Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 31-32 z dnia 02.08.2011

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Woda nadal daje się we znaki
Sporne opłaty
Portrety Polaków i Niemców na teatrze w Schwedt
Komu premia, a kto do poprawki?
Kronika wypadków königsberskich
Międzynarodowy Miłosz w Gryfinie
Człowiek wielkiego serca
Rowerem na Jasną Górę
Przeciw stereotypom
Sport

Rowerem na Jasną Górę

18 lipca, po siedmiu dniach pedałowania, dotarła do Częstochowy Szczecińska Pielgrzymka Rowerowa. To swoisty fenomen z racji zasięgu, liczby uczestników, a przede wszystkim niebywałej atmosfery panującej na szlaku. Zapewne niewiele osób wie, że jednym z organizatorów pierwszych częstochowskich wypraw był Jacek Prętki – nauczyciel wf w Szkole Podstawowej w Chojnie. To właśnie Jacek podsunął nam (członkom Chojeńskiego Klubu Rowerowego) myśl, żeby wybrać się do Częstochowy. Próbowaliśmy go zagadnąć, jak tam jest, lecz odpowiadał enigmatycznie: „Pojedziecie, to zobaczycie. Jest inaczej, niż wam się wydaje”. Nie była to przekonywująca zachęta, bo ostatecznie oprócz niego zgłosiły się 3 osoby. Nie sondowałem dokładnie przyczyn tak mizernej frekwencji, lecz z fragmentów rozmów wywnioskowałem, że obawiano się radiomaryjnej indoktrynacji, ponurego towarzystwa, w którym „mohery” na okrągło klepią różaniec. Moje wyobrażenia również były zbliżone do tych opinii, lecz wiedziony ciekawością, zgłosiłem się na wyjazd. Oczywiście skłamałbym stwierdzając, że potrzeby duchowe zepchnąłem na margines. Jednak byłem prawie pewien, że w tym obszarze nie mogę liczyć na satysfakcję.

Z pompką do nieba
W tak krótkiej relacji nie sposób przedstawić wielu wątków z tych siedmiodniowych rekolekcji w drodze, więc ograniczę się do paru spostrzeżeń. Myślałem, że uczestnikami będą osoby ze Szczecina i okolic, a tymczasem spotkałem ludzi ze Śląska, z Kłodzka, Gdańska czy spod Wrocławia. Przyjeżdżają do Szczecina, aby z rowerową wspólnotą zdążać na Jasną Górę. Było też trzech młodych chłopaków z Niemiec, powiązanych rodzinnie z naszym krajem. Zapytałem jednego z nich, czy mu się tu podoba i czy wybierze się również w przyszłym roku. Odpowiedział, że jest bardzo zadowolony i za rok postara się namówić na przyjazd kolegę.
Pielgrzymka jako zbiorowisko ludzi to socjologiczny fenomen. Czy jesteś młody, stary, gruby, chudy czy łysy, po paru dniach nikt tego nie zauważa. Jesteśmy po prostu rodziną. Mówimy sobie po imieniu lub gdy komuś to nie odpowiada, to „bracie, siostro”. Na początku są pewne opory, ale szybko to mija. Pisząc o socjologicznym fenomenie mam też na uwadze oryginalnych ludzi, którzy tworzyli koloryt pielgrzymkowego peletonu.

Jednym z nich był Edward z Zabrza. Niesamowita postać. Dla spotkania z nim i poznania chociaż w części jego filozofii życiowej warto przemierzyć 600 km do Częstochowy. Był na pielgrzymce już piętnasty raz. To emerytowany górnik, już po sześćdziesiątce. Wyruszył na rowerze-wehikule już 19 czerwca z Zabrza, aby na czas dotrzeć do nadmorskiego Łukęcina, skąd wyjeżdżała pierwsza grupa pielgrzymów. Jego rower to prawdziwe dzieło sztuki. Zmieścił tam wszystko oprócz łóżka do spania. Miał niezbędne przybory, przymocowane własnym pomysłem, łącznie z suszarką, na której wisiały spodnie, ręczniki, koszulki itp. oraz pojemnik z wodą, działający jak natrysk. Gdy przejeżdżaliśmy przez miasta, to włączał tak głośny sygnał, że samochody stawały, lub przez zasilany z akumulatora rowerowy wzmacniacz puszczał muzykę głośną jak na dyskotece. Woził też pokaźnych rozmiarów pompkę samochodową i na każde zawołanie uzupełniał braki powietrza. Z tyłu miał przyczepioną dużą tablicę z napisem: „Abyśmy byli jedno, dzielimy się chlebem”.
Edward był w ekipie mechaników specem od każdej awarii. Jego rower to nic, bo wnętrze miał jeszcze bogatsze i ciekawsze niż rowerowe akcesoria. Nigdy się nie denerwował i każdego darzył promiennym uśmiechem, chociaż usmarowany po pachy naprawiał rowery do późnej nocy, gdy inni już chrapali. Wstawał też uśmiechnięty i słyszałem jak powiedział: „Jo nie rozumia takiego, co się krzywi z rona. Takiego bym w żyć (w tyłek) kopnął. Trza się radować i dziękować Bogu, że doł nom noc przeżyć”. Na posiłki przychodził zazwyczaj ostatni, aby broń Boże nikomu nie zabrakło. Był maskotą pielgrzymki. Umiał pięknie dziękować za okazaną pomoc od goszczących nas ludzi. Gdy Edzio odjeżdżał, tubylcy mieli łzy w oczach. Przy rowerze miał też przyczepioną dużą drewnianą skarbonkę, do której wrzucano ofiary na dzwon do nowego kościoła w Śniatowie. Tam proboszczem jest ks. Roman Rostkowski, który był kapelanem na pielgrzymce. Nowo wybudowany kościół jako pierwszy w naszej archidiecezji nosi imię błogosławionego Jana Pawła II. Ks. Rostkowski pochodzi z Mieszkowic, a znany jest także w Chojnie, gdzie był wikariuszem w parafii NSPJ.
Edward ze swoim rowerem na wzór wozu Drzymały
Obserwując Edzia (i podobne indywidualności), pojąłem istotę pielgrzymowania, tworzenia więzi międzyludzkich, powrotu do korzeni chrześcijaństwa, próby budowy rzeczywistej wspólnoty. Dla mnie była to największa wartość. Przy pożegnaniu z Edwardem powiedziałem, że z tą pompką pójdzie prosto do nieba. (cdn.)
Tekst i fot. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska