Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 29 z dnia 19.07.2011

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Czas dla aktywnych
Popłynęły nowe pobocza
Kiedy wolno wypłacać trzynastki?
Głosujmy na nasze atrakcje
Wspomnienia wojenne ciągle żywe
Rowerowe szaleństwo
Billboardy i Eurodisneyland
Jarmark Moryński
Konny zwiadowca (8)
Uniwersalne gospodynie
Sport

Konny zwiadowca (8)

Powrót - czyli z wojny na wojnę
Przedostatni odcinek wojennej odysei Mariana Kołaczyka z Morynia. Koniec wojny nie oznaczał jeszcze końca walki.

„Gazeta Chojeńska”: - Zaraz po wojnie wróciliście do kraju?
Marian Kołaczyk: - Ależ skąd! Staliśmy w Niemczech około 5 tygodni.
- Tam już chyba było lepiej?
- No pewnie! Już nie biedowaliśmy, a jak było wiadomo, że wyjeżdżamy, to każdy coś wyszabrował i przemycił. U nas przecież tego nie było, a tam pod dostatkiem. Jak przyjechaliśmy do Siedlec, to dziewczyny podchodziły pod koszary. Mieliśmy cukier i różne takie materiały, więc za to można było wybierać panienki, jakie się chciało. A z Niemiec nawet paczkę rodzicom na Syberię wysłałem.
- I doszła?
- Szła chyba z pół roku, ale doszła.
- I co Pan im wysłał?
- Coś z ubrania. Ale można było tylko 5 kg przesłać. W Rosji po wojnie była straszna bieda. Jak przeszły dwie armie, to ogołociły niektóre tereny ze wszystkiego. Wie pan, że Rosjanie z Niemiec nawet gęsi do siebie pędzili?
- To chyba żart. Pieszo tyle kilometrów?
- Brali bydło, konie, a nawet duże stada gęsi i wędrowali z nimi aż do Rosji. Normalnie gęś nie przeszłaby tylu kilometrów, bo łapy by pozdzierała, ale oni mieli sposób. Rozlewali na drodze ciepłą smołę czy lepik, przepędzali przez to stado i potem drugi raz przez piasek. Wtedy na gęsich łapach tworzyła się twarda skorupa. W takich „butach” mogły człapać nawet po asfalcie.
- Wspomniał Pan, że wróciliście do Siedlec. A kiedy do cywila?
- Nie tak szybko. Miałem nieodsłużone wojsko, a poza tym w kraju nie było jeszcze spokojnie. Z Niemiec załadowali nas do wagonów i pociągiem dojechaliśmy do Łukowa. Stamtąd powędrowaliśmy do Siedlec. Dotarliśmy do koszar już chyba w lipcu. Gdzieś po dwóch tygodniach oblepili ulotkami, że nas rozbroją.

Trzej bracia Kołaczykowie: Marian, Witek i Bronek
- Kto oblepił?
- Akowcy. Wystawiono nawet na postrach czołgi na ulicach. Za jakiś czas nasz major wezwał mnie do sztabu. Wszedłem, a tam siedział oprócz niego jakiś nieduży facet w kapelusiku. Major powiedział, że dzisiaj w nocy jest wyjazd. Mam przygotować bryczkę, konie (ale trzeba obwiązać im szmatami łapy) automat, trzy granaty i pistolet. Wyjeżdżamy o północy, ale do chwili wyjazdu miałem nikomu nie mówić ani słowa. O dwunastej alarm i wyruszamy. Cała jednostka zrobiła podobnie jak my. Przejechaliśmy chyba ponad 10 km, bo już się robiło widno. Nagle patrzymy, a naprzeciw nam idzie kolumna wojska. Gdy nas spostrzegli, to rozstąpili się na boki – część w lewo, część w prawo, a nam dali wolną drogę. Z nami jechał pewien Żyd (Kamiński się nazywał). Wyjął pistolet i strzelił. Wtedy oni błyskawicznie szurnęli do lasu, bo było do niego niewiele ponad 100 m i jak pociągnęli po naszej kolumnie, to mieliśmy 16 zabitych i około 40 rannych. My nawet nie zdążyliśmy użyć cekaemów. Rozbroili nas. Tak więc nie musieli do miasta wchodzić, bo my do nich poszliśmy. Broń kazali nam postawić w kozły, a samochody obrzucili granatami. Zebrali nas i tamten dowódca z AK mówi: „Dowódca jednostki, proszę wystąpić!”. U nas cisza... Nasz chyba już w portki narobił. Wtedy tamten mówi: „To ja pokażę, jak się występuje”. Zdjął pas, pistolet, oddał ordynansowi i wyszedł przed szereg. Wtedy nasz zrobił to samo. Potem obaj poszli na bok jakieś 50 m i rozmawiali chyba przez pół godziny. Ranni dostali wszystko, co chcieli (jedzenie, śmietanę, wódkę), a nam kazali wracać i nie oglądać się. Zatrzymali tylko dwóch celowniczych, dwóch ładowniczych i dwa działa. W pobliżu szła rosyjska kolumna: konie, bydło, samochody i cała ich zdobycz wojenna. Akowcy kazali ustawić te działa i strzelać aż do wyczerpania amunicji. I cóż mieli robić? Strzelali.
- A co z wami?
- Wróciliśmy do koszar w Siedlcach. Potem jeszcze nieraz wyjeżdżaliśmy na potyczki z partyzantami i różnymi bandami.
Medal za zdobycie Berlina
- A kiedy Pana zwolnili z wojska?
- W marcu albo w maju 1946 roku. Była jeszcze defilada w Warszawie i po defiladzie do domu.
- Chyba nie na Syberię?
- Ha, ha, ha! Do Warszawy, do brata Bronka. Z nim to była dopiero historia! Jak byłem w Niemczech, to dostałem od rodziców list, że Bronek nie żyje (to ten, co z oddziałem na rozkaz Berlinga poszedł wspierać powstańców w Warszawie). Pisali, że taką informację dostali od Rosjan. Gdy wróciłem do Siedlec, to ja z kolei dostałem list od Bronka, że wrócił z niewoli w Niemczech i jest w Warszawie. List doszedł do mnie okrężną drogą, bo wysłał go do tej jednostki, gdzie razem służyliśmy. W wojsku tak się praktykuje, że jest numer jednostki (my mieliśmy nadany jeszcze pod Lenino) i do niej docierała korespondencja. Wtedy napisałem do rodziców i dałem cynk braciom, że Bronek żyje. (cdn.)
Rozm. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska