Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 18 z dnia 01.05.2007

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Praca, flaga i konstytucja
Polki nie tylko rodzą w Schwedt
Absolutoria w gminach
All Together zwycięzcą festiwalu
Pierwszy rok Odry Culinarium
Życie – to ruch
Piłka nożna

Polki nie tylko rodzą w Schwedt

Rozmowa z doktorem Januszem Rudzińskim - od 12 lat ordynatorem oddziału ginekologiczno-położniczego kliniki "Asklepios" w Schwedt. W rozmowie uczestniczyły także: lekarz ginekolog z tego oddziału Wirginia Kammler i zatrudniona tam na potrzeby polskich pacjentek tłumaczka Grażyna Fahrendholz. Ta niemiecka klinika jest akademickim szpitalem Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie. Kilka miesięcy temu została sprywatyzowana. W tej chwili jest jedną z placówek zainteresowanych przetargiem na przejęcie szpitala w Gryfinie.

Ordynator Janusz Rudziński oraz lek. ginekolog Wirginia Kammler (z prawej) i Grażyna Fahrendholz
"Gazeta Chojeńska": - Jaki jest procentowy udział polskich położnic w klinice w Schwedt?
J. Rudziński: - Mniej więcej jedna czwarta. Oczywiście są to tzw. przypadki nagłe, chociaż zdarzają się również pacjentki, które chcą za poród zapłacić - wówczas cena ustalana jest indywidualnie, w zależności od tego, czy jest to poród normalny, czy cięciem cesarskim.
- Czy zdarza się, że odsyłacie pacjentki do domu?
- Tak, np. gdy pacjentka przychodzi pod koniec ciąży bez bóli i wszystko jest z nią w porządku. To nie jest nagły przypadek i polski Narodowy Fundusz Zdrowia nie pokryłby kosztów.
- Ale i tak ilość polskich porodów w Niemczech jest na tyle duża, że NFZ zaczął się buntować i twierdził, że nie będzie za to płacił.
- Zachodniopomorski NFZ od początku się buntuje. Nie dotyczy to tylko naszej kliniki, ale w ogóle leczenia za granicą, choć Schwedt jest na czele, bo leży przy granicy. My jesteśmy lekarzami i gdy widzimy, że pacjentka kwalifikuje się jako przypadek nagły, to musimy jej pomóc. Zresztą tutejsze niemieckie kasy chorych wielokrotnie sprawdzały, czy pacjentka nie została przez nas przyjęta bez powodu.
W. Kammler: - NFZ w ogóle nie usiłował nawiązać z nami kontaktu. Od pacjentek wiem, że są informowane, iż NFZ nie pokryje kosztów porodu.
JR: - Nawet mnie osobiście atakują, ale nie mam o to żalu.
- Polki przyjeżdżają tylko z terenów przygranicznych?
- Nie tylko, mamy pacjentki z całej Polski, a nawet Polki mieszkające za granicą, np. w Holandii, Francji, Grecji, Anglii, jak również mieszkające w Niemczech.
- A więc mimo postępów w polskim szpitalnictwie, utrzymujące się różnice w warunkach rodzenia między Polską a Niemcami są nadal silnym magnesem.
JR: - Dziennikarz z "Rzeczpospolitej", który widział to, co my oferujemy w zasadzie za darmo, obliczył, że w prywatnej klinice w Warszawie kosztowałoby 8-10 tys. zł. Chodzi np. o cesarskie cięcie na życzenie, znieczulenie, pieluszki itd. Tu wszystko, czego potrzebują kobieta i dziecko podczas pobytu w szpitalu, otrzymują od państwa. Ojcowie mogą uczestniczyć przy porodach, nawet przy cesarskim cięciu. Jedynie gdy chcą nocować w szpitalu, to płacą 35 euro za dobę łącznie z wyżywieniem.
- Słyszałem, że niemieckie pacjentki protestują przeciwko leżeniu na jednej sali z Polkami.
- Taki problem nie jest mi znany, zdarzają się natomiast pewne problemy u personelu. Niektórzy nie zawsze są pozytywnie nastawieni do Polaków.
WK: - Są to uprzedzenia irracjonalne, wynikające z odmienności kulturowych, np. niemiecka pacjentka od razu akceptuje to, co jej mówi lekarz czy położna. A polska pacjentka pyta: "dlaczego?". Dlaczego moje dziecko nie zostało zabrane na badania? Dlaczego nie mogę wieczorem mieć dziecka przy sobie? Dlaczego po cięciu nie mogę zaraz wstać? Do godziny 16 jest zawsze tłumaczka, która stara się to wszystko wyjaśnić.
JR: - Kiedyś wchodzę do pokoju, gdzie leżała polska i niemiecka pacjentka. Pediatra przyszedł, zbadał i powiedział, że dzieci są zdrowe. Dla Niemki zdrowe to zdrowe i nie ma żadnych pytań. A Polka mówi: "A niech pan zobaczy, jak on płytko oddycha". Pediatra patrzy, patrzy i mówi, że normalnie oddycha. A ona: "Ale niech pan zobaczy, jak nieregularnie!". Niemcy są wychowani w takim duchu, że jak władza coś powie, to trzeba wykonać. Polacy są bardziej krytyczni. Dzięki temu doszło w szpitalu do wielu pozytywnych zmian. Nawet szef pediatrii - Niemiec - musiał przyznać, że wiele tych uwag jest słusznych i że trzeba coś zmienić. Tylko że niemieckie pacjentki nigdy nie protestowały.
- Z czym się przede wszystkim zwracają do Pani polskie pacjentki?
Tłumaczka Grażyna Fahrendholz: - Głównie z pytaniami do pediatrów, bo od polskich ginekologów dostają dużo informacji. Jest też dużo pytań o dokumentację.
- Polskie noworodki mają wpisane Schwedt jako miejsce urodzenia?
- Tak, dostają niemiecki akt urodzenia oraz zaświadczenia, które można przedstawić w Polsce w ZUS-ie odnośnie np. becikowego. Nawet jest jedno zaświadczenie do celów religijnych, jeśli dziecko ma być ochrzczone.
- Ile polskich dzieci urodziło się w ub. roku w Schwedt?
JR: - W granicach 200.
- Ile jest polskiego personelu?
- Na 110 lekarzy w szpitalu ok. 20 to Polacy lub osoby polskojęzyczne.
- Dwa lata temu mówił Pan, że polski personel miał zakaz rozmawiania w szpitalu po polsku.
- Były problemy, dziś ich nie ma. Teraz nawet najbardziej uczulone na język polski siostry przynajmniej nic nie mówią. Kiedyś od razu zwracały uwagę: "Jesteśmy w Niemczech i trzeba mówić po niemiecku". A teraz niektóre nawet uczą się polskiego.
Mała Polka, która kilka dni temu urodziła się w Schwedt
- Osobny rozdział to Polki przyjeżdżające do szpitala w Schwedt na aborcję.
- Aborcja jest tu dla polskich pacjentek legalna. Gdy wjeżdżają do Niemiec, to przysługują im prawa takie jak Niemkom. Muszą porozmawiać z psychologiem (z pomocą tłumacza) i po upływie trzech dni możemy wykonać zabieg. Przyjeżdża do nas bardzo dużo pacjentek nie tylko z terenów przygranicznych, ale z całej Polski: z Warszawy, Krakowa, Lublina. Zabieg jest odpłatny, cena jest taka sama jak dla Niemek: 400 euro. Aborcję wykonuje się w sali operacyjnej z narkozą, przy zapewnieniu pełnego bezpieczeństwa. Polki, które do nas dzwonią, są bardzo wystraszone: boją się podać nazwisko, a nawet miasto. Mówią, że może ktoś podsłuchiwać, a presja społeczna jest tak duża, że zniszczono by je, gdyby się dowiedziano. Najbardziej wystraszone są te ze wschodniej Polski. Z Chojny też dużo kobiet przyjeżdża. Jedna raz nawet na niedzielę termin chciała ustalić i pytała, na którą ma przyjść. No to ja zażartowałem, że po nabożeństwie. A ona poważnie, że jak po nabożeństwie, to może nie o godz. 12, tylko o 13.
WK: - Pacjentka powinna znać swoją grupę krwi i zgłosić się do dwunastego tygodnia. Po dwunastym tygodniu nie usuwamy ciąży. Do szóstego tygodnia można usunąć ciąże za pomocą tabletek, bez zabiegu. Sam zabieg jest wykonywany w pełnej obsadzie lekarskiej, a po nim pacjentka pozostaje na obserwacji przez 4-6 godzin.
- A więc oficjalne polskie statystyki o ilości aborcji są zupełnie oderwane od rzeczywistości.
JR: - Tak, aborcje wykonywane przez Polki w Niemczech na pewno nie są uwzględniane w polskich statystykach. Poza tym Polki jeżdżą do Czech, Holandii, a nawet za wschodnią granicę. Medycznie jest to mały zabieg, niepociągający w zasadzie większego niebezpieczeństwa. Ale jeśli chodzi o ocenę etyczną, to każdy człowiek musi sobie sam odpowiedzieć. My nie jesteśmy moralistami.
WK: - Ostatnio dzwoniła kobieta, u której stwierdzono poważne uszkodzenie płodu. Żaden szpital w Polsce nie zgodził się przerwać ciąży, choć w takim wypadku jest to legalne.
JR: - Wczoraj też był telefon. Dziecko jest bez mózgu, jednak lekarze w Polsce każą jej urodzić. Ale ta kobieta zadzwoniła do nas już w szóstym miesiącu.
- To Pan w 1971 roku odbierał poród słynnych gdańskich pięcioraczków. Był to jedyny jak dotąd na świecie naturalny poród pięcioraczków. I wszystkie przeżyły.
JR: - Dzisiaj jak jest już więcej niż dwoje dzieci, to się robi cesarskie cięcie. W tamtych czasach tego się nie robiło. Wiadomo było, że to poród mnogi, ale nie wiedziałem, że jest aż pięcioro.
Na koniec naszej rozmowy życzę polskim pacjentkom, żeby standard polskiej służby zdrowia był taki, by nie musiały przyjeżdżać do niemieckich szpitali. A przynajmniej w strefie przygranicznej pacjentki powinny mieć wolny wybór, czy idą do polskiego, niemieckiego, czy jakiegoś innego szpitala.
Tekst i fot. Robert Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska