Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 34 z dnia 20.08.2013

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Podpisy zebrane
Premier rezygnuje
Program Dni Integracji
Muzyczny dyrektor Chojny
Banie historyczne
Najlepsi w Olecku
Elfy uskrzydlają
Powiatówka w przebudowie
Chojeński stulatek
Hej Bieszczady! (2)
Patrole na Morzycku
Sport

Hej Bieszczady! (2)

Zjazdy i podjazdy

Szlak ekstremalny
Jeżdżąc po Bieszczadach, unikaliśmy ruchliwych dróg, aby nie stresować się niebezpiecznymi mijankami z samochodami, bo tam jezdnie są wąskie i niekoniecznie równe. Nie zawsze udawało się jednak wybrać prowadzący do celu boczny szlak. Nieraz trafiła się gładka dróżka, gdzie na zjeździe można było popuścić koniom (rowerom) wodze. Odnotowany rekord szybkości, uzyskany przez jednego harcownika, to 74 km/godz. Jednak to już była brawura i większość grupy tak fantazyjnie nie jeździła. Ja przeżyłem moment grozy, gdy przy pięćdziesiątce na liczniku minął mnie z impetem tir, a podmuch był taki, że tylko cudem uniknąłem wywrotki. Po tym zdarzeniu zjeżdżałem już na piszczących hamulcach. Najdłuższy zjazd mieliśmy ze słynnego Arłamowa (był tam rządowy ośrodek wypoczynkowy dla prominentów w PRL-u, a także miejsce internowania Lecha Wałęsy) do Makowej - długości 10 km. Prawie zupełnie pusta leśna droga, dużo zakrętów, szum w uszach, a pod koniec zjazdu ręce drętwe od hamulców. Natomiast podjazd, który wszyscy zapamiętali, to trasa z Zagórza w kierunku Leska. Zaraz po wyjeździe z miasteczka zdarzyła się około 3-kilometrowa górka o średnim pochyleniu 12 proc. Nie wszyscy oczywiście dali radę ją pokonać, a na szczycie prawie każdy wypowiedział znamienną kwestię: „O ja p…”. Taką też daliśmy jej nazwę i do końca rajdu był to odnośnik do trudności podjazdów. Jak wspomniałem na wstępie, staraliśmy się unikać ruchliwych tras z wiadomych względów, ale też dlatego, żeby zobaczyć coś ciekawego, dziką przyrodę, zapuścić się tam, gdzie chadzają niedźwiedzie. Na mapie były to trasy rowerowe oznaczone jako ekstremalne. Próbowaliśmy też częściowo chadzać (z rowerami) po szlakach pieszych. Trudno opisywać te wyprawy, bo z jazdą nie miało to nic wspólnego. Np. „wjazd” długości 3,5 km na jedno ze wzniesień zajął nam 2 godziny. Zdarzały się nawet bunty w załodze, próby odwrotów itp. incydenty, ale dowództwo opanowało sytuację. Mieliśmy świadomość, że będzie to rajd ekstremalny i tak też było.
Bywało ciężko...
Spotkanie z Kiemliczami
Bieszczadzki węglarz
W numerze 31-32 wspomniałem o niesamowitym i nieoczekiwanym spotkaniu z tabunem koni bieszczadzkich. Była to nagroda za górską wspinaczkę. Podobną przygodę mieliśmy z leśnymi ludźmi. Jadąc bardzo rzadko uczęszczanym szlakiem, po około dwóch godzinach natknęliśmy się na węglarzy, czyli wypalaczy węgla drzewnego. Nie wierzyliśmy, że można żyć w takich warunkach. Dwóch mężczyzn siedzi w tej głuszy od marca do września, mając kontakt tylko z dostawcami drewna. Mieszkają w budzie w niesamowicie prymitywnych warunkach. Wygląda na to, iż się nie myją (bo i po co?) i pracują w ruchu ciągłym. Dwie „dymarki” – piece o pojemności około 10 kubików drewna są wypalane, dwie stygną, a dwie są kruszone i pakowane do worków. Jeden cykl to 24-30 godzin.
Od razu nasunęło mi się skojarzenie ze smolarzami – Kiemliczami z „Potopu”. Z początku jeden z nich chował się w krzakach i tylko tubalnie odpowiadał na pytania. Potem gawędziliśmy z nim prawie przez godzinę, zgłębiając tajniki ich pracy, warunków życia i filozofię leśnej samotności. Rozstawaliśmy się z żalem i w wielkiej komitywie. Będąc już na kolejnym wzniesieniu, długo obserwowaliśmy dymek wydobywający się z dużego kompleksu leśnego, gdzie nasi znajomi produkowali paliwo dla miłośników grilla.
Tekst i fot. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska