Wszedłem do lasku, rozglądam się, a tam leży na ziemi trzech Niemców i patrzą na morze. Cholera wie, skąd się tam wzięli. Gdzieś się odłączyli od oddziału, zagubili czy licho wie co. Co robić? Zaszedłem ich od tyłu, trzymając siekierę w górze i wrzasnąłem na całe gardło: „Hände hoch!”. Zerwali się jak poparzeni. Wtedy ja znowu po niemiecku; „Rzuć broń!”. Jeden natychmiast rzucił pistolet. Był zabezpieczony, ale ja akurat znałem się na nim, bo miałem taki, więc go odbezpieczyłem i strzeliłem do góry. Zaraz przybiegł sierżant i jeńców wzięliśmy do oddziału. Jacy potem byli usłużni i wdzięczni... Wszystko by dla nas zrobili.
- Dlaczego?
- Jak to dlaczego? Dlatego, że żyli. Mieli nienajgorzej, bo pilnowali kuchni.
- Czy coś zapamiętał Pan z naszych okolic? Np. przejście przez Chojnę.
- Szliśmy od strony Myśliborza. To było gdzieś na początku marca lub w końcu lutego. Przy ataku na Lotnisko zginął nasz dowódca baterii. Jakiś snajper go załatwił. Mówili, że z wieży kościoła. A potem jego pierdyknęli. Artyleria niemiecka stała za torami i grzmocili. Nasi też dawali im katiuszami, więc Chojna się paliła. (Tu relacje są różne, bo w wielu wspomnieniach mówi się, że Chojnę spaliła Armia Czerwona już po przejściu frontu - red.). Dość długo strzelali, bo jak zaczęli rano, to gdzieś może o drugiej lub trzeciej po południu my przechodziliśmy przez miasto. Pamiętam, jak się kopciły budynki z pruskiego muru. Niemcy chyba nie zdążyli zabrać dział i tylko zmotoryzowani uciekli.
- Co dalej?
- Nocowaliśmy w lesie nad jeziorem w Moryniu, a potem prosto do Siekierek. Sztab pułku był we młynie nad rzeczką (prawdopodobnie nad Słubią w okolicy Starych Łysogórek - red.)
- Co Pan konkretnie robił, gdy były przygotowania do forsowania Odry?
- Byłem łącznikiem sztabu pułku ze sztabem dywizji, który znajdował się w Moryniu. Prawie codziennie tu przyjeżdżałem na koniu. Miałem już innego wierzchowca. Duży, piękny. Wicher się nazywał.
- Co utrwaliło się Panu w pamięci przy przeprawie przez Odrę?
- To było wielkie rozlewisko, a Niemcy tak walili, że nie sposób było podejść. Dopiero jak Ruskie włączyli ciężką artylerię i katiusze, to można było coś zdziałać. Jak się nie mylę, to mieli 18 katiuszy pod Nowym Dworem (w pobliżu Morynia) i stąd strzelali.
- A jak Pan się znalazł po drugiej stronie rzeki?
- Jak kto mógł, tak płynął. Mieliśmy parę łódek, ale jak pier...nęło, to nie zostało prawie nic.
- A Pan z koniem się przeprawiał?
- A niby jak? Przy siodle i wpław.
- To strach ze zwierzęciem, bo nie wiadomo, jak się zachowa, czy nie ugrzęźnie gdzieś.
- Ha, ha, ha! A na łódce to wiadomo i nie strach? Walnęli i po wszystkim, a za koniem można było się trochę schować. Koń wlezie wszędzie. I w błocie sobie daje radę.
- Czy mógłby Pan określić miejsce swojej przeprawy?
- Gdzieś z lewej strony od tego mostu w Siekierkach. Było już całkiem widno, może ósma rano lub później. Już za Odrą szliśmy kawał drogi bez przeszkód aż do Starej Odry, bo Niemcy uciekli. Tam jednak było jeszcze gorzej niż tu, bo teren bagnisty, niedostępny, a te s...syny do nas z nitek bili.
- Z czego?
- Z długich (dlatego nitki) pocisków przeciwlotniczych 75 mm, które są najgorsze, bo nie ma ratunku, gdy się taki rozerwie parę metrów nad ziemią. Nawet w bunkrze nie jest bezpiecznie. Jak przebrnęliśmy Starą Odrę, to jeszcze tego samego dnia wkroczyliśmy do Berlina. (cdn.)
Rozm. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska