Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 34 z dnia 21.08.2012

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Dobrze już było
Spór z bogatym wujkiem
Program Dni Integracji
Było seminarium, jest książka
Zapomniana rocznica
Kołbacz do oglądania i do słuchania
Olimpiada będzie 50 km od nas?
Orka i zrywka
Wilki pod Chojną
Podróż w nieznane
Sport

Podróż w nieznane

W czerwcu informowaliśmy o zakończeniu trzymiesięcznego projektu „Osadnicy”, realizowanego przez Stowarzyszenie Historyczno-Kulturalne Terra Incognita w Chojnie. Młodzież z pięciu szkół poszukiwała śladów z pierwszych lat polskiego osadnictwa po II wojnie światowej. Ważnym elementem były rozmowy z osadnikami. Prezentujemy tekst uczennicy chojeńskiej podstawówki Katarzyny Pośniak.

Autorka tekstu z Janem Władyką
Babcia Leokadia do 1943 r. mieszkała w woj. wołyńskim, na dzisiejszej Ukrainie. Mieszkali na kolonii, Piotrówce. Wieś oddalona o 2 km nazywała się Ostrówki. Babcia do dziś pamięta o rzezi, której dokonano na Polakach. Ukraińcy wyprowadzali na łąki Polaków i tam ich rozstrzeliwali. Starców zrzucali do studni. Przy mordowaniu na łąkach kazali kłaść się na ziemię. Raz rozstrzelanie przeżyła dziewczynka. Matka najprawdopodobniej schowała ją pod płaszczem. Innym razem babcia widziała, jak mężczyzna przyniósł główkę swojego, zamordowanego dziecka. Rodzina babci, podobnie jak wielu Polaków, z obawy o własne życie postanowiła opuścić tamte tereny.
***
Na wschodzie, tam, gdzie dzisiejsza Ukraina, w dworze między wsią a miastem, mieszkał pan Jan Władyka. Urodził się 14.07.1927 r. w Mariampolu (woj. stanisławowskie). Pewnej nocy w 1945 r. wojska ukraińskie weszły do pobliskich domostw. Ukraińcy wymordowali wtedy 88 osób. Ocalałe rodziny polskie wiedziały już, że nie jest tam bezpiecznie i postanowiły wyjechać.
***
Po przybyciu na stację czekali przeszło tydzień. Byli tam wszyscy, którzy zdołali uciec przed bezlitosnymi Ukraińcami. Nocowali w małym dworku. Było ich tak dużo, że spali jeden przy drugim, ułożeni na podłodze. Mężczyźni dbali o bezpieczeństwo kobiet i dzieci.
Gdy nadszedł czas wyjazdu, każdy wziął najpotrzebniejsze rzeczy. Jechali pociągami towarowymi przez długi czas. Były tam straszne warunki. Mimo że były małe okienka, panowała ciemność, było ciasno, duszno i brudno. Każdy spał na swoim tobołku. Często zatrzymywali się na stacjach. Pewnego dnia dojechali do młyna. Zatrzymali się tam na pewien czas. Ojciec babci podjął tam pracę, jej macocha była chora (matka babci zmarła, gdy ta miała dwa lata). Właścicielka młyna kazała babci ciężko pracować. Musiała karmić gęsi, pomagać w kuchni, gotując obiady oraz zajmować się ogrodem. Babcia często płakała ze zmęczenia (była wówczas jedenastoletnią dziewczynką).
***
Państwo Władykowie byli jedną z bogatszych rodzin, więc mimo że podróżowali w odkrytym wagonie towarowym, przysługiwał im wagon, w którym były „tylko” trzy rodziny. Mogli ze sobą zabrać zboże, dwie kozy, konia i krowę, a także niewielką część majątku. Przez kilka dni i nocy jechali do Prochowa (koło Wrocławia). Dostali rozkaz wyładowania się tam, gdzie są, bo inaczej będą wracać z powrotem. Zatrzymali się na środku łąki i musieli pod przymusem opuścić pociąg. W deszczu przez dwa tygodnie czekali na następny środek transportu. Przez ten czas gotowali na cegłach, a po wodę chodzili na odległą stację. Kobieta w stopniu oficerskim, będąca córką jednej z rodzin jadącej z Władykami w wagonie, poleciła im wybrać dom w Bogdańcu, który przysługiwał członkom rodziny wojskowej. Pan Jan pracował w młynie. Jednak pojechał dalej, bo poznał żonę.
***
W 1945 r. podjęli dalszą wędrówkę. Dojechali do Słupska. W dwupiętrowym domku mieszkała kobieta. Parter był wolny, ale zamieszkali na pierwszym piętrze z Niemką, bo stwierdzili, że tak będzie bezpieczniej. Pamiętali o wydarzeniach na Wołyniu. Obawiali się także Rosjan, którzy byli zdolni do mordów. Babcia wspominała, że ta Niemka była bardzo uczynna. Gotowała obiady, m.in. zupę z brukwi, którą jedli z apetytem. Po pewnym czasie zaczęło się wysiedlanie Niemców. Dla rodziny babci nie był to też koniec podróży. W 1948 r. przyjechali do Chojny. Trafili tu dzięki pierwszemu burmistrzowi Chojny Bronisławowi Kupraczowi. Był to stryj babci, do którego przyjeżdżała na wakacje. Przyjechali tu tylko dlatego, by być bliżej rodziny. Burmistrz mieszkał w domu przy ul. Kościuszki (w późniejszych latach dom został zamieniony na aptekę), a ich zakwaterował w domu przy basenie (ul. Pływacka).
***
W sierpniu 1945 r. dojechali do Chojny. Pan Jan z żoną zamieszkał we wsi Stoki. W tamtych czasach wybierano domy, w których mieszkało kilka znajomych rodzin. Polacy czuli się wtedy bezpieczniej, bo przez cały czas pamiętali o bezlitosnych Ukraińcach. Wprowadzili się więc do domu, w którym mieszkało wojsko i kilka rodzin. W wiosce był jeden sklep. Jego zaopatrzenie było wystarczające. Po ubrania jednak musieli jeździć do Szczecina. Pan Jan pamięta również, że jako pierwsi w wiosce mieli niemiecki telewizor, więc codziennie zbierało się u nich ok. 70 osób. Kupił go w 1954 r. w Myśliborzu za pieniądze ze sprzedaży rzepaku. Kosztował kilkanaście tysięcy. W telewizji puszczano wtedy filmy wojenne o okrutnych Niemcach.
***
Babcia pamięta, że Chojna po jej przyjeździe była już uporządkowana. Jej starsza koleżanka, która wcześniej tu przybyła, opowiadała, że odgruzowywali całe miasto, wkładając wiele sił, mimo że trudno było o dobry posiłek. Byli zadowoleni, gdy mieli ziemniaki. Wspominała także o dramatycznej historii męża, który wjechał traktorem na minę i leżał długo w szpitalu w Szczecinie. Przy rynku było kino (dzisiejsza hala targowa), do którego chodziło się bardzo rzadko. Częściej mieszkańcy Chojny chodzili na lotnisko, ponieważ wstęp był za darmo, a w mieście trzeba było płacić za bilet. Rosjanie wyświetlali wówczas propagandowe, wojenne filmy, ukazujące Niemców jako wielkich zbrodniarzy, a Rosjan jako wybawicieli. Polacy wykorzystywali też takie okazje, żeby zrobić zakupy, ponieważ tamte sklepy były dobrze zaopatrzone.
Mąż babci pracował na kolei jako dyżurny ruchu, a babcia w sklepie. Mieszkali przy dworcu. Po pewnym czasie przenieśli się do domu na ul. Owocowej, w którym pierwotnie miał mieszkać wojskowy. Babcia mieszka tam do dziś z synem, synową i dwojgiem wnuków.
***
W Stokach do 1951 r. mieszkali Rosjanie. Zajmowali PGR. Stosunki z nimi Polacy mieli dobre. Spotykali się razem na boisku i grali w piłkę. Krótko mówiąc, utrzymywali stosunki towarzyskie. Środkiem płatniczym między nimi był alkohol (przeważnie bimber). Kupowali za niego paszę dla bydła, uprząż dla koni, owies, siano, narzędzia i wiele innych towarów. Lotnisko i Stoki jako pierwsze miały prąd. Wszyscy ci, którzy chcieli mieć światło, dawali litr wódki lub bimbru rosyjskiemu energetykowi, a ten podciągał kable do ich domu. Pan Jan do dziś mieszka w tym samym domu ze swoimi bliskimi.
Katarzyna Pośniak
(fot. Magda Ziętkiewicz)

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska