Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 9 z dnia 1.03.2005

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Co może przewodniczący?
Dodatki dla nauczycieli w gminie Chojna: pieniądze są, ale nie ma
Uroczystości w Czelinie
Straż miejska wraca do Chojny
Burmistrz nie przekroczył uprawnień
Wracają wiatraki
Fałszywa historia, fałszywa tożsamość
Jak Königsberg stawał się Chojną (2)
MDK w Gryfinie przestaje istnieć
Ferdinand Chifon w Odrze

Jak Königsberg stawał się Chojną (2)

Minęło 60 lat od zajęcia Chojny (ówczesnego Königsbergu) przez Armię Czerwoną. Kontynuujemy rozpoczętą przed tygodniem relację starosty Königsbergu Reuschera z ostatnich dni swego urzędowania w styczniu i lutym 1945 roku. Korzystamy z uprzejmości byłego mieszkańca miasta - Kurta Speera, który przekazał nam opracowaną przez siebie dokumentację z tamtego czasu. W nawiasach podajemy późniejsze polskie nazwy miejscowości oraz inne objaśnienia.

W Chojnie rósł niepokój. Co ostrożniejsi ludzie byli już spakowani i gotowi do wyjazdu. 30 stycznia, w rocznicę przejęcia władzy przez Hitlera, w radiu można było usłyszeć jego krótkie przemówienie.
Nasz dom był każdego wieczora pełen uciekinierów. Żona przygotowała im pościel i poduszki, rozłożyła je na podłodze, a potem zatroszczyła się o coś ciepłego do picia. Konie zabrałem do stajni. Między uciekinierami byli ludzie o szerokich twarzach, którzy ledwo znali niemiecki. Mieszkańcy Königsbergu narzekali - nie bez racji - że ci "zdobyczni Niemcy", jak ich nazwali, są prowadzeni w bezpieczne miejsce, a oni muszą tu wytrwać.
Wiele niekorzystnych okoliczności wystąpiło tego dnia. Ulice były zablokowane przez stojące wozy, ruch był niemożliwy z powodu wielkich zasp na poboczach. Wskutek mrozu i śniegu zerwane zostało połączenie telefoniczne i nie mogliśmy dostać tak wyczekiwanego rozkazu ewakuacji.

Nadal zakaz opuszczania miasta
I tak nadszedł dzień 31 stycznia 1945 roku - rozstrzygający dla powiatu Königsberg/Nm. Miasto nazywane marchijskim Rothenburgiem (malownicze miasteczko w Bawarii) spowił nastrój śmierci. W nocy nie miałem spokoju: cały czas telefon za telefonem. Przyszedł rozkaz, aby wszyscy rosyjscy jeńcy wojenni, którzy byli w dobrym stanie, wymaszerowali na zachód. Mieszkańców nadal obowiązywał zakaz opuszczania miasta. Co to szaleństwo miało znaczyć?
(Reuscher zastanawia się potem, kto jest odpowiedzialny za utrzymywanie zakazu ewakuacji, kto jest gotów oddać ich w ręce znanego z bestialstwa rosyjskiego żołdactwa. Dochodzi do wniosku, że rozkaz wyszedł od szefa kancelarii führera - Martina Bormanna.)

Jadące przez miasto kolumny z Bad Schönfliess (Trzcińska Zdroju) w kierunku Schwedt czy Bad Freienwalde stawały się coraz rzadsze, aż w końcu całkiem ustały. 30 albo 31 stycznia odwiedził mnie baron Manfred (zwany Manni) von Oelsen z Vietnitz (Witnicy Chojeńskiej). Omówiliśmy sytuację. Powiedziałem mu też, że chociaż oficjalnie mam pilnować przestrzegania zakazu opuszczania miasta, to jeśli ktoś będzie chciał wyjechać, nie stanę mu na przeszkodzie. Jako że obaj byliśmy pracownikami starostwa, telefonistki z centrali przyszły do nas ze słowami "Sto rosyjskich czołgów w Witnicy!". To był dla mnie sygnał, że nadszedł czas opuszczenia stanowiska. Razem z baronem odjechaliśmy bocznymi drogami, unikając głównej szosy.
(Następnie Reuscher opisuje dalsze losy barona. Jedno skrzydło pałacu w Witnicy zajmowali pilnowani przez niemieckich żołnierzy serbscy jeńcy, którzy mieli być zabrani na zachód. Po naszym spotkaniu baron wrócił tam i kiedy schodził w holu ze schodów, został zabity strzałem w tył głowy - najprawdopodobniej przez Serba. Ciało leżało trzy dni, zanim znalazła je żona i pochowała w parku. Jak pisał jego syn Peter von Oelsen, matka potem uciekła do pastora Otto w Gossow (Goszkowie). Witniczanie Rissmann, Schiewer i Kettner mogli go później pogrzebać w parku).

Kiedy wracałem do budynku starostwa, zobaczyłem oberstudiendirektora Wahle z żoną. Próbowali pieszo dostać się z sankami do Schwedt, ale z powodu zasp musieli zawrócić. Wahle i jego amerykańska żona poddali się swemu losowi i zostali w mieście. Jak wielu innych, został przymusowo wcielony do volkssturmu. Może ktoś go zadenuncjował, w każdym razie wkrótce gauleiter kazał go aresztować. Sprawą zajęło się gestapo, ale z powodu ataków lotniczych zabrano go do Templina. Kiedy w pierwszym tygodniu lutego tam pojechałem, okazało się, że Wahle został uwolniony. Niedługo potem wyjechał do Berlina, gdzie zmarł w 1948 r.

Wysadzamy lotnisko
Sytuacja w Königsbergu stawała się coraz bardziej krytyczna. Było niebezpieczeństwo, że czołgi z Witnicy mogą po drodze w kierunku Odry przyjechać do Königsbergu.
Z Soldin (Myśliborza) dowódca oddziału przeciwpancernego kapitan Zeise telefonicznie zameldował, że zetknął się z 8 sowieckimi czołgami. Jeden zniszczyli, ale pozostałe zniknęły w lesie. Meldunek ten przekazałem dalej do Bad Freienwalde. Dla wyjaśnienia sytuacji próbowałem skontaktować się z komendantem lotniska w Königsbergu. Po wielu nieskutecznych próbach zameldowali się u mnie znany mi pułkownik Gossner i major Rau, którego nie znałem. Obaj nie chcieli ze mną współpracować i próbowali się mnie pozbyć mówiąc, że nie są biurem informacji. Powiedziałem im, że nadal jestem starostą i że los naszego powiatu nadal mnie obchodzi. Obwieściłem także, że przyjadę do nich. Wsiadłem do samochodu i razem z synem pojechaliśmy na oddalone o ok. 4 km lotnisko. Tam zobaczyłem nieprawdopodobną sytuację: pospieszne przygotowania do ewakuacji całego lotniska, pakowanie biur, ładowanie na wozy maszyn do pisania itd. Jeden z adiutantów siedział w swoim biurze gotowy do podróży z teczką i płaszczem, czekając na rozkaz ucieczki. Dlaczego potrzebował on jeszcze "zdobyć ziemię, aby zobaczyć ojczyznę"? Przecież znajdował się w swojej ojczyźnie i jedynie trzeba jej było bronić. To było potworne widzieć nasz Wehrmacht w takich okolicznościach.
W końcu znalazłem pułkownika Gossnera pośród jego zdenerwowanych ludzi. W spokojnych czasach omawiałem z nim plan obrony miasta z przydzielonym mi batalionem volkssturmu "Königsberg". Mieliśmy zająć przygotowane już punkty obrony przy lotnisku.
W służbowym pokoju pułkownika wisiała duża mapa z dokładnie zaznaczonymi punktami obrony: "Wilhelmsberg" (Wilkoszyce) i "Hedwigsberg" (dziś ul. Owocowa). Ku mojemu zdziwieniu pułkownik oświadczył, że punkty są obsadzone i nic więcej powiedzieć nie może. Nowym komendantem był major Rau. Potem w korytarzu pospiesznie rozmawiałem jeszcze z generałem lotnictwa hrabią Fuggerem - przyjacielem ze studiów Manfreda von Oelsena z Witnicy (który właśnie w tym czasie dostał strzał w tył głowy). Fugger był wcześniej dowódcą oddziału lotników w Mińsku i wcześniej odwiedził mnie w biurze z prośbą o znalezienie kwatery. Podzielił się ze mną informacją, że Wehrmacht ma rozkaz wycofać się do mostów w Schwedt i tam przygotować linię obrony.
Poszedłem bez uprzedniego zameldowania do biura mjr. Raua, który akurat telefonicznie odbierał informacje o lokalizacji rosyjskich jednostek pancernych. Od dawna widzieliśmy wysoko unoszące się race, które sygnalizowały, że tu są rosyjskie czołgi. Powiedział mi o stu czołgach w Witnicy, a ja mu odpowiedziałem, że już o tym wiem.
Rau obwieścił: "Wysadzamy lotnisko". Ja na to: "Myślę, że tu będą toczyć się walki". On na to: "Nie, tu nie będzie walki, bez obaw, panie starosto, dziś w nocy lotnisko wylatuje w powietrze. Pomocniczy pas startowy w Mohrin (Moryniu) już został wysadzony".

Byłem oburzony, ale bezsilny i szybko się pożegnałem. Później słyszałem, że w Schwedt major Rau został postawiony przed polowym sądem wojennym. Zarzucono mu m.in., że zostawił na lotnisku amunicję i pancerfausty, które wpadły w ręce wroga. Porzucono także zatankowane do pełna samoloty, które mogłyby odlecieć. Były jeszcze dwa wagony pancerfaustów, które przyjechały kilka dni wcześniej. Poza tym znajdowało się tam mnóstwo najnowszej broni, z którą 1000 ludzi mogłoby się bronić, gdyby tylko chciało. Ale personel naziemny niechętnie walczył. Cdn.
Tłum. Jakub Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska