Normalna rozmowa
- Mój pierwszy kontakt z Polakami miałem w czerwcu 1945 roku i było to skrajnie negatywne doświadczenie. Od lutego koczowaliśmy z rodziną po lasach. Wróciliśmy do ogołoconego mieszkania w Bärwalde. Ponownie je jakoś urządziliśmy, ale 24 czerwca oznajmiono nam, że wszyscy Niemcy mają zebrać się na stadionie jedynie z podręcznym bagażem. Popędzono nas w kierunku Güstebieser (Gozdowic) i dalej do Hohenwutzen (Osinowa). Oszczędzę państwu opowieści o tym, co działo się podczas wędrówki z Mieszkowic do Osinowa... Zupełnie inne było moje drugie spotkanie z Polską w 1964 roku... - opowiadał urodzony w 1934 r. w Mieszkowicach/Bärwalde emerytowany pastor Friedrich Wilhelm Ritter.
|
Wysłuchawszy tych wspomnień, mieszkowicki kombatant Mieczysław Sobotkiewicz powiedział: - Za jego przeżycia wojenne, poniewierkę z rodziną w lesie i przy wysiedleniu chciałbym go przeprosić. Ale dlaczego to się stało, że my, Polacy tu się znaleźliśmy? Nie było to winą Polaków. Najpierw był pakt Ribbentrop - Mołotow, potem ustalenia wielkiej trójki, które zmusiły nas do opuszczenia swych domów na wschodzie, gdzie wielu naszych rodaków zostało zamordowanych nie tylko przez Niemców, ale także przez Rosjan i Ukraińców. Ta wojna została wywołana przez dawne władze Niemiec hitlerowskich i ich byłych sprzymierzeńców, czyli Rosjan. A to, że tyle później wycierpieliście, to tylko wynik nienawiści i niechęci [będącej skutkiem wojny].
- Zdaję sobie sprawę, po czyjej stronie jest wina - odparł pastor Ritter.
To fragmenty bardzo otwartego dialogu między sędziwym Polakiem i sędziwym Niemcem. Rozmawiali oni 1 września w Mieszkowicach podczas konferencji historycznej "60 lat powojennych Mieszkowic na pograniczu polsko-niemieckim". Obszerniejsza relacja za tydzień.
(tekst i fot. rr)