Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 42 z dnia 16.10.2012

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Dostaliśmy Nobla!
Kaganiec oświaty
Rozmowa przez kraty
Wrócili na Jagiellońską
W Berlinie o końcu świata
Polki i Niemki wyhaftowały gobelin z bitwą pod Cedynią
Remont kościoła w Moryniu
Motocykliści zakończyli sezon
W ZSP międzynarodowo
Ja to lubię
Sport

Ja to lubię

W Moryniu na Święcie Nowej Marchwi spotkałem byłego ucznia (absolwenta Zespołu Szkół Zawodowych w Chojnie), który na skromnym stoisku prezentował swoje wytwory artystyczne. Były to misternie wykonane rzeźby zwierząt, głównie leśnych. Obejrzałem z zaciekawieniem sympatyczne zwierzątka i wysłuchałem opowieści, jak to chłopak po zawodówce (obecnie już po pięćdziesiątce) zapałał miłością do sztuki. Wincenty Zalewski mieszka w Witnicy (gm. Moryń) i nie obnosi się ze swoim hobby. Jest bardzo skromny i tylko przypadek sprawił, że wyszedł do ludzi z rzeźbami. Powiedział, że nawet mieszkający na tej samej ulicy nie wiedzieli, że potrafi takie rzeczy robić.

„Gazeta Chojeńska”: - Kiedy spostrzegłeś, że masz jakieś artystyczne ciągotki?

Wincenty Zalewski: Jak sobie przypominam, to już w podstawówce lubiłem rysować i malować. Nawet później jakieś obrazki malowałem na płótnie, ale z czasem zapomniałem o tym wszystkim.

- A w rodzinie ktoś ma podobne upodobania?

- Brat Mirek też rzeźbi. Tu, w naszym ogrodzie, ten duży niedźwiedź to jego dzieło. Ojciec (już nie żyje) był stolarzem, więc mamy w spadku warsztat, stare maszyny, a teraz trochę nowości, więc jest podstawowa baza. (Mój rozmówca pokazuje materiał rzeźbiarski oraz dziesiątki dłut różnej wielkości i innych bardziej precyzyjnych narzędzi do dłubania w drewnie.) Teraz to mam tego bez liku, a kiedyś (uśmiecha się) radziłem sobie dużym dłutem z warsztatu ojca i brzytwą.

- Brzytwą?

- No tak. Taka śmieszna historia, bo jak napaliłem się na rzeźbienie, to myślałem, że ostra brzytwa będzie najlepsza do wykańczania szczegółów. Wziąłem się do roboty i po paru ruchach cenna pamiątka po ojcu pękła.

- Ojciec stolarz, więc wysłał cię do szkoły na stolarza?

- Właśnie że nie, bo chciałem dostać się do klasy malarskiej, ale zabrakło miejsca i przerzucili mnie do stolarzy. Ojciec się ucieszył. Miałem zajęcia z Józefem Portuchajem. Wtedy stolarnia pracowała na okrągło. Instruktorami byli jeszcze: Józef Gaca i Leszek Ciesielski.

- To już pewnie w Chojnie coś wydziwiałeś z drewnem?

- Jeszcze nie. Zaraz po szkole poszedłem do wojska. Byłem aż w Lipsku nad Biebrzą i wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z rzeźbą. W miasteczku urządzali nowy park i zaprosili na plener uczniów. To chyba była szkoła plastyczna z Białegostoku albo z Supraśla. W parku miał być pomnik generała Milewskiego i oni tam obok swoje rzeźby ustawiali. Chodziliśmy oglądać i niektóre bardzo mi się podobały. Jak przyjechałem do domu na urlop, to wziąłem pieniek brzozy i zabrałem się do rycerza. Wtedy właśnie połamałem brzytwę. Oczywiście całej rzeźby nie udało mi się skończyć, ale głowę zrobiłem. Potem, już w latach osiemdziesiątych, jak pracowałem w pegeerze w Witnicy, to trochę bawiłem się dłutem. Nawet pamiętam, że dyrektor Łogin mi dziękował i dostałem pewien drobiazg (trojaki), że coś tam dekorowałem figurkami. Tak na dobre to zacząłem rzeźbić po 2000 roku. Wtedy z pracą było różnie i miałem więcej czasu. Teraz też jestem bezrobotny.

- Jak się zabierasz do dzieła? Przecież trzeba mieć specyficzną wiedzę i wyobraźnię, żeby z klocka drzewa wydobyć jakąś postać. A proporcje, światło, cienie i półcienie, jakie tu widzę – jak sobie z tym radzisz? Masz fachową literaturę?

- Żadnej. Nawet nie wiem, czy dla początkujących są jakieś poradniki czy podręczniki. Do malarstwa więcej spotyka się takich rzeczy. A rzeźba? Dla mnie wzorem są rysunki. Np. tę łoszę karmiącą (która się panu podoba) zobaczyłem gdzieś w rosyjskiej książce. Z farbami, bejcami do drewna też eksperymentuję, bo nie mam prawdziwej fachowej wiedzy.

- Kontaktowałeś się z rzeźbiarzami z naszego powiatu?

- Nie. Nawet ich nie znam. Słyszałem o Fatydze z Krzywina i oglądałem kilka jego prac. Jeszcze o kimś z Gryfina czytałem, chyba w waszej gazecie.

- Skąd dowiedziałeś się, że w Moryniu można pokazać swoje prace?

- Od żony, która tam pracuje i mnie zachęciła.

- Sprzedajesz swoje rzeźby?

- Bardzo rzadko, bo ludzie nie zawsze potrafią docenić pracę. Myślą, że to się na poczekaniu robi, a to trzeba nie tylko godzin ale nawet dni, czasem tygodni żmudnej pracy. Wolę komuś podarować w prezencie, bo uważam, że jest to cenniejsze niż jakiś drobiazg ze sklepu.

- Nie masz korzyści, nie reklamowałeś się. Po co więc rzeźbisz?

- Bo ja to lubię i cieszę się, jak z klocka drewna wyłania się coś fajnego. Nieraz, jak się zapomnę, to dłubię do rana. Najlepiej się pracuje nocą, gdy jest zupełny spokój. Wczoraj też rzeźbiłem do trzeciej w nocy. Unikam powtarzalnych, seryjnych rzeźb. Nęci mnie zawsze coś innego. Lubię naturę, stąd ten motyw ze zwierzętami leśnymi.
Rozm. i fot. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska