Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 31-32 z dnia 02.08.2011

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Woda nadal daje się we znaki
Sporne opłaty
Portrety Polaków i Niemców na teatrze w Schwedt
Komu premia, a kto do poprawki?
Kronika wypadków königsberskich
Międzynarodowy Miłosz w Gryfinie
Człowiek wielkiego serca
Rowerem na Jasną Górę
Przeciw stereotypom
Sport

Przeciw stereotypom

Losy Polaków i Niemców przecinały się wielokrotnie, jednakże, jak to bywa w życiu, najlepiej pamięta się o tych złych rzeczach, dobre zaś ulegają zatarciu. Tak też jest w tym przypadku. Bitwy pod Cedynią i pod Grunwaldem, II wojna - te wydarzenia spowodowały utrwalenie się stereotypu Niemca i Polaka jako odwiecznych wrogów. Wielu ludzi w obu krajach do tej pory żyje ze świadomością wzajemnej wrogości.

Ludzie i ludziska
Krajnik Dolny, mała przygraniczna miejscowość, słynie z licznych stoisk oraz targowisk, na których handluje się wszystkim. Stoiska ciągną się wzdłuż głównej, a zarazem jedynej ulicy. Prowadzone są właśnie z myślą o niemieckim kliencie, którego euro są wielce pożądane. Ceny dla polskiego konsumenta są wysoce nieatrakcyjne, zaś jakość prezentowanych towarów wątpliwa, jednakże klient zza Odry jest w tej kwestii dużo bardziej tolerancyjny.
Wieś nastawiona jest na handel i widać to od razu. Wokoło pełno kolorowych szyldów z napisami wyłącznie po niemiecku, czasem pokazującymi nieznajomość tego języka. Trudno odnaleźć tu jakiegoś Polaka, który nie byłby właścicielem lub pracownikiem jednego z licznych stoisk. Wokół słychać wyłącznie język niemiecki i nieuważny obserwator mógłby sądzić, że przekroczył już granicę. Miejscowości-targowiska, takie jak właśnie Krajnik Dolny czy położony w oddalonej o kilkanaście kilometrów gminie Cedynia Osinów Dolny, to małe oazy, gdzie różnice zacierają się, a przedstawiciele obcych narodów rozmawiają ze sobą bez żadnych barier czy uprzedzeń. Jedni szukając zarobku, drudzy taniego zaopatrzenia.
Najwięcej kontaktu z klientem mogą mieć pracownicy zakładów fryzjerskich, bo to właśnie tam, podczas licznych zabiegów upiększających fryzurę, nawiązują się pogawędki na wszelakie tematy. Niestety, z natłokiem klientów wiążę się także brak czasu. Większość fryzjerek nie chce rozmawiać ani na temat pracy, ani na temat klientów. Natomiast wypowiedzi większości sklepikarzy brzmią tak samo. Czy to mężczyzna handlujący mięsem w sklepie wielobranżowym, czy to kobieta sprzedająca owoce i warzywa, wszyscy przedstawiają obraz niemieckich klientów jako pewnych siebie, zachowujących się niczym król na włościach, czasami na bakier z higieną. Jednak wszyscy też zaznaczają, iż nie należy generalizować i wkładać wszystkich do jednego worka. „Są ludzie i ludziska” - powtarzają. Zdarzają się klienci, którzy wkraczają do sklepów z uśmiechem. Jedni starają się mówić w niezwykle trudnym dla obcokrajowca języku polskim, inni regularnie odwiedzają ten sam sklep. Bywają i tacy, którzy obdarowują ulubionych handlarzy upominkami. Jedni otrzymują drogie szampany, inni drogie słodycze.
Najbardziej w pamięci zapada historia opowiedziana przez kobietę pracującą przy stoisku tytoniowym. Jedna z klientek zwierzyła się jej z problemu. Chodziło o ciężko chorą matkę, która trafiła do szpitala. - Mimo że trudno było mi się wysłowić po niemiecku, zaczęłam ją pocieszać, że wszystko będzie dobrze. To był taki zwykły ludzki odruch, chęć dodania otuchy - mówi sprzedawczyni. Na tym ta opowieść mogłaby się skończyć, gdyby nie fakt, że po kilku miesiącach Niemka ponownie odwiedziła sklep, aby poinformować swą pocieszycielkę, że matka wróciła do zdrowia i podziękować za okazane wsparcie.

W Niemczech po polsku
Ponad 30-tysięczne Schwedt jest miastem partnerskim Chojny. Wszystko zdaje się tu być precyzyjnie zaplanowane w każdym niemal szczególe. Spokój, cisza i nadnaturalna sterylność. Przepytywani ludzie przyznają, że rzadko zdarza się, by Niemcy pracujący w branży handlowej we własnym kraju starali się w jakiś sposób pomagać polskojęzycznym klientom. Pracownicy odwiedzonej przez nas restauracji, słysząc język polski, zachowują się uprzejmie, ale traktują z chłodnym dystansem. Z drugiej strony są poliglotami znającymi kilka języków, w tym polski. Zaczepiani Niemcy twierdzą, że zdarza im się zatrudniać Polaków na przeróżnych stanowiskach, a czasami nawet zaprzyjaźniać z nimi.
Szansa na przepytanie naszej rodaczki nadarza się w jednym z licznych marketów. Wysoka blondynka w prostokątnych okularach z chęcią dzieli się wrażeniami dotyczącymi pracy w Niemczech. - Ciężko tu o przyjaźnie - przyznaje, jednak nie uskarża się na warunki pracy. Po sklepie krąży kilku polskich klientów. Wszyscy co do jednego twierdzą, iż do Niemiec przyciągnęły ich wyłącznie niskie ceny, które czynią zakupy tutaj atrakcyjnymi. Żadnych głębszych relacji, żadnych osobistych kontaktów. W Oder-Center, największym w mieście centrum handlowym, jest podobnie. Wszędzie dużo polskich słów. Praktycznie ma się wrażenie, że koniunkturę tego miejsca nakręcają właśnie Polacy, a Niemcy pełnią tam jedynie rolę usłużnych ekspedientów.

W rytmach bluesa
W sobotni letni wieczór w Moryniu odbywa się bluesowy festiwal WetWater. Plaża może i nie pęka w szwach, a scena znajdująca się w wodzie przy brzegu może i nie jest oblegana, jednakże to wszystko staje się nieistotne wobec widoku świetnie bawiącej się grupy osób. Kilka z nich poddaje się nawet szaleńczemu tańcowi w wodzie. Jeden z bohaterów wieczoru - Marco Meinel, frontman zespołu Jaw Raw, mieszkał w naszym kraju 15 lat. Trafił do Polski z firmą, w której pracował i która postanowiła przenieść się za Odrę, aby obniżyć koszty. Muzyk przyznaje, że mimo stereotypowej opinii o nienawiści Polaków do Niemców, nie miał okazji odczuć tego na własnej skórze. - Drzwi zawsze były otwarte - wyjaśnia. - Zawsze są ludzie, którzy pomogą, a w Niemczech tego nie ma - mówi. Również nauka polskiego, przyszła mu łatwiej dzięki pomocy znajomych i jego dziewczyny, Polki. Same pozytywne słowa, żadnych negatywów na temat Polaków. Obecnie Meinel nie mieszka już w Polsce, bo zmusiła go do tego sytuacja rodzinna. - Dzieci są najważniejsze - mówi. To właśnie narodziny dzieci i kilkuletni brak stałej pracy zmusiły go do powrotu do rodzinnej Bremy. Przyznaje jednak, że jeśli życie pozwoli, to z chęcią tutaj powróci.

Jak dziennikarz dziennikarzowi
Ostatnim miejscem na dziennikarskim szlaku jest redakcja lokalnej „Gazety Chojeńskiej”. Jej redaktor naczelny Robert Ryss w związku ze swoją pracą ma często styczność z Niemcami. - Samo życie na pograniczu podsuwa bezustannie tematy - zaczyna zapytany o powód swego zaangażowania w pogłębianie stosunków polsko-niemieckich. - To nie ja inicjowałem, przede mną już byli inni - zaznacza po chwili. Nie powinno się przyjmować, że jedynie polska strona czyniła kroki w kierunku polepszenia relacji na pograniczu. - Uczestniczyło w tym także bardzo dużo Niemców, sam byłem zaskoczony, że aż tylu z nich jest zainteresowanych Polską i naszym językiem - przyznaje. Spytany o stereotypy, odpowiada: - Są one dalekie od rzeczywistości. Ostatnie 200 lat, II wojna przyczyniły się do tego, że wielu Polaków nie lubi Niemców. Nigdy Niemca nie widzieli, a są uprzedzeni - wyjaśnia. Jego zdaniem życie na pograniczu daje niepowtarzalną możliwość wyzbycia się owych stereotypów oraz kompleksów. - Zaprzyjaźnieni Niemcy uczą mnie spontaniczności - przyznaje. Opowiada też o Polakach pracujących i osiedlających się za zachodnim brzegiem Odry. - Zniesienie granic było pozytywnym ruchem, pozwoliło na polepszenie kontaktów - kończy.

Historia i urazy, które powstawały przez wieki, ciągle jeszcze wykrzywiają obraz sąsiada, a w związku z tym nawet zniesienie granic niewiele pomoże, jeśli my, mieszkańcy terenów leżących wzdłuż Odry, nie zniesiemy granic w naszych głowach i nie zaczniemy postrzegać ludzi mieszkających na innym niż my brzegu rzeki jako sąsiadów, z którymi - wbrew stereotypowym opiniom - wiele nas łączy.
Maciek Petryszyn

Tekst powstał podczas polsko-niemieckich warsztatów dziennikarskich, zorganizowanych w Chojnie w czerwcu przez Stowarzyszenie Historyczno-Kulturalne „Terra Incognita”, a sfinansowanych z europejskiego programu INTERREG IV A i środków Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży. Autor tekstu mieszka w Cedyni i jest tegorocznym absolwentem chojeńskiego liceum. Jego marzeniem są studia dziennikarskie.

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska