Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 30 z dnia 28.07.2004

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Szpital pozostał w powiecie
Pogotowie rozmawia z lekarzami
Małe ojczyzny
Policjanci świętowali
Krążowniki szos na Lotnisku
Bezrobocie: spadek sezonowy czy trwały?
Jaśnie oświecone Gryfino
Przystanek Kostrzyn
Chojeński kościół Mariacki w pejzażu
Prestiżowe medale
Im starszy, tym lepszy
Teraz Arka Gdynia!

Małe ojczyzny


Dawna kaplica templariuszy i joannitów w Chwarszczanach
Od kilku lat trwają w Polsce próby wprowadzania edukacji regionalnej, czyli przybliżania specyfiki regionu, w którym żyjemy. Nie jest to łatwe, bo przeszkodę stanowi choćby mocno utrwalony centralistyczny model funkcjonowania rozmaitych instytucji, ale także centralistyczny model myślenia: mnóstwo osób jest przekonanych, że ważne rzeczy dzieją się tylko w Warszawie, skąd wychodzą dyrektywy działań w terenie, ale z drugiej strony jako "prowincja" często sami na te dyrektywy czekamy i czujemy się bez nich bezradni. A jak już coś decydujemy się robić sami z siebie, to nierzadko z obawą, czy nie jest to przypadkiem niezgodne z prawem czy nawet z polską racją stanu. Nie przypadkiem termin "mała ojczyzna" jest w Polsce bardzo młody i powstał jako próba znalezienia polskiego odpowiednika tak popularnego w Niemczech słowa "Heimat".
Myślenie regionalne nabiera specjalnego wymiaru na każdym pograniczu. Są jednak szczególne pogranicza, na których kwestie te są wybitnie trudne, delikatne, bolesne. Tak jest z większością polskich regionów przygranicznych: na styku z Litwą, Białorusią, Ukrainą, Niemcami. Tu niespełna 60 lat temu granice zostały poprzesuwane wysoko ponad głowami zwykłych ludzi, którzy niemal z dnia na dzień dowiadywali się, że ich z dziada pradziada dom, ogród, łąka, pole, las, rzeka, wioska, miasto - leżą teraz w zupełnie innym państwie. I wkrótce pod mniej czy bardziej bezpośrednim przymusem opuszczali swą małą ojczyznę i szukali nowej. Niektórzy tak do końca nie znaleźli jej przez całe następne pół wieku. Bo nie każda roślina przyjmuje się po przesadzeniu do zupełnie innej ziemi... A z kolei ci, którym udało się zapuścić w nową glebę korzenie, dowiadywali się, że mają w swej nowej małej ojczyźnie duchowych współlokatorów - innej narodowości, mówiących zupełnie innym językiem, a co może najistotniejsze - odwołujących się do zupełnie innej pamięci i innych wspomnień.


Wanja W. Ronge i Ewa Czerwiakowska
Warszawa przeszkadza
W kontekście powyższych uwag ze specjalną uwagą należy spojrzeć na polsko-niemiecką konferencję, jaką w dniach 18-20 czerwca zorganizowały w Bielinie (gmina Moryń - w ośrodku Stadniny Koni) Stowarzyszenie Gmin Polskich Euroregionu Pomerania i Towarzystwo Niemiecko-Polskie Brandenburgii (DPG). Była ona dofinansowana ze środków Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży. Temat brzmiał: "Polskie i niemieckie małe ojczyzny we wspólnej Europie". Na początku wystąpił Dietrich Schröder - specjalizujący się w sprawach polskich dziennikarz "Märkische Oderzeitung" z Frankfurtu nad Odrą. Opowiadał, jak na początku lat 90. przyjechał wydawca i rozłożył mapę, na której wschodnia granica Niemiec zaznaczona była wyraźną czerwoną linią, a za nią rozciągała się szara plama z jednym tylko słowem: "Polska". Doszedł do wniosku, że w głowach Niemców Polska też jest tylko taką szarą plamą.
W wypowiedzi D. Schrödera pojawiła się teza, że pogranicze jest bardziej stabilne niż całe stosunki polsko-niemieckie z występującą ostatnio w Warszawie i Berlinie histerią. Berlińsko-poznański publicysta Przemysław Konopka powiedział: "W pierwszej połowie lat 90. wysoka polityka wyprzedzała o krok regiony, które musiały przekuwać umowy międzyrządowe na codzienne życie. Teraz sytuacja jest diametralnie różna i wygląda na to, że Warszawa robi wszystko, żeby przeszkadzać regionom". Podobnych głosów było więcej.

Regionaliści: zapaleńcy i miłośnicy
Następnie rozpoczęła się najcenniejsza część konferencji: prezentacja owoców działań konkretnych osób i instytucji na niwie kultury regionalnej. Tytuł tej części obrad brzmiał: "Pamięć dla teraźniejszości na pograniczu: muzea regionalne, warsztaty historyczne, wystawy plenerowe i inne, pomniki, edukacja". Marzena Sadowska opowiadała o powstaniu i doświadczeniach Izby Muzealnej w Czaplinku/Tempelburgu. Placówka ta działa od 1997 r.. Gromadzi nie tylko - jak to jest w innych tego typu miejscach - materialne pamiątki Polaków i Niemców z ich starej i nowej małej ojczyzny, ale także promuje okoliczną działalność gospodarczą z głośnymi już Miodami Drahimskimi na czele (Drahim to historyczna nazwa Starego Drawska w gminie Czaplinek). Zupełnie wyjątkowy jest prowadzony przez Alinę Karolewicz Teatr Kotelioty z Czaplinka, w ramach którego zespół siedmiu młodziutkich dziewcząt śpiewa a capella z piękną, wielogłosową harmonią stare kresowe pieśni polskie, ukraińskie, białoruskie. Zarejestrowano to na kilku płytach, a jedną z pieśni wydał na początku 2004 roku na przygotowanej przez siebie składance słynny radiowy prezenter muzyczny Piotr Kaczkowski. Na tej płycie Kotelioty śpiewają obok młodych polskich zespołów rockowych. Jest to kolejny optymistyczny symptom zupełnie nowego i świeżego spojrzenia na muzykę ludową czy wręcz jej odkrywania po latach skutecznego obrzydzania jej Polakom przez cepeliowsko-oficjalny styl w PRL.
O multinarodowych korzeniach Trzebiatowa/Treptow mówiła Renata Korek z Trzebiatowskiego Ośrodka Kultury. Prezentowane są tam pamiątki zarówno polskie i niemieckie, jak i żydowskie i ukraińskie (w okolicy mieszkają Ukraińcy przesiedleni z południowo-wschodniej Polski w ramach akcji "Wisła"). Z kolei dyrektor biblioteki w Gryfinie/Greifenhagen Leopold Kemmling opowiadał o kontaktach jego miasta z pobliskim Gartz i Schwedt, a zwłaszcza z odleglejszym Bersenbrück, gdzie żyje duże skupisko przedwojennych mieszkańców. Owocem współpracy jest ogromny zbiór starych fotografii i widokówek, które posłużyły do zorganizowania przez bibliotekę i Heimatkreis Greifenhagen (ziomkostwo) sześciu już wystaw tematycznych, m.in. o okolicznych młynach, bramach miejskich czy o świecie pracy. Ekspozycje te pokazywano w różnych miejscowościach pogranicza.
O polsko-niemieckich uczniowskich warsztatach historycznych opowiadała Dagmar Sachs z Friedensschule w Gartz. W tym polsko-niemieckim gimnazjum młodzież z obu stron Odry opisuje wspomnienia swych rodziców i dziadków, związane z bolesnymi kartami ich życiorysów: wypędzeniem przez historię z rodzinnych domów. Jest to potem wspólnie odczytywane. Jeden z takich tekstów przedstawiła jego autorka - Joanna Pusio z klasy przedmaturalnej. Efekty tych działań są wielowymiarowe. Jest to utrwalanie historii - tej najcenniejszej, bo dotyczącej najbliższej rodziny. Ale być może ważniejszy jest wymiar psychologiczny: takie wspomnienia pokazują młodym Polakom i Niemcom, że indywidualne losy ich dziadków były - abstrahując od wielkiej historii - zupełnie analogiczne. Warto dodać, że podobne przedsięwzięcia są realizowane też w innych szkołach, także w Polsce, np. w ZSP 1 w Chojnie pod kierunkiem Magdaleny Ziętkiewicz.

To, co uczniowie robią od niedawna, Wanja W. Ronge i Ewa Czerwiakowska z Berlina robią od 1992 roku. Postanowili docierać do zwykłych Polaków i Niemców - świadków wypędzeń i wysiedleń z lat 1939-49. Tu też efekty były wielowymiarowe. Bo - jak mówił na konferencji W. Ronge - nie była to tylko ustna historia, ale zainicjowane zostało coś więcej: wspólne obcowanie z historią, i to tą najboleśniejszą. Po kilku latach pracy owocem zebranych relacji stała się wystawa "I wtedy nas wywieźli/Und dann mussten wir raus". Pokazywano ją już 20 razy po obu stronach Odry, m.in. tam, gdzie mieszkają autorzy wspomnień. Pierwsza wystawa miała miejsce w 1999 roku w Chojnie/Königsbergu. - Nie próbowaliśmy instrumentalizować tych wspomnień ani robić coś ponad głowami tych ludzi, dlatego na wystawie nie ma żadnego rachunku krzywd - mówił w Bielinie W. Ronge.
Kai Jahns i Mario Wenzel z Centrum Kultury Demokratycznej (Zentrum für demokratische Kultur) w Eberswalde zaprezentowali swe działania w tamtejszym byłym kobiecym obozie koncentracyjnym (podobozie Ravensbrück). Stowarzyszenie to użytkuje dwa baraki: w jednym jest młodzieżowy klub, a w drugim organizowane są wystawy, odczyty i spotkania. Dokumentowane są i wydawane wspomnienia byłych więźniarek (głównie Polek). Jest to przez tych młodych ludzi wykorzystywane jako oręż do przeciwstawiania się postawom ksenofobicznym, nacjonalistycznym i rasistowskim u rówieśników.


Zbigniew Czarnuch - żywa skarbnica wiedzy o regionie
Bardzo ważnym uczestnikiem konferencji był Zbigniew Czarnuch z Witnicy Gorzowskiej/Vietz - żywa encyklopedia wiedzy o historii Ziemi Lubuskiej, niespokojny duch, animator i niestrudzony gawędziarz. Jest on inicjatorem wielu niecodziennych przedsięwzięć, w oryginalny sposób promujących starą i nową historię regionu. Spotykają go za to wcale nie same zaszczyty. Zarzucano mu już sprzyjanie i syjonistom, i Ukraińcom, i Niemcom, którzy z kolei mają do niego czasem pretensje o... zawłaszczanie historii.

Zobaczyć z bliska
Efekty działań Z. Czarnucha można było zobaczyć na własne oczy drugiego dnia konferencji, który w całości poświęcono zwiedzaniu części polskiego pogranicza. Z. Czarnuch oprowadzał np. po założonym przez siebie w Witnicy Parku Drogowskazów - pojęcie drogi ma szczególne znaczenie dla dawnych i obecnych mieszkańców tych ziem, zwłaszcza w zestawieniu z innymi zgromadzonymi tam śladami po okrutnych XX-wiecznych totalitaryzmach. Uczestnicy oglądali także izbę muzealną i małe centrum kulturalne w tzw. Żółtym Pałacyku, gdzie działa Polsko-Niemieckie Stowarzyszenie Educatio Pro Europa Viadrina, biblioteka, czytelnia. Zwiedzano też stary cmentarz i lapidarium utworzone z niemieckich nagrobków. Wcześniej była wizyta w Dąbroszynie/Tamsel, położonym na dawnym niezwykle ważnym Królewskim Trakcie z Berlina do Królewca. Trwają właśnie prace remontowe w starym pałacyku, który stanie się niedługo centrum konferencyjnym, wykorzystywanym m.in. przez Euroregion Pro Europa Viadrina.
Część objazdowa zawierała liczne akcenty, dotyczące pobytu rycerskich zakonów templariuszy i joannitów na tych ziemiach. Wrażenie zrobiła XIII-wieczna komandoria templariuszy w Chwarszczanach/Quartschen ze starymi freskami we wnętrzu. Specjalny punkt stanowiła w kościele w Słońsku/Sonnenburgu uroczystość 400-lecia urodzin baliwa joannitów Johanna Moritza von Nassau-Siegen. Obecny był wielki mistrz joannitów Oskar Prinz von Preussen. Główną częścią uroczystości było przekazanie odnowionych witraży herbowych.


Odkopane resztki kościoła w Kostrzynie

Ostatni punkt wycieczki to Kostrzyn/Küstrin ze swym niezwykłym miejscem, nazywanym kostrzyńskimi Pompejami: to odkopane kilka lat temu pozostałości Starego Miasta, zrównanego z ziemią wiosną 1945 roku pod koniec II wojny światowej. Podczas przyjazdu uczestników konferencji trwał tam właśnie międzynarodowy wernisaż sztuki współczesnej "Dialog Loci" z udziałem artystów z Polski, Niemiec, Włoch, Holandii, Litwy i Danii.


Wielki mistrz joannitów Oskar Prinz von Preussen
Myślenie regionalne na pograniczu, gdzie dzisiejsza granica państwowa w przeszłości nie była często nawet granicą lokalną, musi iść w kierunku postrzegania swojego regionu w kategoriach transgranicznych. I nie jest to wyłącznie polityczna poprawność, gdyż może mieć wymiar bardzo praktyczny edukacyjnie: na przykład o wczesnośredniowiecznej historii Słowian na Pomorzu nieraz więcej możemy się dowiedzieć w Niemczech niż w Polsce, oglądając choćby zrekonstruowaną słowiańską wioskę w Torgelow.
Funkcjonujące od kilku lat transgraniczne euroregiony jako struktury przede wszystkim formalne i urzędowe, nie wywołały na razie wyraźnych zmian w mentalności swych mieszkańców. I trudno się dziwić, bo od urzędników zależy tu najmniej. Znacznie większą rolę odgrywają tu tacy miłośnicy-regionaliści, jakich spotkać można było podczas konferencji w Bielinie. W jej trakcie okazało się, że nie wiemy nie tylko, co robią regionaliści po drugiej stronie Odry, ale nawet czym zajmują się nasi rodzimi kolekcjonerzy, animatorzy w sąsiedniej gminie, powiecie, nie mówiąc o sąsiednim województwie. Podobnie berlińczycy czy mieszkańcy Schwedt nie wiedzą, co dzieje się w Eberswalde czy Angermünde.
Konferencja w Bielinie była ważnym krokiem ku poprawie tego obrazu. Ale do zrobienia jest jeszcze bardzo dużo.

Tekst i fot. Robert Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska