Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 15 z dnia 12.04.2005

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Zmieniajmy się
Wspominają papieża
Mamy stulatkę
60-lecie forsowania Odry
Kolejny sprzęt dla szpitala
Stypendia dostaną nieliczni
Szkoła dla eksternistów?
Jak Königsberg stawał się Chojną (6)
Piłka nożna

Jak Königsberg stawał się Chojną (6)

W ramach naszego cyklu dalszy ciąg zapisków z dziennika pastora ewangelicko-luterańskiego kościoła Mariackiego w Königsbergu F. Bliednera po zajęciu miasta przez Rosjan w 1945 r. Po raz pierwszy (w języku niemieckim) opublikowano je w Kreiskalender für den Kreis Königsberg/Nm. na 1961 r. Jest to część dokumentacji, zebranej przez byłego mieszkańca miasta - Kurta Speera. W nawiasach podajemy późniejsze polskie nazwy miejscowości oraz inne objaśnienia.

Tak do lutego 1945 roku wyglądało wnętrze kościoła Mariackiego
Miasto płonie
Zaraz po zajęciu miasta zaczęło się jego stopniowe podpalanie - rzekomo jako odpowiedź na napotkany opór, ale przecież Königsberg był otwartym i niebronionym miastem. W opuszczonym mieście wewnątrz murów stał jeszcze budynek superintendentury (siedziby superintendenta - zwierzchnika duchowieństwa protestanckiego na określonym terytorium) i kilka domów w pobliżu, kwartał ulic Klasztornej, Nonnengasse (Piekarska), sam klasztor (dziś kościół św. Trójcy), boczne uliczki Nikolaistr. (Łużyckiej), a poza tym mniej znaczące oficyny. Ocalały też mury obronne i bramy. Na zewnątrz murów (dworzec, Kaiserstr. - Kościuszki i okoliczne ulice, Stahlweg - Łyżwiarska itd.) zniszczeniu uległ szereg pojedynczych budynków. Także Bernickow (Barnkowo) odniosło wiele zniszczeń. Ratusz już niedługo miał paść ofiarą płomieni i ładunków wybuchowych.
16 lutego zaczął też płonąć dach naszego pięknego, starego kościoła Mariackiego. Ogromne wiązanie dachowe, które nie tak dawno olbrzymim kosztem zostało zaimpregnowane, załamało się, zniszczyło sklepienie i przewróciło niektóre filary. Miedziana blacha hełmu wieży zwisała wielkimi płatami. Kosztowne średniowieczne witraże jeszcze przed wypędzeniem zostały niemal bez szwanku spakowane w wiele skrzyń w piwnicy budynku superintendentury. Organy, ambona i inne niezliczone dzieła sztuki zostały zniszczone. Stała jeszcze fasada, a w piwnicach ocalały także księgi kościelne. Gdzie one dziś mogą być?
Każda próba gaszenia płomieni była surowo zabroniona. Sami musieliśmy przeżyć. Jak wspomina o tym dzisiaj tytuł jednej z relacji upadku naszego słynnego wschodniopruskiego miasta: "Widziałem konanie Königsbergu".

Jeden z nieistniejących już witraży w KM
Aby przetrwać
Na parterze naszego klasztornego mieszkania, poza moim biurem, znajdowała się sala konfirmacyjna i pokój córek. Wkrótce musiał on być przekształcony w izbę chorych, w której nasza parafialna siostra Anna-Martha opiekowała się wieloma starszymi osobami. Sala konfirmacyjna coraz bardziej zapełniała się pogorzelcami. Nieszczęśnicy niewiele ze sobą przynieśli, gdyż nic nie byli w stanie ocalić ze swego dobytku. Prawie 40 osób znalazło tam schronienie na około tydzień czasu, głównie spędzając tam noce na twardych ławkach.
A wyżywienie? Tu i tam w piwnicach domów dało się jeszcze coś "zorganizować", jak to określił radca Günther. Z czasem to "organizowanie" nabierało coraz większego znaczenia. W chłodniach opuszczonej rzeźni Oberneyer znaleźliśmy nadające się jeszcze do jedzenia, choć już śmierdzące, ale niezbędne mięso. Natrafienie na kartofle zawsze było dużą sprawą. W istocie przez pięć miesięcy nie mieliśmy co jeść i przetrwaliśmy. Oczywiście było to życie z dnia na dzień. Żołądek buntował się. Szczególnie cierpiały niemowlęta i małe dzieci. Ale także doświadczyliśmy, że "im większa bieda, tym bliżej Boża pomoc".
Najgorsze było to, że Rosjanie też mieli dobre nosy, szczególnie jeśli chodzi o alkohol. W piwnicach ratusza i w różnych innych miejscach odkryli beczki i butelki z alkoholem. Po takim odkryciu nasze biedne kobiety i dziewczęta miały straszne przejścia z pijanymi.

Kobiety w opresji
Te wszystkie męki, które dotknęły naszych kobiet, sprawiły, że może po tygodniu poszedłem przez jeszcze płonące miasto do ówczesnego rosyjskiego komendanta. Jego kwatera znajdowała się w willi przy Stahlweg (Łyżwiarskiej) niedaleko Manteler Chaussee (ul. Odrzańska). Trzeba zaznaczyć, że w tym czasie nikt z nas nie wychodził na ulice z obawy przed zastrzeleniem.
Szczęśliwie udało mi się dojść. Na Schwedter Str. (dziś Młyńska i Basztowa) zawalił się właśnie front hotelu Krumnau.
A skutek? Po długim czekaniu pojawił się komendant, ofuknął mnie i wygonił. Następne próby wstawienia się za kobietami też nic nie dały. Mówił nam: "Nie możemy przecież postawić posterunku przy każdym domu!". Innym razem powiedział: "Przyprowadźcie nam tego sprawcę". Za trzecim razem dowiedziałem się, że rzekomo płacimy za to, co nasi żołnierze robili w Rosji. Ciągle człowiek słyszał: "Moją żonę, moje dzieci wy pif-paf! Teraz my pif-paf!".

Można by pomyśleć, że jak byli na kwaterze oficerowie, to ochrona była większa, jednak najczęściej było jeszcze gorzej!
Cdn.
Tłum. Jakub Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska