Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 40 z dnia 02.10.2007

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Bieg z przeszkodami
Źle na drogach powiatowych
Konsolidacja na kredyt
Miłować, nie nienawidzieć
Upiór Dmowskiego nadal straszy
Młodzież już wybrała
Dyrektor MOK-u zrezygnowała
Trenerzy i treserzy
PIŁKA NOŻNA

Miłować, nie nienawidzieć

Rozmowa z Michałem Kowalewskim - Polakiem urodzonym i mieszkającym w angielskim hrabstwie Dorset. Podczas sierpniowych Dni Integracji Europejskiej w Chojnie był jedną z osób reprezentujących partnerskie miasteczko Sherborne.

"Gazeta Chojeńska": - Dopiero teraz, w wieku 56 lat jest Pan pierwszy raz w Polsce.
Michał Kowalewski: - Moje pochodzenie jest czysto polskie. Rodzice uciekli z Polski po wojnie. Ojciec był w wojsku Andersa, matka na zesłaniu na Syberii. Ojciec głęboko pokłócił się z komuną, więc nie mógł wrócić do Polski, bo czekał na niego wyrok śmierci, więc osiedlił się w Anglii. Ja się urodziłem w Anglii, ale w domu panowała zupełna polskość. Z rodzicami zawsze rozmawiałem po polsku i oni bardzo dbali, bym czuł się Polakiem. I chyba wygrali, ponieważ na pewno nigdy nie czułem się Anglikiem, nie czułem nigdy duchowego pokrewieństwa z Anglikami. Oczywiście mówię płynnie po angielsku, studiowałem na uniwersytecie Cambridge. Ale zawsze czułem, że jest coś, co nie łączy mnie z Anglią i coś mnie w niej odpycha. Sporo wędrowałem po świecie, byłem w Japonii, w Indiach, w himalajskim Bhutanie, gdzie się ożeniłem. Mam żonę Bhutankę, ale mieszkamy w Anglii, blisko Sherborne. Mamy córkę, której wybraliśmy imię Kinga - i polskie, i bhutańskie. Teraz, kiedy przekroczyłem granicę Polski, to miałem głębokie poczucie, że pierwszy raz w życiu wracam do domu. To było bardzo potężne uczucie. Nie spodziewałem się zupełnie.
- Na czym to uczucie polega? Czy to jest wspólnota języka, wspólnota historii?
- Trudno to określić. To coś bardzo pierwotnego, głębszego niż język. Chyba nawet gdybym zapomniał polskiego, to bym się jednak czuł Polakiem. To takie głębokie poczucie, że to są raczej moi ludzie, a nie obcy.
- Czy w Anglii utrzymuje Pan kontakty z innymi Polakami?
- Moi najbliżsi przyjaciele tam są też polskiego pochodzenia i z mojego pokolenia, czyli z drugiego pokolenia emigracyjnego. Z nimi czuję coś wspólnego, czego nie czuję z najlepszymi przyjaciółmi angielskimi. Chodzi chyba o postawę wobec życia. Burmistrz Chojny powiedział mi, że jest muzykiem z uwielbienia, ekonomistą z musu, a politykiem z przypadku. I to jest bardzo polskie: na pierwszym miejscu kultura: literatura, muzyka, w moim wypadku malowanie. I to jest główny cel życia, a reszta - to jak się musi, bo jakoś się musi zarobić na życie. To jest bardzo nieangielskie, bo Anglicy czują się stopieni ze swoją pracą. Ja bym chciał wiedzieć, czy Polacy uważaliby mnie za Polaka, czy za Anglika z polskimi korzeniami. Może być opinia, że nie przeżyłem epoki powojennej w Polsce, nie miałem tych różnych problemów, a więc nie jestem Polakiem. Ale ja sam nie czuję się Anglikiem, lecz Polakiem, który wskutek losu i historii urodził się nie w Polsce.
- Ale żyjąc w Polsce na co dzień, można znaleźć się w sytuacji, że współrodacy, z którymi powinniśmy czuć więź duchową, są tak odmienni, że często bliższą więź czuje się z obcokrajowcami. Nieraz łatwiej za granicą znaleźć partnera do rozmowy o najważniejszych dla polskości sprawach: o Szopenie, o Mickiewiczu, polskim romantyzmie. Ilu Polaków czyta dziś Mickiewicza i słucha Szopena? Może na emigracji wygląda to inaczej?
- Może te narodowe tradycje są lepiej utrzymywane na emigracji?
- Jest Pan pierwszy raz w Polsce, ale w tej jej części, która Polską jest dopiero od 60 lat. Nie ma Pan możliwości porównania tego np. z Krakowem czy Warszawą.
- Czułem, że jest tu połączenie jakby osobnych korzeni, jednak później zespojonych. Czuję tu oczywiście też ducha niemieckości, ale to raczej mnie z tym łączy niż odpycha. Ta ziemia się robi polska w ramach europejskiej wspólnoty kulturowej. No dobrze, tu są niemieckie kamienice, ale to nie są tak odrębne style architektoniczne, jak np. w Warszawie, czyli w tzw. rdzennej Polsce. Zresztą w Europie ciągle zmieniają się granice. Żaden naród nie jest tam, gdzie był. Europejczycy w ogóle pochodzą z centralnej Azji. Każdy jest jakby okupantem nieswojej ziemi, którą jednak oswaja. Czuję, że jesteśmy w procesie jej oswajania, czyli czynienia swoją.
- Czy tzw. stara emigracja polska w Anglii to było jednolite środowisko?
(śmiech) - Jednolite było tylko pod względem różnych nienawiści, które tam zapanowały z powodu wewnętrznych kłótni.
- O co toczył się zasadniczy spór?
- Chyba o to, o czym Norman Davies pisał w "Bożym igrzysku": z jednej strony byli endecy, z drugiej piłsudczycy, którzy byli bardziej tolerancyjni, lepiej odnoszący się np. do Żydów. Silne były też nurty skrajnego nacjonalizmu. Mnie to bardzo odpychało, ale o tym ciągle się w domu mówiło, bo mój ojciec Janusz Kowalewski był pisarzem i redaktorem różnych czasopism emigracyjnych, m.in. "Dziennika Polskiego". Wydał kilka książek, w tym zbiór opowiadań, autobiografię pt. "Droga powrotna". A mama prowadziła w Londynie teatr dla polskich dzieci. Istnieje on do dziś - teraz dla dzieci tamtych dzieci. Bo były trzy fale emigracji: powojenna, potem solidarnościowa po stanie wojennym i teraz ta obecna. Niektórzy twierdzą, że w tej ostatniej przyjechało już do Anglii milion Polaków.
- Czy te trzy fale to są odrębne środowiska, czy może się jakoś łączyły?
- Pokolenie moich rodziców już praktycznie wymarło. I nie ma już tego, co ich pasjonowało.
- Niektórzy protestują przeciwko określaniu tej obecnej fali wyjazdów jako emigracji. Bo żyjemy w jednej Europie, prawie bez granic, w każdej chwili można wrócić.
- To trwa dopiero 2-3 lata, więc trzeba zobaczyć jak się to rozwinie, czy ci ludzie wrócą, czy będą mieli tu dzieci, które będą chodzić do angielskich szkół. To zadecyduje. Niektórzy zostaną, ale chyba większość wróci. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że za 10 lat to Anglicy będą szukali pracy w Polsce, bo angielska gospodarka powoli gaśnie, a polska się rozwija. Polacy są Europejczykami i mimo różnic kulturowych nie są to dla Anglików ani muzułmanie, ani Hindusi o zupełnie obcej tradycji. Anglicy uważają, że jak już mają być w ich kraju imigranci, to lepiej niech to będą Polacy niż ktoś bardziej obcy. To jest pewien rasizm, ale Polacy też mają nastawienie takie więcej rasistowskie i nie chcą być porównywani z Hindusami czy muzułmanami, bo uważają, że to ich obraża.
- Jak polska emigracja w Anglii patrzy na sprawy polsko-niemieckie? Czy dominują jeszcze negatywne uczucia wobec Niemców?
- W pokoleniu moich rodziców na pewno one są, chyba silniejsze niż antyrosyjskie. Ale mój ojciec bardzo był za tym, żeby Polacy i Niemcy się nawzajem porozumieli. Jako pisarz miał kontakty z takim centrum niemieckim w Moguncji, które prowadziło badania spraw polsko-niemieckich. Ale był chyba w mniejszości. Za to moja matka nie czuła potrzeby porozumienia z Niemcami, bo jej ukochana siostra i cała rodzina zginęła w czasie wojny. W moim pokoleniu w ogóle już nie ma niechęci do Niemców. Jak ktoś ma, to nie dlatego, że Niemcy tępili Polaków, ale dlatego, że np. spotkał aroganckich Niemców na wakacjach w Grecji. Ja osobiście czuję z Niemcami wspólność europejskiej kultury, np. w poezji Rilkego, filozofii Schellinga. I nie czuję takiej łączności z angielską kulturą, np. z filozofią empirystyczną czy logiczną (Bacon, Russell). Umysłowo czuję się związany bardziej z pewną częścią Europy kontynentalnej niż z Anglią.
- Jednym z polskich problemów jest poczucie, że świat nas nie rozumie i nie docenia. W ostatnich miesiącach polityczne spory w Polsce o to, jaką postawę mamy przyjąć wobec Europy, przełożyły się nawet na sprawy literackie i kanon lektur szkolnych: Sienkiewicz czy Gombrowicz?
- Dlaczego mamy wybierać: Gombrowicz czy Sienkiewicz? Możemy czytać obu! To tak, jak by Anglik uważał, że można pisać tylko jak Dickens czy Jane Austin, a za to T.S Elliott to zdrajca. Do pewnego stopnia to prawda, że polska kultura jest na Zachodzie ignorowana. Ale Gombrowicz jest tłumaczony na większość języków, podobnie Różewicz, Miłosz. Za to nie jest dobrze znana polska literatura romantyczna.
- Europa wie o Polakach rzeczywiście niewiele. Ale chyba sami to utrudniamy, gdy uważamy się za naród wyjątkowy i wybrany, choć przecież Bóg wybrał sobie inny. Licytujemy się też, kto bardziej cierpiał w czasie wojny. Taka postawa "wyższości", prezentowana właśnie w "Trylogii", utrudnia porozumienie z innymi nacjami.
- Francuzi też uważają się za coś lepszego niż barbarzyńscy Anglosasi. Ale faktycznie, ja odczuwałem zupełną odrębność patriotyzmu moich rodziców, takiego prawie religijnego, od patriotyzmu angielskiego. To dwie zupełnie inne postawy wobec świata. Anglicy uważają, że należy patrzeć trzeźwo na okres imperium brytyjskiego, na to, co wyrabiali w Irlandii i nie stwarzać sobie narodowej mitologii. W szkole miałem znakomitego nauczyciela historii. Powiedział nam, że w XIX w. Anglia była największym mocarstwem na świecie. Myśmy się roześmiali, bo dla Anglików w tej powojennej Anglii wydawało się śmieszne, że była ona kiedyś wielkim imperium. Ale gdyby w polskiej szkole powiedzieć, że w XVI wieku Polska była ogromną potęgą, to uczniowie by się chyba nie roześmieli. A więc w Polsce i Anglii jest zupełnie inne podejście do kwestii narodowych. Na pewno niekorzystne dla Polaków jest tkwienie w przeświadczeniu, że są narodem wybranym. Ja się czuję Europejczykiem polskiego pochodzenia osiedlonym w Anglii. Myślę, że to jest droga przyszłości. Ci nowsi polscy pisarze dlatego są tłumaczeni i dostają Nagrodę Nobla, ponieważ patrzą międzynarodowo.
- Ale oni przez tzw. środowiska narodowe w Polsce są określani jako pisarze antypolscy.
- Parę dni po nagrodzeniu Szymborskiej Noblem byłem w polskim kościele katolickim w Londynie na uroczystości ku czci poległych i zmarłych z pułku mojego ojca. Ksiądz nic nie wspomniał o Szymborskiej, tylko lamentował, że w wyborach wygrali "nie nasi". Pomyślałem: "Po cholerę mi to!? Co to ma wspólnego z tymi, którzy polegli?". Były też w przemówieniu księdza tony antysemickie. Było mi bardzo przykro. Czuję łączność z moim pokoleniem na całym świecie, bo lata 60. to był okres takiej drugiej Wiosny Ludów z centralnym przesłaniem, że ludzie powinni się raczej miłować niż nienawidzieć, a w polityce powinien panować idealizm. Jeśli odrzucić w polskiej tradycji te nacjonalizmy, nienawiści i dotrzeć do serca tego, co polscy myśliciele i poeci uważali, to w gruncie rzeczy to było to samo.
- Dlaczego dopiero teraz przyjechał Pan do Polski?
- Polacy z mojego pokolenia odwiedzali w Polsce swe rodziny. A ja już nie miałem tu żadnej rodziny. Ogromna większość zginęła w czasie wojny. Poza tym ojciec bał się jeździć do Polski z powodu głębokiego zaangażowania w działalność antykomunistyczną. Teraz dla mnie była genialna okazja, by odwiedzić Polskę pierwszy raz, ale na pewno nie ostatni.

Rozm. Robert Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska